Chciałbym teraz spróbować powiedzieć parę słów na temat tych rzadkich przebłysków intuicji i wglądu, które przyjęto nazywać natchnieniem. Czy takie myśli i obrazy w tajemniczy sposób docierają do nas z nieświadomej części umysłu, czy też są produktami samej świadomości? Można przytoczyć wiele relacji wielkich myślicieli, którzy zechcieli opisać swoje przeżycia. Jako matematyk jestem szczególnie zainteresowany chwilami natchnienia i oryginalnymi pomysłami innych matematyków, ale wyobrażam sobie, że podobnie wygląda sytuacja w innych dziedzinach nauki oraz w sztuce. Bardzo interesujące relacje można znaleźć w niewielkiej, lecz pięknej, klasycznej już książce wybitnego francuskiego matematyka Jacques'a Hadamarda, zatytułowanej „Psychologia odkryć matematycznych". Jedną z najbardziej znanych relacji zawdzięczamy Henriemu Poincarému. Poincaré najpierw opisuje, jak po długim okresie intensywnej pracy nad tak zwanymi funkcjami Fuchsa znalazł się w ślepym zaułku. I dalej:
„W tym momencie opuściłem Caen, gdzie mieszkałem wówczas, by wziąć udział w wycieczce geologicznej, zorganizowanej przez Szkołę Górniczą. Perypetie podróży sprawiły, żem zapomniał o swych pracach matematycznych; po przybyciu do Coutances wsiedliśmy do omnibusu, aby udać się na jakiś spacer; w chwili kiedy stawiałem nogę na stopniu, przyszło mi do głowy – chociaż nic w moich poprzedzających myślach nie zdawało się być do tego przygotowaniem – że przekształcenia, których użyłem do definicji funkcji fuchsowskich, są identyczne z przekształceniami geometrii nieeuklidesowej. Nie sprawdziłem tego; nie miałbym na to czasu, gdyż skoro tylko usiadłem w omnibusie, powróciłem do rozpoczętej rozmowy, ale miałem całkowitą pewność, że tak jest. Po powrocie do Caen, z wypoczętą głową, poddałem ową myśl sprawdzeniu, dla spokoju sumienia".
Najbardziej uderza w tej relacji (oraz wielu innych cytowanych przez Hadamarda) fakt, iż skomplikowana i głęboka idea przyszła Poincarému do głowy zupełnie nieoczekiwanie, gdy jego świadoma uwaga wydawała się skupiona na czymś zupełnie innym, oraz że towarzyszyło jej poczucie pewności, iż pomysł ten jest poprawny, co potwierdziły późniejsze rachunki. Trzeba też zdać sobie sprawę, że ideę tę trudno byłoby ubrać w słowa. Wydaje mi się, że Poincaré potrzebowałby godzinnego seminarium, aby w pełni przedstawić swój pomysł ekspertom z tej dziedziny matematyki. Jest oczywiste, że idea ta mogła pojawić się w jego świadomości w pełni ukształtowana tylko dzięki wcześniejszemu długiemu okresowi świadomych rozważań, którym zawdzięczał głęboką znajomość różnych aspektów problemu. A jednak, w pewnym sensie, idea, która przyszła mu do głowy, gdy wsiadał do omnibusu, była „pojedynczą" ideą, którą Poincaré mógł zrozumieć w jednej chwili. Jeszcze bardziej godna uwagi jest jego pewność, iż idea ta jest prawdziwa, wskutek czego późniejsze szczegółowe jej sprawdzenie mogło się wydać niemal zbyteczne.
Chciałbym porównać relację Poincarégo z moimi własnymi doświadczeniami, które są pod pewnymi względami podobne. W rzeczywistości nie przypominam sobie, aby jakiś dobry pomysł przyszedł mi do głowy zupełnie nagle, jak to się wydarzyło Poincarému (oraz wielu innym cytowanym przez Hadamarda). W moim przypadku jest konieczne, abym myślał o rozważanym problemie – świadomie, lecz może nie koncentrując na nim pełnej uwagi. Często zdarza się to podczas innych zajęć, na przykład przy goleniu. Z reguły następuje to wtedy, gdy powracam do problemu, który chwilowo odłożyłem na bok. Konieczne są do tego długie godziny wcześniejszych rozważań, a czasem muszę również ponownie zaznajomić się z problemem. Mimo to jednak poznałem uczucie towarzyszące nagłemu pojawieniu się pewnej idei, połączonemu z pewnością, iż jest słuszna.
Myślę, że warto, abym opowiedział jeden taki przypadek, zwłaszcza że jest on interesujący z jeszcze innego powodu. Było to jesienią 1964 roku. Zajmowałem się wtedy problemem osobliwości ukrytych we wnętrzu czarnych dziur. Oppenheimer i Snyder pokazali w 1939 roku, że wskutek dokładnie sferycznego zapadnięcia się masywnej gwiazdy w jej środku powstaje osobliwość czasoprzestrzeni. W tym punkcie załamuje się klasyczna ogólna teoria względności. Wielu fizyków miało nadzieję, że uda się uniknąć tego kłopotliwego wniosku, odrzucając fizycznie nierealne założenie ścisłej symetrii sferycznej. Gdy gwiazda zapada się w sposób sferycznie symetryczny, wszystka materia spada do pojedynczego punktu centralnego, zatem nie powinno nas dziwić, że z powodu tej symetrii pojawia się osobliwość, w której gęstość materii jest nieskończona. Wydawało się, że można rozsądnie przypuszczać, iż bez takiej symetrii materia spadałaby do środka w bardziej chaotyczny sposób i udałoby się uniknąć powstania osobliwości z nieskończoną gęstością. Być może nawet materia uleciałaby ponownie w przestrzeń i zachowywałaby się zupełnie inaczej niż wyidealizowana czarna dziura, którą opisali Oppenheimer i Snyder.