Ale od tej wysepki zdrowego sceptycyzmu ważniejszy jest otaczający ją wzburzony patriotyzmem ocean. Bo to on wówczas decydował. Wbrew dość mylącemu i niezbyt mądremu zwyczajowi historyków, z uporem maniaka dopasowujących do każdej wielkiej, historycznej decyzji nazwisko jakiegoś polityka. Józef Beck miał tamtego decydującego lata dużo mniej do powiedzenia niż chłopcy biegający po ulicach ze specjalnymi wydaniami gazet, najnowszym sprawozdaniem z kolejnych posunięć ministra spraw zagranicznych. Był ostatnim kamykiem u podnóża góry, lawina pędziła już od dawna, bez jego woli i udziału. Czekał cierpliwie na jej wyrok, mógł się co najwyżej zastanawiać, w którą stronę zostanie przez nią porwany.