Jaśnie Pan Ogórek

Ogórek herbowy jest gładki i błyszczący. Zawiera zwięzły miąższ – orzekło oficjalnie Ministerstwo Rolnictwa. W Kruszewie nad Narwią, pierwszej w Polsce wsi herbowej, mieszkają ludzie, którzy o ogórkach wiedzą wszystko. I z ogórków żyją

Publikacja: 26.07.2008 01:52

Jaśnie Pan Ogórek

Foto: Rzeczpospolita

Usiądą na chwilę pod daszkiem, żeby przeczekać mżawkę. Kazimierz Zagórski, gospodarz, kruszewianin z dziada pradziada. Twarz ogorzała od słońca, okulary. Jolanta Zagórska, żona, nauczycielka, blondynka, na ustach uśmiech. Alina Trybuz, zażywna, w kraciastej bluzce, liderka zespołu Narwianki. Janina Cieśluk, mieszkanka Śliwna, krótko ostrzyżona, szczupła. Tomasz Krysiewicz, na roli pracujący od dziecka. I cztery koty, wszystkie czarno-białe. Jak przystało na kruszewian, smakosze ogórka.

Pani Jolanta wynosi deskę. Kroją i jedzą. Mówią o julianie. Że zgrabny, ale przy dorastaniu na skórze pojawiają mu się smugi. Wspominają cezara. Polski był, ładny – tylko wrażliwy na niedobór wody, aż go skręcało. Śremianin, ten najnowszy (nie mylić ze śremskim), pięć, sześć lat ma dopiero. Jasny jest, biały, pryszczaty. Alladyn plenny, lecz gorzki. Był także sonet, ale gdy dorastał, dostawał garbu i poszedł w odstawkę.

W Kruszewie nad Narwią, wsi pod Białymstokiem, jest 60 chałup. Ludzie żyją tu z renty, emerytury lub ogórka. – To nie jest zwykła polska wieś – przyznaje prof. Hanna Palska, socjolog z Collegium Civitas. – Ludzie znaleźli tu pomysł, jak wspólnie się wypromować. Bez specjalistów od PR i reklamy.

Monika Trybuz, mieszkanka wsi, napisała o Kruszewie pracę magisterską: „Odnaleźć własną wspólną drogę. Monografia problemowa wsi Kruszewo”. Opisuje, jak dumni ze swojej wsi są mieszkańcy. Potrafią się ze sobą dogadać i zrobić wspólnie coś, co im przyniesie zysk.

Adam Radłowski, sołtys, czterdziestolatek, ojciec sukcesu i prawie dwuletniej córki, mieszka w drewnianym domu z rodzicami. Nad dachem gnieżdżą się bociany. Monika Trybuz w swej pracy charakteryzuje go tak: „Posiada wszystkie charakterystyczne cechy, jakie powinien posiadać lider. Jest młody, ambitny, posiada szersze niż przeciętnie horyzonty myślowe, jest skłonny do zmian, działa bezinteresownie dla dobra ogółu, potrafi zachęcić innych do pomocy i pracy, ma umiejętność uzyskiwania wsparcia zewnętrznego i odwagę w podejmowaniu trudnych i niepopularnych zadań”.

To on tchnął optymizm w mieszkańców wsi, gdy kolejne źródła dochodu znikały. Bo z perspektywy wielu kruszewian polska transformacja wygląda tak: we wsi była mleczarnia i punkt skupu mleka. Miała tu siedzibę spółdzielnia Witamina. Skupowała warzywa, pomidory, kapustę, ogórki. W latach osiemdziesiątych do skupu ustawiały się na szosie kolejki. A potem przyszedł 1989 r. i wszystko polikwidowano.

Minęło jednak dziesięć lat i Radłowski wpadł na pomysł, by ożywić historię, którą interesował się od dziecka. Szukał korzeni wsi. W Białymstoku, w Ośrodku Studiów Ochrony Dziedzictwa i Kultury, otrzymał materiały, które wskazywały, że Kruszewo jest starsze, niż przypuszczano. Wcześniej początki wsi były przypisywane rodzinie Kruszewskich i oceniano je na XVI w. Były wzmianki wskazujące, że między rokiem 1494 a 1506 król Polski Aleksander Jagiellończyk nadał Kruszewo A. Stankiewiczowi. Ten zaś przekazał je Mikołajowi Radziwiłłowi. Wieś przechodziła z rąk do rąk. Wielokrotnie nią handlowano. Właścicielami Kruszewa byli m.in. Radziwiłłowie, Sieniawscy, Szczecińscy, Orsetti i Krasińscy.

Jednak historyk Józef Maroszek, wykorzystując dokumenty źródłowe, wywiódł, że pierwsze nadania ziem między Narwią a Supraślą przypadają na czas rządów litewskiego księcia Michała Zygmuntowicza, zwanego Michałuszką. I że z dużą dozą prawdopodobieństwa Kruszewo zostało założone już w 1437 r. – Wtedy pomyślałem: czy ten ród miał herb? Okazało się, że ma. A skoro tak, chyba może go udzielić swojej wsi! – mówi Radłowski.

Trzeba było pokonać rutynę i procedury. Bo sołtys chciał, by herb przynależał do wsi oficjalnie, a nie samozwańczo. W Polsce herby mają miasta i gminy, a nie wsie. Z pomocą przyszedł burmistrz Choroszczy, który podsunął rozwiązanie: zmianę statutu wsi. Rada Miasta Białystok, od której to zależało, zgodziła się bez zastrzeżeń. W ten sposób 19 lutego 2000 r. Kruszewo stało się pierwszą w Polsce herbową wsią. Wzór herbu oparty jest na herbie Kiejstutowiczów, znajdują się na nim czerwona tarcza z białymi słupami Giedymina, hełm rycerski, korona i pióropusz, u dołu zaś napis „Kruszewo” i rok założenia wsi – 1437.

Kruszewianie zaczęli także ożywiać miejscowe legendy. Nadał się do tego „zerwany most” na Narwi. Powstał jeszcze z polecenia cara Mikołaja I, raz był odbudowany, dwa razy niszczony. Dziś nie może pełnić funkcji komunikacyjnej, mieszkańcom służy jednak nadal do snucia opowieści. Odbiorcy ogórków, którzy do Kruszewa muszą jechać przez Choroszcz, błądzą po wąskich dróżkach i co kilka metrów pytają miejscowych o drogę, po dotarciu na miejsce słyszą od kruszewian historię o zakładzie inżyniera z diabłem. Most przez Narew z czarcią pomocą miał powstać w dwa dni i mieć rękojmię na jedenaście lat w zamian za pierwszą żywą istotę, która po nim przejdzie. Diabeł liczył na to, że zgodnie z tradycją po moście pierwszy przejdzie inżynier. Przez przypadek przeszedł jednak koń. Czart poczuł się oszukany. Powiedział, że dotrzyma umowy na jedenaście lat, jednak po upływie tego czasu Kruszewo mostu mieć nie będzie.

Zagórscy siedzą na schodach, chrupią ogórki. A Alicja Trybuz opowiada o psie. Gdy tylko znajdzie ogórka, bierze między łapki, odgryza „dupkę” i zjada. Ogórkami karmi się tu gęsi, świnie, krowy. – Ogórki i kapusta to wszystko, co nam zostało – mówią. Rosną na słabej ziemi, służy im wilgoć znad rozlewisk Narwi i poranne mgły. Żeby z nich żyć, nie trzeba wielu hektarów. – A Kruszewo nawet przed wojną było tak przeludnione, że po trzech gospodarzy na jednym podwórku mieszkało. Każdy dostawał kilka zagonów i z tego żył – opowiada Janina Cieśluk. W regionie tak się przyjęło, że szlachta była za Narwią. A w Kruszewie „zapadnaja Ruś”, ze wschodnimi naleciałościami, Pietrukami zamiast polskich Piotrów i biedą. Ale też z silnymi więzami społecznymi między ludźmi, którzy znają się od pokoleń. I z otwartością na innych. Choć Kruszewo to wieś katolicka, tuż obok, w Choroszczy, żyją prawosławni, którzy mają własną cerkiew. Po wojnie część kruszewian przeniosła się do Białegostoku, część dojeżdżała tam do pracy jako chłoporobotnicy. PRL nie przyniósł im dobrobytu, ale stabilizację.

Historia ogórka w Kruszewie jest, zdaniem mieszkańców, tylko nieco młodsza od czasu księcia Michałuszki. Miał się nim zachwycić sam Napoleon. W drodze na Moskwę kazał sobie zapakować jedną beczkę. W Rosji ogórków zabrakło i dlatego przegrał. Z ogórkami wiążą się także rodzinne wspomnienia. – Mój pradziadek do Rutek na targi ogórki woził. Cały wóz ładował. A wtedy im większe były, tym lepsze – opowiada Zagórski. Gospodynie mawiały, że muszą mieć co pokroić. A gdy się dorzucało mniejszy, wniebogłosy krzyczały: Co mi pan tu daje! I trzeba było wymieniać.

Od dawna prowadzono też we wsi kwaszeniowe eksperymenty. Raz drewniane beczki zakopano w ziemi. I ogórki poszły na zmarnowanie, bo ziemia wyciągnęła z nich solankę. – Innym razem mój ojciec nie mógł dostać dębu na deski, zrobił beczki z drzewa sosnowego. I ogórek miał smak żywicy – opowiada Zagórski. Metodą prób i błędów gospodarze Kruszewa wypraktykowali, że jedynie dąb i topola nadają się do robienia beczek. Trzeba je jednak przed użyciem długo w wodzie moczyć, po sezonie szorować. I porządnie uszczelniać. – Stuk szedł po wsi, aż się echo niosło, tak się te deski na ścisk ubijało – opowiada Alina Trybuz. Teraz starych drewnianych beczek młodzi producenci nawet nie dotykają. Nie potrafią zamknąć, nie mówiąc o uszczelnianiu. Ogórki kisi się w beczkach plastikowych.

Gospodarzom z Kruszewa najlepiej kojarzą się czasy spółdzielni Witaminka, która wprowadzała nowe odmiany ogórka i nowe metody jego uprawy. Najgorzej zaś zapadł w pamięć rok 1990, gdy mączniak sprawił, że sezon zakończył się w połowie lipca. – Została mi na cały rok jedna beczka i dwa słoiki – opowiada Jolanta Zagórska.

Dlatego teraz kupują nasiona do siewu, choć kiedyś je zbierali. Chodzi o to, by były odporne na choroby. Co roku testują nowe odmiany, lecz do produkcji dają tylko te, które się sprawdziły. Ogórki muszą być jędrne, twarde, bez zbędnych nasion. Kiszeniaki 8 do 12 cm, korniszony do 6 cm. No i odporne, bo mączniak czyha.

Na pomysł, by się ogórkiem wypromować, wpadł Zagórski. Na boisku przed szkołą, pięknym budynkiem o charakterze pałacowym – dumą Kruszewa, zbudowaną z polecenia samego marszałka Piłsudskiego – cieszyli się herbem i zorganizowali Święto Ogórka. I doszli do wniosku, że wspólnie o rynek walczyć łatwiej. W 2004 r. założyli stowarzyszenie Kruszewskie Warzywa Herbowe. Zapisało się 15 osób, także z pobliskiego Śliwna. Ujednolicili przepisy i zaczęli jeździć z ogórkiem na konkursy i festyny. W konkursie „Nasze kulturalne dziedzictwo” na Targach Poznańskich dwa razy – w 2003 i 2005 roku – dostali nagrodę. Teraz Perła, główne trofeum, puchar o kształcie wazowej łyżki z piłeczką jak do ping-ponga, dumnie zdobi jasną meblościankę u Zagórskich w salonie.

Ale najważniejsza batalia toczyła się o to, by kruszewskiego ogórka wpisać na elitarną listę produktów tradycyjnych prowadzoną przez Ministerstwo Rolnictwa. Choć w Kruszewie ogórki uprawia się i kisi od pokoleń, trudno to było udokumentować. A urzędniczy wymóg jest taki, by produkt był obecny na lokalnym rynku od co najmniej 25 lat. Tu sołtys Radłowski sprawdził się ponownie. W czeluściach starych szuflad przegrzebał szpargały, w nich znalazł kwit z 10 grudnia 1970 r. wystawiony na Eugeniusza Radłowskiego przez spółdzielnię Witamina na sprzedaż 180 kg ogórka w cenie 550 zł. Dowód rzeczowy dostarczono do urzędu. Teraz, jak relikwię, przechowuje go w specjalnej teczce Zagórski. Dzień zaczynają o piątej rano od wyjścia w pole. Idą pochyleni, grzęda za grzędą, z koszami. Jedni w rękawiczkach, inni bez rękawic. A ogórek potrafi pokłuć i poranić. Zostawia kolce w opuszkach palców. Niektórzy w trójkę 40 arów obrabiają, większe rodziny mają i hektar, czasem dwa hektary. Bywa, że nazbierają 120 kg, bywa, że 500 kg. – Tylko ludzi do pracy nie ma – narzeka Janina Cieśluk. Jak wzięła pomocnika, to pochodził sześć godzin i pracy mu się odechciało. Równo z nim zaczęła, ale on odstawał. W końcu zziajany mówi: „Pani to chyba dopalacza wzięła”. Przyszedł następny, co ogórki z krzakami chciał wyrywać. Więc liczyć można tylko na siebie.

Po południu następuje kiszenie. – Tyle, ile zdołamy sprzedać – mówi Zagórski. Teoretycznie procedura jest prosta. Do kiszenia potrzeba jedynie ogórka, kopru i czosnku. Tajemnica sukcesu, zdaniem kruszewian, tkwi jednak w ogórku i w wodzie. Ogórek nie może być nagrzany, przed wrzuceniem do kiszenia trzeba go odpowiednio schłodzić. A woda musi być twarda, z dużą ilością kamienia, przejrzysta, nieskażona chlorem, wydobyta z kruszewieckich studni.

Drewniane beczki i moczenie w Narwi odeszły w niepamięć. Teraz ekologiczne kwaszenie odbywa się tylko w plastikowych pojemnikach. A przechowywanie w chłodnych piwnicach. W Narwi wody opadły – tak dla Kruszewa skończyły się procesy melioracyjne związane z budową zalewu Siemianówka. Najgorzej jest w upalne lata. Gdy temperatura przekracza 23 stopnie, proces fermentacji postępuje szybciej. Jednak Zagórski broni nowej metody. – Kiedyś zakwasiłem kilka drewnianych beczek metodą tradycyjną, topiąc je w rzece, i kilka w plastikowych opakowaniach. Jesienią wyprzedałem najpierw te z plastiku. Ale gdy na Boże Narodzenie zawiozłem towar z tradycyjnych beczek, klienci domagali się, bym przywiózł „te lepsze”, które kupowali do tej pory.

W stowarzyszeniu każdy sam troszczy się o odbiorców. Oddają towar do małych elitarnych sklepików w miastach, wybranych zajazdów i restauracji. Kruszewskie ogórki docierają pod Piaseczno i na słynny warszawski bazar na Polnej. W zdobywaniu nowych rynków zbytu są skuteczni. Kiszony ogórek nawet w Niemczech czy Londynie kojarzy się już z Kruszewem. – A pod Tykocinem do Kiermusów, Dworku nad Łąkami, sprzedaję od 15 lat – chwali się Zagórski. I choć konkurencja chciała go stamtąd wygryźć, to wdzięczny jest szefowej, że na to nie pozwoliła.

Za przykładem Kruszewa idą inni. Kruszewskie Warzywa Herbowe mają już na rynku lokalnych rywali. W Śliwnie oddalonym o kilka kilometrów powstało stowarzyszenie Narewskie Ogórki. I też sobie radzi.

I tylko młodzi wciąż nie widzą dla siebie miejsca. Wyjeżdżają do Białegostoku albo za granicę. Do Kanady, Hiszpanii, Szwecji. Prof. Hanna Palska pociesza: – Będą wracać. Optymistyczne jest to, że w Kruszewie nie wstydzą się już małej ojczyzny. Z czasem coraz silniej docenią jej wartość. Do uprawy ogórka wniosą swój wkład kulturowy. Nadadzą życiu we wsi nowy smak.

Usiądą na chwilę pod daszkiem, żeby przeczekać mżawkę. Kazimierz Zagórski, gospodarz, kruszewianin z dziada pradziada. Twarz ogorzała od słońca, okulary. Jolanta Zagórska, żona, nauczycielka, blondynka, na ustach uśmiech. Alina Trybuz, zażywna, w kraciastej bluzce, liderka zespołu Narwianki. Janina Cieśluk, mieszkanka Śliwna, krótko ostrzyżona, szczupła. Tomasz Krysiewicz, na roli pracujący od dziecka. I cztery koty, wszystkie czarno-białe. Jak przystało na kruszewian, smakosze ogórka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Złoty szklany liść
Plus Minus
„Historia sztuki bez mężczyzn”: Więcej niż parę procent sztuki
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Krzysztof Bochus: Mam swoją ziemię obiecaną
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Od nadużyć do uzdrowienia Kościoła
Plus Minus
Denna wiadomość dla poszukiwaczy życia
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kultura w kraju zimnej wojny domowej