Urządzenie wydaje się jeszcze troszkę bardziej toporne niż używane przez bohatera mojego „Pieprzonego losu Kataryniarza” sprzed lat prawie piętnastu, ale wszyscy wiedzą, że jego udoskonalenie jest tylko kwestią czasu i pieniędzy.
Ale patrzę na to zdjęcie bez większych emocji, tak jak parę lat temu nie wzbudziło we mnie większych emocji zdjęcie niewidomego od lat faceta, który widzi, bo wstawiono mu w oczodół kamerę połączoną bezpośrednio z mózgiem, i jak w ogóle nie ruszają mnie tego typu sprawy.
Tego, że technologia pójdzie do przodu, wszyscy się spodziewali. Poza tym w tej fantastyce, którą czytało za młodu moje pokolenie, wynalazki czy kosmos były tylko tłem, rekwizytami niezbędnymi do skonstruowania pewnej metafory. Pozwalało to mówić o duchowej sytuacji świata zniewolonego, o życiu w kłamstwie i o przełamywaniu tego kłamstwa.
Polska fantastyka polityczna, wtedy mówiło się „socjologiczna”, żeby nie prowokować cenzury, miała swoje ulubione schematy fabularne. Najczęściej była powieścią o dochodzeniu do prawdy, o odkrywaniu perfidnego, nikczemnego sekretu, na którym trzymała się oficjalna fasada tego świata.
Zwykle istotnym rekwizytem była tu jakaś księga przechowująca prawdę – przez jednych zawzięcie ścigana, palona, a także wyszydzana, przez innych pieczołowicie chroniona. Choć groziły za to różnego rodzaju kary. W jednej z najgłośniejszych powieści Janusza A. Zajdla „Limes Inferior”, gdzie społeczna pozycja zależy od stwierdzonej specjalnym egzaminem klasy intelektu, ludziom rozgadującym niepotrzebną prawdę władza po prostu ją obniża – kto by tam słuchał rewelacji niedouczonego „szóstaka”? Zupełnie jak pani minister Kudrycka zabierająca historykowi za nieprawomyślne poglądy tytuł naukowy (ciekawe, swoją drogą, jak już zabierze, to może podaruje go panu Kwaśniewskiemu, bo jeśli dobrze pamiętam, nie ma on takowego w kolekcji). A jestem pewien, że pani minister Zajdla nie czytała.