Zekranizowanie przez Juliana Jarrolda „Znowu w Brideshead” (pod nieco zmienionym tytułem „Powrót do Brideshead”) Evelyna Waugha skłania z jednej strony do przypomnienia osoby pisarza – na Zachodzie niekiedy zapominanego, a w Polsce wciąż nieodkrytego – z drugiej zaś do odczytania po latach tej wyjątkowej powieści o, jak twierdził autor, działaniu łaski bożej.
Bo też nie jest to ani romantyczna historia trójkąta czy też kilku trójkątów małżeńskich, nie jest to też powieść wojenna, nie jest też powieścią akademicką, niezależnie od faktu, że akademickie otoczenie prowadzącego w powieści narrację Karola Rydera wywołuje u czytelnika pragnienie natychmiastowego przeniesienia się w lata 20. XX wieku do iście arkadyjskiej starej Anglii.
[srodtytul]Chrześcijaństwo lub chaos[/srodtytul]
Evelyn Waugh (ur. 1903), zanim zdecydował się na naukę malarstwa, studiował w Oksfordzie historię. Dobrze poznał atmosferę tych starych kolegiów, które zadecydowały o takim, a nie innym kształcie życia religijnego, intelektualnego i literackiego na Wyspach. Lata 20. niosły ze sobą powiew nowoczesności, ale w murach Oxbridge (tę nazwę, wspólną dla Oksfordu i Cambridge, wymyślił Thackeray) wciąż utrzymywała się pamięć o czasach, gdy o przyszłości danego delikwenta decydowały pomyślnie przebrnięte testy z ortodoksji religijnej. Katolicy pojawili się tam dopiero w 1871 roku, a sześć lat potem doszło do rewolucji – wykładowcom wolno było się żenić!
Oxford Union zdobiły jednak obrazy prerafaelitów, a nad wszystkim unosił się niepokojący duch Johna Henry’ego Newmana, który już w pierwszej połowie XIX wieku przeszedł na katolicyzm, zostając później kardynałem.