Wigilia Studniówki. Baśń z 1001 cudu – wieczór 99.

– Na początku – zagaił Premier – chciałbym podziękować. Słysząc te słowa, kilku ministrów czym prędzej zaczęło się pakować, pochlipywać pod nosem i wstawać z krzeseł. A pani Minister Zdrowia nawet załkała, szepcząc „Nie dali mi szansy!".

Aktualizacja: 23.02.2008 08:27 Publikacja: 22.02.2008 16:34

Wigilia Studniówki. Baśń z 1001 cudu – wieczór 99.

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

– Podziękować za wysiłek, nie za dalszą współpracę – szybko dopowiedział premier, któremu rząd się trochę rozłaził. I rząd wtedy wrócił na stanowiska wokół wielkiego owalnego stołu, by obchodzić razem wigilię stu dni działalności.

Był chłodny sobotni wieczór. W TVP 1 krajowi szansoniści bili się o Eurowizję, a w telewizji TVN niania Frania o serce pana Skalskiego. Na prywatkach ludzie martwili się o przyszłość imprezy (czy aby na pewno nie skoczyć do hipermarketu po jeszcze jedną flaszkę?), a mężowie i żony stanu zebrani w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów troskali się o przyszłość Polski.

Było to posiedzenie nieformalne. I to tak bardzo, że zaproszono nawet przyjaznego wszystkim państwu Posła z Penisem oraz Doktora Muchołapskiego, znanego też szerzej jako Wicemarszałek Sejmu. Ten ostatni wprowadzał zresztą więcej zamieszania niż powagi, bo ciągle go trzeba było uciszać. Wciąż na głos układał obelżywe wiązanki o moralnych karłach bolszewickich z PiS, Jarosławie Bierucie, Lechu Gomułce, stalinowcach z CBA oraz kaczogrubasach.

– Jutro studniówka – rzekł Premier. – Bardzo proszę o właściwy strój. Chłopcy białe koszule i kolorowy krawat, dziewczęta granatowe spódnice za kolana i białe rajtuzy.

– Będziemy tańczyć? – pisnęła nikomu nieznana blondynka. Dopiero po dłuższej chwili Premier przypomniał sobie, że chyba powołał ją kiedyś na stanowisko Ministra Rozwoju Regionalnego.

– No, jak dzisiaj nie ustalimy, co jutro mówić – odparł Minister Spraw Wewnętrznych – to faktycznie media z nami ładnie zatańczą.

– Spódnice za kolana? To chyba na matury? – spytał nieco mechanicznym głosem Koalicyjny Wicepremier Ludowy.

– Matur w tym roku nie będzie, bo nauczyciele strajkują – odparła pani Minister Edukacji.

Gwar panujący w sali obrad ucichł jak nożem ucięty. Przerażone oczy wpatrywały się w Premiera z pewną taką niepewnością. Szef Doradców Premiera zakasłał w mankiet.

– Za naszej kadencji nie ma strajków – przypomniał delikatnie. – My prowadzimy dialog społeczny.

Pani Minister Edukacji spąsowiała i wydukała ciche „przepraszam".

– To co robiło dwanaście tysięcy nauczycieli na manifestacji? – spytał Koalicyjny Wicepremier (nieco mechanicznym głosem).

– Wyrażało poparcie dla rządu – oświadczył Szef Doradców. – Mieli dosyć ponurych lat tyranii ciemniaków i zaraz po obaleniu kaczystów wylegli radośnie na ulice wyrażać swe szczęście pląsami i śpiewem.

– Ale dlaczego śpiewali Międzynarodówkę? – dopytywał się Minister Obrony.

– W uznaniu dla nowej jakości w mojej polityce międzynarodowej! – z dumą ogłosił Minister Spraw Zagranicznych. – To znaczy… W naszej polityce międzynarodowej. – poprawił się zaraz nieco ciszej, zgromiony wzrokiem Premiera.

– U nas też były stra... znaczy, demonstracje poparcia dla rządu! – wypaliła Minister Zdrowia. – I od razu się poprawiło. Liczba chorych spadła tak bardzo, że pielęgniarki mogły odejść od łóżek pacjentów. Bo kim się tu opiekować, kiedy wszyscy zdrowi! – entuzjazmowała się pani minister. – Potem lekarze przestali operować, no bo kogo tu rozcinać, jak wszystkim żyje się lepiej! I jaka od razu oszczędność dla budżetu! NFZ niczego nam nie musi refundować!

– A u mnie rząd demonstracyjnie poparli celnicy! – włączył się Minister Finansów. – Dość mieli tej PiS-owskiej polityki podejrzeń i pomówień. Przecież nie będą grzebać obcym ludziom w bagażu i traktować ich jak przestępców! Więc przestali robić te upokarzające kontrole na granicy. Tylko że kierowcy to jakaś nieuświadomiona prawicowa dzicz, w ogóle się nie połapali. Zamiast jechać przez przejście graniczne, chcieli blokować Warszawę! Kompletne cymbały!

– Górnicy też są z rządem! – oświadczył uroczyście (choć nieco mechanicznym głosem) Wicepremier Koalicyjny, który był też i Ministrem Gospodarki. – Niektórzy zjechali pod ziemię, żeby wyrąbać sto chodników na sto dni rządu.

– I nie wyjdą, dopóki nie skończą! Takie charakterne chłopaki! – dopowiedział Minister Infrastruktury. Było to wszystko, co miał do powiedzenia od dnia zaprzysiężenia.

– Tego będziemy się trzymać! – rzekł Szef Doradców. – Ale żeby wszystko ładnie jutro na konferencji prasowej wypadło, mam tu dla każdego studniówkową ściągawkę. Początek jest wszędzie taki sam. „Nadejszła wiekopomna chwila".

– To moje – szepnął Minister Rolnictwa.

– „Po latach niewoli i mrocznej PiSowskiej opresji zaświtała jutrzenka swobody – czytał Szef Doradców. – Jak po burzy nadchodzi spokój, a po nocy dzień, jak po głodzie dostatek, a po suszy deszcz". Dalej trzeba powiedzieć, że zastaliście ministerstwa zrujnowane, ale zostawicie murowane. I dołożyć listę osiągnięć własnych.

– Z tym deszczem to bym się nie wyrywał – pokręcił głową Minister Kultury – bo jak będzie powódź, to popłyniemy jak rząd Cimoszewicza.

I wtedy zapadła niezręczna cisza. Dopiero wówczas dało się słyszeć dziwne odgłosy dobiegające z drugiego końca sali, gdzie siedział Minister Sprawiedliwości. Otaczała go grupka siwych, doświadczonych sędziów i adwokatów, którzy mamrotali monotonnie, lecz głośno. Było to zagłuszanie, na wypadek gdyby minister musiał przedstawić informacje niejawne. Każdy z adwokatów miał też przy boku krótką poręczną pałkę, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy w pobliżu pojawi się jakiś młody konkurent bezczelnie chętny do praktyki w zawodzie.

– U mnie wszystko jak trzeba! – uśmiechnął się szeroko minister. – Wywaliliśmy na zbity pysk wszystkich PiSowskich prokuratorów, sędziów, prezesów i innych tam. Teraz będziemy stawiać im zarzuty.

– A jakie? – zaciekawił się Minister Obrony.

– Takie tam… – Minister Sprawiedliwości machnął ręką – że faktury za środki czyszczące zgubione, dwóch spóźniało się do pracy, jeden ma nieaktualne badania okresowe, jeden dziecko nieślubne z ukraińską gosposią, trzech jadło służbowe obiady w Pizza Hut. W ogóle straszny bałagan był w naszym pionie. Kilka osób próbowało wszczynać postępowania, ktoś podobno przesłuchiwał świadków, jeden sędzia to nawet chciał wydać jakiś wyrok, ale go na szczęście woźny sądowy w porę związał i zakneblował.

– Skaranie boskie z tymi PiS-owskimi złogami! – sapnął Poseł z Penisem. – Na mnie też ciągle jakieś sądy i kontrole nasyłali! PIT-y, VAT-y, ZUS-y! A niby skąd na to wszystko mam wziąć? Co to ja, Caritas?

– Spokojnie – rzekł Minister Sprawiedliwości. – To jest już normalny kraj, nikt tu nikogo po sądach ciągał nie będzie!

– Tylko tego maoistowskiego chłystka Ziobrę, tego hunwejbina padlinożernego trzeba postawić przed Trybunał Stanu! – włączył się Wicemarszałek. – I Antka, i braci, i Ziobrę, i Szczygłę, i Antka. I Ziobrę! I braci!

Minister Sprawiedliwości wskazał głową na kąt sali, gdzie dwóch radców w eleganckich garniturach zrzucało co chwila paprotki z półki na laptopa, fotografowało efekty i pilnie notowało. – Bez pośpiechu, panowie. Jak dopasujemy odciski doniczek, to się przyszykuje najpierw trybunalik, a potem przytulną celę. Tylko się martwię – tu minister się zasępił – żeby ten Ziobro wcześniej komuś palców nie obciął, bo wtedy go będę musiał wypuścić. W końcu prawo ma być równe dla wszystkich.

– Dobra robota! – pochwalił Premier – Kto następny?

Wtedy Minister Obrony podniósł rękę.

– Nasze wojska donoszą, że w Afganistanie i w Iraku nie ma już żadnych PiSowców – zameldował. – Ostatnich trzech wytropiliśmy w Karbali. Nie było łatwo, bo to szczwane bestie, kute na cztery nogi. Próbowali nam wmówić, że są z partii Baas, a nie PiS.

– PiS, Baas, jeden pies – sentencjonalnie mruknął rozmarzony Minister Zagraniczny. – Trzeba dorżnąć watahę.

– Operacja jest w toku – poinformował Minister Obrony. – Teraz jedziemy szukać ich do Czadu.

– Tam nie będzie łatwo – zafrasował się Wicemarszałek Sejmu. – Czarna sotnia szkodników z PiS łatwo się może ukryć wśród miejscowych czarnych.

– W kraju też mogłoby iść sprawniej – z wyrzutem rzekł Minister Spraw Wewnętrznych. – Robimy w resorcie, co możemy, ale koalicjanci nam nie pomagają.

Minister Rolnictwa bezradnie rozłożył ręce. – Takie uwarunkowania, co robić… Mój pion jest wyczyszczony z pisiactwa. Teraz wyrzucamy tych, co głosowali kiedyś na AWS. Ale nie mamy jak ścigać niedobitków po lasach, bo wszystkie wykupił Piskorski.

– W moim ministerstwie było łatwiej – pochwalił się Minister Zagraniczny. – Okazało się, że wszyscy, którzy byli za PiS-em, tylko udawali. Tylko prezydent ciągle się wpieprza, ambasadorów mi chce nominować, na spotkania międzynarodowe próbuje jeździć.

– Trzeba go czymś zająć – stwierdził Szef Doradców.

– Może po cichu uznamy niepodległość Kosowa i wyślemy tam doradców wojskowych? – zaproponował Minister Zagraniczny – A prezydent się dowie z Onetu i z telewizji.

– A jak się będzie potem pieklił, to mu wyślemy telegram, że jego doradca jest małą dziewczynką – dodał Szef Doradców.

– Z naukowego punktu widzenia mam pomysł – nieśmiało odezwała się pani Minister Nauki. Był to pierwszy pomysł w jej resorcie od zaprzysiężenia. – Ten zestrzelony amerykański satelita mógł zawierać broń biologiczną. I jak przelatywał nad Polską, to mógł mieć przeciek.

– A co to niby pomoże? – zdziwił się Poseł z Penisem.

Twarz Ministra Spraw Wewnętrznych rozjaśnił uśmiech! – Łapię! Kocia grypa! Powiemy, że to była kocia grypa, groźny wirus C2H5OH! A satelita przeleciał akurat nad Krakowskim Przedmieściem! Genialne! W Pałacu Prezydenckim zrobi się kwarantannę, a media się zaplują czerwonymi paskami!

Premier pokiwał głową z uznaniem dla konceptu, zapisał coś w notesie i rzekł: – Wszystko pięknie, ładnie, ale musimy przyśpieszyć, kochani, bo się spóźnię na autobus!

– Do Gdańska? – spytał nieskładny chór kilku głosów

– Nie, na Dworzec Centralny. Linia 502 – odparł Premier.

– Kolejarze straj… Znaczy, manifestują poparcie dla rządu!? – rzuciła ryzykowny domysł Minister Zdrowia

– Niechby tylko spróbowali! – zażartował rubasznie Minister Spraw Wewnętrznych, bo tak się w resortach siłowych żartuje. – Nie, po prostu premier jedzie do Ameryki, na spotkanie z prezydentem Bushem.

– Ale przecież to dopiero za dwa tygodnie? – zdziwiła się Minister Edukacji. – I dlaczego przez Centralny?

– Podróż trochę potrwa. – wyjaśnił Minister Zagraniczny. – Premier musi kupić w kantorze dolary. Potem mamy pośpieszny pociąg do Łodzi Fabrycznej. Nocujemy w hotelu Grosik. Rano złapiemy autostop na lotnisko Lublinek. Stamtąd Ryanairem lecimy do Charleroi.

– To pod Brukselą – błysnął wiedzą Minister Obrony. – Tam to dopiero nie lubią PiS-u! A niedaleko jest Waterloo, gdzie kiedyś Anglicy dokopali temu francuskiemu Kaczorowi!

– Dwa dni później mamy lot do Lyonu. Stamtąd autokarem do Calais – ciągnął Minister Sportu – i już w środę przeprawiamy się barkami przez kanał La Manche. Śpimy w Dover, pod miastem jest taki mały, słodki bed & breakfast.

– Znam, znam – pokiwał głową Poseł z Penisem. – Zawsze się tam zatrzymuję, jak wiozę forsę na Kajmany.

– O świcie przyjedzie po nas ambasador Wielkiej Brytanii i zabierze samochodem do Southampton – kontynuował Premier. – Wieczorem odpływamy do Ameryki na pokładzie frachtowca „Duma Walijczyków". Skromna kabina trzeciej klasy, z widokiem na maszynownię.

– Genialne! – sapnął Minister Zagraniczny. – To się nazywa tanie państwo! Nie jakieś tam luksusowe samoloty rządowe!

– No dobra! – Premier klasnął w ręce. – Czas leci! Następne resorty, proszę referować! Po kolei: obniżka podatków, podwyżki dla wszystkich, nowe autostrady, metro, stadiony, dotacje z Unii, wzrost gospodarczy, czystsze środowisko, proszę bardzo!

Ale klaśnięcie Premiera odbiło się tylko od ścian opustoszałej sali. Pozostali ministrowie pierzchli bowiem w popłochu, wykorzystując nieuwagę Premiera, przerażeni najwyraźniej faktem, że będą musieli opowiedzieć o swoich sukcesach. Być może mieli ich tak wiele, że po prostu nie wiedzieli, od którego zacząć. Tak czy inaczej na posiedzeniu nie został prawie nikt.

– Z kim ja muszę pracować... – westchnął Premier.

– Ja właściwie też muszę już lecieć… – bąknął Minister Kultury. – Na Polsacie zaczyna się „Halo, Hans".

– Zdaje się, że miałeś skończyć z polityką historyczną! – ofuknął go Premier. – Lepiej się zastanów, co zrobić jutro z tą konferencją na sto dni.

– Może zwołamy jakiś szczyt? – zaproponował Minister Spraw Wewnętrznych.

– Jaki szczyt?

– Biały szczyt, zielony szczyt, nie wiem, czerwony szczyt – na głos myślał minister. – Najlepiej jakiś szczyt wszystkiego.

– Za późno – Premier spojrzał na zegarek. – Nie zdążymy nikogo zawiadomić. A poza tym na Canal Plus zaraz będzie magazyn ligowy, chciałem sobie obejrzeć.

– Mam! – wykrzyknął Szef Doradców. – Odwołamy sto dni!

– Odwołamy?

– Tak jest! Odwołamy! Ile niby dni już rządzimy? – zadał podchwytliwe pytanie Szef Doradców.

– No niby sto – rzekł niepewnie premier.

– A figa! A gdzie soboty, niedziele i święta? To niby też ma się liczyć?! – zaperzył się Szef Doradców. – Jak policzymy tylko dni robocze, to do stu dni nam zostaje jeszcze prawie miesiąc!

– Odejmij jeszcze moje Dolomity! – przypomniał uradowany Premier. – Przecież na urlopie nie rządzą, co nie? To kiedy wtedy wypadnie studniówka?

– Gdzieś w Wielkanoc – odparł Minister Zagraniczny. – Wtedy trochę nie wypada świętować. Może pierwsza niedziela po Wielkanocy?

– Weekendu szkoda – mruknął Premier. – Lepiej poniedziałek.

– Nie lubię poniedziałków – zaprotestował Wicepremier Koalicyjny (nieco mechanicznym głosem).

– No to wtorek – zdecydował Premier. – Jaki to będzie dzień?

– Pierwszy kwietnia. Prima aprilis – odparł Szef Doradców.

– Doskonale! – zatarł ręce Premier. – A kogo obwinimy za niewłaściwe obliczenie stu dni rządu i zwołanie na jutro niepotrzebnej konferencji? PiS? – zapytał niepewnie.

– PiS! – bez wahania potwierdził Szef Doradców.

– PiS! – przytaknęli chórem pozostali na sali ministrowie, niecierpliwie zerkając ku drzwiom.

– Już by nas dawno stąd na kopach pogonili, gdyby nie ten PiS – mruknął pod nosem Wicemarszałek Sejmu. Ale, jak zawsze, nikt nie zwrócił uwagi na to, co miał do powiedzenia. Trudno się dziwić. W końcu sam sobie na to ciężko zapracował.

– Podziękować za wysiłek, nie za dalszą współpracę – szybko dopowiedział premier, któremu rząd się trochę rozłaził. I rząd wtedy wrócił na stanowiska wokół wielkiego owalnego stołu, by obchodzić razem wigilię stu dni działalności.

Był chłodny sobotni wieczór. W TVP 1 krajowi szansoniści bili się o Eurowizję, a w telewizji TVN niania Frania o serce pana Skalskiego. Na prywatkach ludzie martwili się o przyszłość imprezy (czy aby na pewno nie skoczyć do hipermarketu po jeszcze jedną flaszkę?), a mężowie i żony stanu zebrani w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów troskali się o przyszłość Polski.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą