[b]Była to z pani strony chłodna obserwacja „okazu”?[/b]
Była to obserwacja pewnego typu mężczyzn o pozornie miękkiej konstrukcji, którzy wdziękiem pokrywali pluszową brutalność w relacjach z kobietami.
[b]Ten związek czegoś panią nauczył?[/b]
Żeby się nie wiązać z młodszymi. I tego, że delikatność może mieć brutalny wymiar. Moja niania staruszeczka mówiła, że najgorsi są mężczyźni delikatni i na pozór słabi. Bo taki dziurki nie zrobi, a krew wypije. Najwięcej nauczyłam się przy Michale, już prawie byłym mężu.
[b]Czego konkretnie?[/b]
Otworzył przede mną niesamowity świat, świat kultury Azji. Nie tyle przez swoją wiedzę, choć ma ją ogromną – świetnie zna chiński, miał żonę Chinkę, którą dla mnie zostawił – ile przez fascynację kulturą azjatycką. Byłam z Michałem prawie dwa lata w Chinach. Ten wyjazd zmusił mnie do poważnego studiowania kultury Azji. To zmieniło także mój sposób patrzenia na Zachód.
[b]To trzeba było z tego powodu wychodzić za mąż?[/b]
Najpierw wyszłam za mąż. Potem zafascynowała mnie Azja. Przy Michale nauczyłam się też, co to znaczy depresja. Jestem chorobliwie normalna...
[b]Niektórzy mieliby chyba co do tego wątpliwości?[/b]
Poprzez umiejętność manipulowania sobą potrafię sobie wszystko wmówić. Potrafię pewne rzeczy od siebie odciąć. Nie nachodzą mnie obsesyjnie smutne myśli. Zawsze fascynowały mnie u innych tendencje do autodestrukcji. Dopiero wtedy zorientowałam się, że są tacy ludzie, których świat bezustannie dopada.
[b]I jak sobie pani z tym radziła?[/b]
Po raz pierwszy w życiu naprawdę starałam się być dobra.
[b]To znaczy, że rano przynosiła pani mężowi kawę do łóżka?[/b]
Też.
[b]A teraz rozwodzi się pani z mężem?[/b]
Tak, złożyłam już pozew do sądu.
[b]Dlaczego?[/b]
Mąż wrócił z kilkutygodniowego pobytu w Afryce i powiedział mi, że nie sprawdzam się jako żona, powinnam zrozumieć i usprawiedliwić jego skoki w bok.
[b]Jak miała pani to zaakceptować? Powiedzieć: – Tak, Michał, możesz mnie zdradzać?[/b]
Bardzo wiele żon tak robi. Chociaż z reguły aż tak otwarcie mężowie nie stawiają sprawy. Ja jednak jestem osobą, którą się traktuje jak mężczyznę. Nikt nigdy mnie nie oszczędzał. Gdy coś takiego pomyślał, to mi o tym mówił. Sądząc, że ja i tak wszystko wytrzymam.
[b]A nie wytrzyma pani wszystkiego?[/b]
Pewnie wytrzymam wszystko, tylko na swój sposób. Gdy Michał mi to powiedział, zastanowiłam się, jak bym zareagowała kiedyś, gdy byłam młoda i piękna. Oczywiście bym tego nie zaakceptowała. I dziś, choć mam 67 lat, nie mogłam zachować się inaczej.
[b]Może rzeczywiście nie sprawdziła się pani jako żona?[/b]
Może się nie sprawdziłam, może jestem już starawa. Myślałam, że jestem dla niego dobra, a może powinnam być taką jeszcze bardziej ciepłą kobietką. Widać, że czegoś brakowało. Jeśli doszło do takiego momentu, to nie ma powodu, by to ciągnąć. Choć jest to decyzja trudna także z punktu widzenia logistyki.
[b]Jak pani da sobie radę sama w domu pod Warszawą, z trzema psami, z kilkunastoma kotami?[/b]
Zawsze sama zajmowałam się zwierzętami. Jestem w stanie na to wszystko na razie zarobić. A jak nie zarobię, to mam jeszcze różne małe norki, które mogę sprzedać. Absolutnie dam sobie radę.
[b]Emocjonalnie?[/b]
Emocjonalnie tym bardziej. To wynika z mojej zdolności manipulowania samą sobą. Wyczuwając już, że coś nie gra w naszym związku, starałam się zaimpregnować na to, iż może mnie zaboleć.
[b]Zdarzyło się pani, że była sam dłużej niż miesiąc – dwa?[/b]
O, na pewno. Praktycznie byłam sama przez większość lat 80. Nie spotykałam się z nikim.
[b]A co pani wtedy robiła?[/b]
Podkochiwałam się platonicznie, niczym nastolatki w aktorze. To zupełnie mi wystarczało.
[b]Podobno był to jakiś wysoko postawiony ubek?[/b]
Żaden ubek. Ale reżimowiec.
[b]Nie udało się pani uczynić tego związku mniej platonicznym?[/b]
Nawet nie próbowałam. To był przecież zupełnie inny świat. Mimo że ta moja platoniczna miłość trwała dość długo, nasze spotkania można policzyć na palcach jednej ręki. No może dwóch.
[b]Coś jednak musiało panią w tym reżimowcu fascynować?[/b]
Być może sam fenomen władzy, pozornie silnej, ale pozbawionej realnej kontroli, co opisałam w „Ontologii socjalizmu”. Być może ostrość politycznej polaryzacji, jaka wtedy miała miejsce. A na pewno to, że należał do świata zupełnie mi obcego. Dzięki niemu czegoś się dowiadywałam, zaczęłam dostrzegać, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż myślałam. Zresztą nawet nie sądzę, by ta osoba w moich uczuciach się orientowała.
[b]To może podamy nazwisko tego mężczyzny, bo dotychczas pani tego nie ujawniła?[/b]
Nie. Nigdy nie podałam i nie podam.
[b]Może więc całą tę historię pani wymyśliła? Choć na taką osobę pani nie wygląda.[/b]
Dlaczego miałabym ją wymyślić? To było przecież strasznie głupie. Ale pokazuje, że taki związek emocjonalnie mi wystarczał. Nie musiałam się za nikim innym oglądać, miałam spokojną głowę.
[b]Jak odbierali panią pani mężczyźni? Jak pani to ocenia?[/b]
Irek (Iredyński – przyp. red.) mówił o mnie kauczukowa piłka. Że jak się na mnie naciśnie, to zaraz odskoczę, wrócę do poprzedniego kształtu. Z kolei mój mąż Michał nazywał mnie Bionic Woman, kobieta robot. Nawet ksiądz Klimuszko kiedyś dotknął mojej skroni i powiedział, że nie mam duszy.
[b]To straszne. Nie ma pani poczucia, że jest z czegoś obdarta?[/b]
Na pewno. Ale jestem też obdarta z wymiaru tragicznego. Właściwie jedynym takim doświadczeniem tragicznym była dla mnie lista Wildsteina, na której się znalazłam. Nagle musiałam zobaczyć wszystko w innym świetle. I uświadomić sobie, że ludzie patrzyli na mnie inaczej, niż ja sama siebie oceniałam.
[b]Bała się pani wtedy, może wstydziła?[/b]
Nie. Bo nie mam poczucia, że zrobiłam coś złego. Czułam, że jest to sytuacja nie do wyjaśnienia, a jednocześnie stawia te wszystkie lata, które poświęciłam dla walki, dla opozycji, pod znakiem zapytania. Uważam, że zmarnowałam się kompletnie.
[b]Jak to?[/b]
Byłam superzdolną osobą i mogłam zrobić znacznie więcej, niż zrobiłam. To wszystko poświęciłam. A nawet nie uzyskałam naprawdę krystalicznego imienia. Nagle okazało się, że jestem na równi z jakimś gnojem, który ludziom wyrywał paznokcie. Jest to jedyny tragiczny wymiar mojego życia.
[b]Nie ma go w ogóle w związkach z mężczyznami?[/b]
Przetrwałam wszystko. Naprawdę znałam kobiety, które przede mną były w związkach z Iredyńskim i z ulgą przekazywały go następnej. Żeby tylko ktoś się nim zajął, bo już nie mogły. A ja to przeżyłam i być może zasadnie pani pyta, czy nie mam poczucia straty, obdarcia.
[b]Czyli?[/b]
Że nie przeżywam na tyle głęboko związków z ludźmi, żeby był w nich element jakiegoś szaleństwa, tragedii. Przechodziłam je suchą nogą. Nadal uważam, że jestem szczęśliwą osobą, ale w jakimś sensie okaleczoną. To musiało się zacząć już we wczesnym dzieciństwie. Od małego byłam zresztą taką bystrzachą.
[b]Czy żałuje pani któregoś z tych związków? Może któryś był niepotrzebny?[/b]
Nie. W niektórych było może coś nieładnego, może było to takie byle co. Z tych ważniejszych związków coś we mnie zawsze zostaje. W sensie wiedzy. O sobie, o świecie. Każdy wnosił w moje życie coś, czego sama nie byłabym sobie w stanie stworzyć. To coś było częścią tego związku. Dla mężczyzny to też nie było komfortowe, bo mógł myśleć, że jest dla mnie wehikułem doświadczenia, które inaczej byłoby dla mnie niedostępne.
[b]Czy wystarczą pani, teraz po rozwodzie, koty i psy?[/b]
Mam jeszcze wiele innych rzeczy.
[b]A jeśli chodzi o kontakty z „drugą istotą”?[/b]
Spotykam tygodniowo setki ludzi. Setki. Zazwyczaj są to spotkania typu monolog z mojej strony, wykład.
[b]Obydwie mamy dość podobne zawody i chyba doskonale wiemy, że jest to raczej powierzchowny kontakt.[/b]
Tak. Ale przy mojej konstrukcji psychicznej jest to kontakt łatwiejszy. Łatwiejsze jest monologowanie niż istotna rozmowa z kimś, z kim się mieszka.
[b]Właściwe dlaczego taka rozmowa jest trudniejsza?[/b]
Bo jest to wchodzenie na zbyt śliski grunt, jeśli chce się być szczerym. Ta książka wywiad, którą nagrałam ostatnio z Cezarym Michalskim, z której zresztą nie jestem zadowolona, wydobywa ze mnie potrzebę kontroli własnego życia, bronienia swojej przestrzeni. Ja nigdy do końca się nie angażuję, zawsze zostawiam sobie autonomię albo możliwość odwrotu.
[b]To może ci wszyscy mężczyźni byli zbędni w pani życiu?[/b]
Mężczyźni nigdy nie są zbędni. Mogę ryzykować w różnych dziedzinach, ale wydaje mi się, że nie ryzykuję w kontaktach z ludźmi. Jestem zadowolona z mojej obecnej sytuacji.
[b]Ale mąż chce chyba do pani wrócić?[/b]
To już jest jego sprawa, jego problem.
[ramka]Małgorzata Subotić , publicystka działu krajowego „Rz”, z gazetą związana od 1991 r. [/ramka]