„Metafora światła – pisał Błażej Brzostek – kluczowa w propagandzie stalinowskiej, odwoływała się do wyobrażeń oświeceniowych, do elektryfikacji jako symbolu rewolucji i do nowych form urbanistycznych, mających zapewnić »jasne« mieszkania i przestrzenie publiczne. Świat Zachodu miał się natomiast kojarzyć z ciemnością: czarne charaktery rządzących, ciemne przestrzenie miast, w których czarne limuzyny milionerów omijają demonstracje robotnicze, rozpędzane przez policję – oto wyobrażenia z socrealistycznych plakatów".
W Bierutowskiej wizji miasta socjalistycznego tłum występował zawsze w postaci zorganizowanej masowej manifestacji. Do chwili ukończenia placu przed Pałacem Kultury pochody i wiece organizowano w różnych miejscach, jednak żadna z dostępnych przestrzeni – plac Dzierżyńskiego, MDM, podnóża Domu Partii – nie była idealnym tłem dla publicznego spektaklu. Stąd wzięła się decyzja o wytyczeniu i zaprojektowaniu centralnego placu Warszawy. Jasna bryła wykańczanego Pałacu musiała robić olśniewające wrażenie, zwłaszcza że wyłaniała się z brudnego, zaśmieconego, wiecznie zakurzonego otoczenia. Wokół placu budowy sterczały ruiny wypalonych kamienic, uporządkowanie otoczenia Pałacu było więc sprawą naglącą. Ale zagospodarowanie architektoniczne ulicy Marszałkowskiej na odcinku pomiędzy Królewską a Alejami Jerozolimskimi wykraczało poza ogólne wytyczne referatu Bieruta z lipca 1949 roku. Powołano więc do życia pracownię Śródmieście, w której pod kierunkiem Sigalina przygotowano plan zagospodarowania dla tego rejonu. Na jego podstawie rozpisano ogólnopolski konkurs. Wystartowało w nim trzydzieści jeden zespołów architektonicznych. Warunki zalecały „nieskrępowanie wypowiedzi", co w praktyce oznaczało luksus nieliczenia się z istniejącą zabudową, nawet tą, która powstała już po wojnie. Nienaruszalne były tylko bryła Pałacu Kultury i lokalizacja przyszłego Dworca Centralnego (planowano go w miejscu, w którym powstał w latach siedemdziesiątych). Nadesłane projekty zaprezentowano publicznie i urządzono trzydniową debatę pod patronatem „Stolicy" i „Życia Warszawy". Świadek tego wydarzenia, znakomity obserwator i – jak się miało okazać – znacznie gorszy analityk Leopold Tyrmand, zapisał w swoim Dzienniku pod datą 14 lutego 1954 roku:
„Z przedstawionych na pokazie projektów bije monumentalizm do dziesiątej potęgi i patos do dwudziestej. Jest plansza, która wyjaśnia wszystko – ukazuje ona plan manifestacji pierwszomajowej za lat dziesięć na tym placu. Przyszło mi na myśl, że w 1933 roku oglądałem, świetną zresztą, wystawę w Muzeum Narodowym pod nazwą »Warszawa wczoraj, dziś i jutro...«. Etap ten charakteryzuje odwrót od stylizowanego emdeemizmu i otwarty marsz ku pseudorenesansowi i pseudoklasycyzmowi, adaptowanymi sztucznie lub wręcz przyklejanymi do obiektów o przeznaczeniu współczesnym. Monotonne, jednakowe, olbrzymie, płaskie pudła upstrzone kolumnami, wieżyczkami, alegoriami, tympanonami mają ciągnąć się kilometrami największych ulic Warszawy. Nikt, kto nie widział tych projektów, wyobrazić nie jest sobie w stanie, jaka jednakowość, monotonia i przeraźliwa nuda wiać może z nadmiaru szczegółów, zdobnictwa, detali i kilkuset kolumn, z nieustannie deklinowanych na tysiące sposobów gzymsów i sztukaterii. Domy te przeznaczone są na mieszkania, instytucje, hotele – trudno jest wyobrazić sobie na nich neon, reklamę czy jakikolwiek akcent indywidualizujący, niemniej mają kryć w swoich zamkowo-pałacowych fasadach kina, sklepy z obuwiem, drogerie i kioski z wodą sodową. Ta podwójna, rozpaczliwa antynomia jest gwarantem ich śmieszności i brzydoty. Kiedy apteka, sklep z bielizną i cukiernia mają z zewnątrz wyglądać jednakowo – wtedy popadamy w chaos i bezsens. [...] Warszawa tęskni za wielkością, podsuwa się jej fałszywą wielkość, warszawiacy odrzucają ją instynktownie, lecz nie potrafią swej niechęci uzasadnić, plączą się w gąszczy chytrze zainfekowanych przez prasę definicji i wyobrażeń. Nie wiedzą nic o konstruktywizmie, o funkcjonalizmie, o współczesności, a jak wiedzą, to wiedzą źle, na opak, tak jak chcą tego socrealiści monopolizujący gazety. Stąd wypowiedzi, jak owego pana, który przemawiał dziś tak mniej więcej: »Warszawa to miasto pokoju... Gołąb jest symbolem pokoju... Ten plac... jak on tam... aha... plac Stalina... jest placem pokoju... Dlaczego więc nie ma tam ani jednego gołębnika dla warszawskich ptaków, dla gołębi... ptaków Warszawy...«.
Prestiżowy drapacz chmur
Dyskusje, posiedzenia i analiza wariantów przeciągnęły się do lata 1955 roku. Później głos decydujący i – jak się okazało – ostateczny zabrał Komitet Centralny: „żaden z projektów nie został akceptowany. Zalecono prowadzenie dalszych studiów [...]. Zwrócono uwagę na celowość zapoznania się z osiągnięciami architektonicznymi założeń wielkomiejskich w innych krajach".
Sam plac Defilad urządzono według wewnętrznych projektów pracowni Śródmieście. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno stało około stu domów i oficyn, powstała symboliczna płyta nagrobna dawnej Warszawy. Natomiast sprawa tak zwanej Ściany Wschodniej przycichła zupełnie. Kierownictwo partyjne absorbowały wówczas zagadnienia większej wagi. W Warszawie zbliżał się Październik. W Moskwie mówiło się już o uprzemysłowieniu budownictwa i obniżeniu jego kosztów. W marcu 1956 roku lud Warszawy pożegnał na placu zmarłego Bolesława Bieruta, a wkrótce w tym samym miejscu odśpiewał „Sto lat" Władysławowi Gomułce.