Słońce świeci nad dobrymi i złymi

O pochówku Kutschery, szefa SS i policji w dystrykcie warszawskim, który dorobił się przydomku "kata Warszawy", ze względu na masowe, publiczne egzekucje dokonywane na jego rozkaz, można przeczytać na stronie internetowej poświęconej batalionowi "Parasol". (Przypominamy tekst z Plusa Minusa z listopada 2007 roku)

Aktualizacja: 01.02.2017 14:37 Publikacja: 31.01.2017 23:01

Foto: Fotorzepa

Żołnierze tej formacji 1 lutego 1944 r. dokonali brawurowej egzekucji zbrodniarza. "W pałacu Brühla Niemcy urządzili wstępne uroczystości pogrzebowe Kutschery. Podobno miała tam też miejsce makabryczna ceremonia zaślubin narzeczonej z trupem generała. Następnie trumnę z jego ciałem przewieziono specjalnym pociągiem do Berlina".

Z pogrzebu Kutschery zachowały się dwa robione z ukrycia zdjęcia. Cztery dni po zamachu, 4 lutego, kondukt zaprzężony w sześć koni uroczyście przemierza ponury plac Piłsudskiego. W tym czasie mieszkańcy budynków położonych na trasie musieli opuścić swe mieszkania, a klucze przekazać gospodarzom domów. Ulice obstawione były przez SS i policję. Trumna przykryta czarną flagą z runami SS. Podpis pod fotografiami głosi, że kondukt skierował się na Dworzec Główny, skąd zwłoki odjechały do Berlina.

Czy jednak Franz Kutschera rzeczywiście wyjechał w trumnie z Warszawy? Czy też może pochowano go na warszawskich Powązkach? Na ślad tej sprawy natrafili przypadkiem pracownicy Muzeum Powstania Warszawskiego. – Prowadzimy badania, ilu Niemców zginęło w powstaniu warszawskim. Podczas tych poszukiwań znaleźliśmy zapisy dotyczące grobu Kutschery w niemieckiej prasie – mówi Hanna Nowak-Radziejowska z muzeum.

W 1995 r. w "Die Zeit" ukazał się obszerny artykuł "Ich Soldat, du Soldat", o grobach niemieckich z II wojny światowej, w którym akapit poświęcony jest także Kutscherze. Zdaniem autora w 1990 r. podczas ekshumacji zwłok Niemców z założonego dla nich cmentarza w Warszawie, na Powązkach odżył problem Brigadeführera SS Franza Kutschery. Strona polska nie zgodziła się bowiem na propozycję z Niemiec, by na pomniku z nazwiskami pochowanych w nowym miejscu umieścić jego nazwisko. To mogłoby sugerować, że podczas ekshumacji zidentyfikowano jego szczątki.

Heldenfriedhof, czyli niemiecki "cmentarz bohaterów", powstał w czasie II wojny światowej na terenie przylegającym od zachodu do Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Według źródeł, które przytacza Rada Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa, miało być tam pochowanych ok. 5800 znanych z imienia i nazwiska niemieckich żołnierzy.

W 1955 r. na miejscu części starych i zaniedbanych grobów niemieckich zaczęły się pojawiać nowe – polskie. W ten sposób raz na zawsze zatarto ślady historii i zaprzepaszczono możliwość identyfikacji spoczywających tam zwłok. Przeprowadzenie ekshumacji Niemców nie będzie już nigdy możliwe, bo oznaczałoby to konieczność zniszczenia polskich grobów.

Z dawnego Heldenfriedhof pozostała tylko część wokół kościoła św. Józefata. Pod koniec lat 70. władze wytyczyły przez teren niemieckich pochówków Trasę Toruńską. Zanim zaczęto ją budować, w latach 1978 – 1980 odbyły się ekshumacje przy udziale PCK. Czaszki i szczątki 412 osób zostały – jako niezidentyfikowane – pochowane na Cmentarzu Północnym, czyli na Wólce Węglowej w Warszawie. W 1991 r. urządzona została tam kwatera żołnierzy niemieckich, w której pochowano według jednej z wersji 751, według innej 360 kolejnych żołnierzy ekshumowanych z Heldenfriedhof. Dołączono do nich szczątki pochodzące z pojedynczych mogił z Tułowic i Porębów Wielkich.

Jednak najwięcej, bo 2,5 tys. grobów zostało przeniesionych z Powązek do Joachimowa-Mogił koło Skierniewic. Tam, w środku lasu istniał już cmentarz niemiecki z czasów I wojny światowej. Wystarczyło go powiększyć, co zrobiła strona niemiecka.

Ekshumację z niemieckiego "cmentarza bohaterów" w Warszawie przeprowadzono w 1990 r., tuż po polsko-niemieckim pojednaniu, którego symbolem była msza św. w Krzyżowej z udziałem Tadeusza Mazowieckiego i Helmuta Kohla. Podpisali oni wtedy deklarację, mówiącą o tym, że zasadnicze znaczenie ma możliwość odwiedzania, zachowania i pielęgnowania grobów ofiar wojen, dotyczy to bowiem "bezpośrednio uczuć ludzkich".

Ekshumacja cmentarza Heldenfriedhof przeprowadzona była przez stronę niemiecką i mimo że wykonywały ja polskie firmy, prawie wszystkie dokumenty dotyczące jej są w rękach Niemców.

Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz przewodniczący Polsko-Niemieckiej Komisji, mówi: – Wygrzebałem dokument dotyczący Kutschery. To odpowiedź strony polskiej, że nazwisko Kutschery nie może się znaleźć na tablicy upamiętniającej żołnierzy niemieckich na cmentarzu w Joachimowie, dokąd przenoszono część grobów z Powązek.

Jest przekonany, że na cmentarzu Heldenfriedhof spoczywało wielu członków SS, lecz wątpi, by pochowano na nim Kutscherę.

Izabela Gutfeter, prezes Polsko-Niemieckiej Fundacji Pamięć, która zajmuje się niemieckimi grobami wojennymi na terenie Polski, twierdzi, że na temat grobu Kutschery nie ma żadnej dokumentacji.

– Teraz w sprawdzaniu, kto tak naprawdę jest w Polsce pochowany, możemy liczyć tylko na niemiecką rzetelność – mówi Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

* * *

Podczas I wojny światowej na polu bitwy często chowano razem żołnierzy obu walczących stron. W trakcie ostatniej wojny było to już nie do pomyślenia, ze względu na bezprecedensowy stopień bestialstwa i skalę eksterminacji, jakiej dopuścili się Niemcy.

Niemieckie groby z czasów II wojny światowej to głównie pozostałość po froncie, który przeszedł między Bugiem i Odrą w latach 1944 i 1945. Ale są także groby zabitych w walce z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego lub zlikwidowanych na mocy wyroku sądów podziemnych.

W PRL grobami żołnierzy niemieckich z czasów ostatniej wojny nie wolno było się interesować. Walka z faszyzmem i pozostałościami hitleryzmu była sztandarowym hasłem władzy, która w tej akurat sprawie wychodziła naprzeciw odczuciom obywateli. Zdarzało się, że na niemieckich grobach wojennych powstawały szkoły, fabryki, obiekty sportowe, domy.

Jak podaje Fundacja Pamięć, informacje na temat żołnierzy Wehrmachtu przekazywał zazwyczaj stronie polskiej niemiecki Czerwony Krzyż. Były to zapytania krewnych o indywidualne groby. W latach 1958 – 1976 przeprowadzono 225 takich identyfikacji, lecz tylko w pięciu przypadkach natrafiono na poszukiwaną osobę. Wykonano cztery ekshumacje, przyjęto zlecenie pielęgnacji jednego grobu. To wszystko.

– Ogromnym błędem było to, że strona polska nie dokumentowała niemieckich cmentarzy i grobów z okresu wojny. Inna byłaby płaszczyzna rozmów z partnerami niemieckimi. – mówi Andrzej Przewoźnik, któremu w 1998 r. troskę o niemieckie groby dorzucono do obowiązków.

Potwierdza to Hanna Nowak-Radziejowska z Muzeum Powstania Warszawskiego: – Nie wiemy, ilu Niemców zginęło podczas powstania i co się stało z ich zwłokami. Jedynym źródłem w tej sprawie są zeznania zbrodniarza wojennego von dem Bacha, który oszacował straty strony niemieckiej na równe stratom strony polskiej, czyli kilkanaście tysięcy. Jednak z pracy wydanej w latach latach 60. przez Hansa Krannhalsa wynika, że podczas powstania zginęło tylko 2 tys. Niemców. Postawiliśmy sobie za cel zbadanie, jak duże były straty niemieckie. To można jednak zrobić tylko we współpracy z Niemcami, między innymi z Niemieckim Ludowym Związkiem Opieki nad Grobami (Volksbund Deutsche Kriegsgraeberfursorge).

Z szacunków tej instytucji wynika, że podczas II wojny na terenie obecnych granic Polski zginęło ok. 500 tys. niemieckich żołnierzy. W 1990 r. zapadła decyzja, że szczątki żołnierzy będą ekshumowane i przeniesione na teren dziesięciu cmentarzy specjalnie w tym celu zbudowanych w różnych regionach Polski. Fundacja Pamięć powstała w 1994 r., by zająć się grobami niemieckich żołnierzy.

Niemcom łatwiej o te cmentarze zadbać, Polakom upilnować. Takie miejsca narażone są bowiem zarówno na profanację, jak i na objawy swoistego kultu ze strony neofaszystów.

Na 160 tys. przeprowadzonych dotychczas ekshumacji Fundacja Pamięć zetknęła się tylko z kilkoma przypadkami, gdy rodzina chciała zabrać szczątki do Niemiec. Być może jest to powodowane niemiecką tradycją, która poległym każe spoczywać na polu bitwy. Dlatego pozostaną tu na zawsze.

Na pomnikach wznoszonych na niemieckich cmentarzach wojennych w Polsce są umieszczone imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci. – To jest standard humanitarny wynikający z konwencji genewskiej i tego przestrzegamy – mówi Przewoźnik.

Nie ma stopni wojskowych i formacji, w których pochowani służyli, bo polskie środowiska kombatanckie wyraźnie sobie tego nie życzą.

W latach 90 to strona niemiecka przedstawiała listę tych, których chciała upamiętnić.

Jednak system ten przez długi czas był, delikatnie to ujmując, niedoskonały. Świadczy o tym dokonane w 2001 r. przez Przewoźnika odkrycie w kwaterze na Cmentarzu Północnym, gdzie pochowano żołnierzy niemieckich. Gdy składał wieniec wraz z delegacją niemiecką, w oczy rzuciło mu się na tablicy znajome nazwisko: Jurgen Stroop.

Stroop, zbrodniarz wojenny odpowiedzialny m.in. za likwidację warszawskiego getta, bohater "Rozmów z katem" Kazimierza Moczarskiego, został w Polsce skazany na karę śmierci i stracony w 1952 roku. Jednak wiadomo, że na na cmentarzu nie leżał. Ciało Stroopa, podobnie jak części polskich więźniów politycznych skazanych na karę śmieci, trafiło do zakładu medycyny sądowej jako materiał do ćwiczeń dla studentów.

Kto ośmielił się przedstawić nazwisko Stroopa stronie polskiej jako godnego upamiętnienia? I kto ze strony polskiej zaakceptował wykucie jego nazwiska w kamieniu? – Nie wiem. To jednak drastyczny przykład, jak nie poradzono sobie z tym problemem – mówi Przewoźnik. Po jego interwencji po nazwisku Stroopa został tylko ubytek w kamieniu. W podobny sposób zakończyła się sprawa upamiętnienia nazwisk niemieckiej załogi więzienia Pawiak na tablicach cmentarnych w Joachimowie. Te doświadczenia spowodowały, że strona polska zaczęła dążyć do uregulowania sprawy pochówków oddzielną umową.

– W latach 90. nie było zasad weryfikacji list nazwisk, które mają być umieszczone na pomnikach. Ciężar ich sporządzania spoczywa na stronie niemieckiej. Teraz listy trafiają do naszego urzędu i są sprawdzane – opowiada Przewoźnik. To z jego inicjatywy doszło do przyjęcia nowych zasad. Z listy nazwisk do upamiętnienia na cmentarzach wojennych usuwane są nazwiska członków organizacji uznanych przez Trybunał w Norymberdze za zbrodnicze, policjantów, formacji, które zwalczały partyzantów, oddziałów, które wykonywały akcje pacyfikacyjne, a także strażników z obozów, którzy potem byli wcielani do formacji frontowych.

Z danych Fundacji Pamięć wynika, że do tej pory Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zakwestionowała na niemieckich listach ponad 80 nazwisk. Jednak Andrzej Przewoźnik nie ma złudzeń, że to dopiero początek pracy. Na przygotowywanym do otwarcia cmentarzu w Siemianowicach Śląskich weryfikacja właśnie trwa. – Zakwestionowaliśmy ponad 100 nazwisk z 40 tys. – przyznaje Przewoźnik. W Siemianowicach leżą osoby poszukiwane bądź skazane za zbrodnie wojenne. Jak choćby Benko Michael, Ukrainiec służący w formacjach niemieckich. Działał na Lubelszczyźnie, w jego aktach jest adnotacja, że był członkiem załogi obozu w Majdanku.

Brak nazwisk zbrodniarzy na tablicach znajdujących się na niemieckich cmentarzach w Polsce nie znaczy, że nie są tam pochowani. – Wśród odnajdywanych szczątków są zapewne funkcjonariusze SS i żołnierze Waffen-SS – przyznaje Przewoźnik. – Ale przy ekshumacjach po kilkudziesięciu latach trudno określić przynależność osób, których szczątki odnaleziono, do konkretnej formacji zbrojnej.

Niemieckie groby z laty wojny wciąż budzą dwie pokusy: ciekawość i chciwość. Choć trudno to zrozumieć, zdarzają są wypadki, gdy Polacy oferują Niemcom wskazanie niemieckiego grobu za odpowiednią opłatą. Prawdziwą zmorą są także poszukiwacze militariów. Najdrastyczniejsze przypadki znajdują finał w prokuraturze. Zdarza się, że ROPWiM składa zawiadomienie o zbezczeszczeniu zwłok, bo ktoś w poszukiwaniu fragmentów uzbrojenia wykopał szczątki.

Ale każde zło ma też dobry odpowiednik. Redakcja "Gazety Poznańskiej" od kilku lat szuka niemieckich grobów w Wielkopolsce. Niedawno pod Poznaniem odnaleziono szczątki żołnierza z zachowanym nieśmiertelnikiem i obrączką, na której wyraźnie było widać datę ślubu. Jeden z czytelników artykułu dotyczącego tego odkrycia, skojarzył rzadkie nazwisko z pracującym w tej samej firmie kolegą. Okazało się, że był to wnuk poległego żołnierza. Dzięki temu miał szansę pochować dziadka.

Hanna Nowak-Radziejowska zastanawia się, co należałoby zrobić, gdyby okazało się, że prochy Kutschery rzeczywiście spoczywają na Powązkach lub w Joachimowie. – Z jednej strony można mówić, że to, czy na tabliczce będzie umieszczone nazwisko zbrodniarza wojennego, nie jest już w stanie niczego zmienić. Z drugiej strony zło, które tacy ludzie wyrządzili, jest tak straszne, że właśnie usunięcie nazwiska z pomnika może zostać uznane za jedyną odpowiedź. Przede wszystkim trzeba się jednak pogodzić, że na jednej ziemi, czasem tuż koło siebie, spoczywają zwłoki zarówno polskich ofiar II wojny światowej, jak i żołnierzy niemieckich – zarówno "zwykłych Niemców", jak i niewątpliwych zbrodniarzy wojennych. Bo - jak mówią słowa Kazania na Górze - słońce świeci zarówno nad dobrymi, jak i nad złymi.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy