Jednego dnia okazuje się, że pewien ważny deputowany obciążył podatnika 2 tysiącami funtów za czyszczenie fosy wokół swej XIII-wiecznej rezydencji. Kilka dni później dowiadujemy się o pływającym domu dla kaczek za 1645 funtów w ogrodzie innego posła. Niemal każdego dnia ostatnich dwóch tygodni brytyjska prasa publikowała listy ciasteczek, psich misek ze stali nierdzewnej, iPhone’ów dla małżonek, za które rachunki brytyjscy parlamentarzyści posyłali rządowi.
To i tak nieźle w porównaniu z posłem, który chciał zwrotu za odsetki już dawno spłaconego kredytu hipotecznego. Gniew jest szczery i uzasadniony. Gazeta „Daily Telegraph”, która dotarła do dokumentów (nie mówi, w jaki sposób, większość zakłada, że po prostu je kupiła), wzywa do wcześniejszych wyborów. Podobnie jak prawie wszyscy dookoła, z wyjątkiem – rzecz oczywista – rządzącej Partii Pracy.
Obecna wrzawa jest trochę niesprawiedliwa. Z wyjątkiem kilku prawdziwych oszustów większość posłów działała w ramach prawa. Według przepisów mieli prawo uzyskać zwrot wydatków związanych z utrzymaniem drugiego domu albo w Londynie, albo we własnym okręgu wyborczym. Są jednak powody do oburzenia. System rekompensat był przecież powołany do życia przez samych posłów pod okiem nieskruszonego Michaela Martina, pierwszego przewodniczącego Izby Gmin od 1695 roku, który został zmuszony do ustąpienia.
Poza tym, choć niektórzy posłowie przysyłali rachunki za naprawę ogrzewania kortu tenisowego, inni wydawali niezbędne minimum. I w tym właśnie kryje się ciekawa kwestia natury psychologicznej: dlaczego członkowie najstarszego ciała ustawodawczego na świecie uznali, że mają prawo wymagać od podatnika, by płacił za utrzymanie ich basenu? Wprawdzie część z nich miała poczucie przyzwoitości, ale większość jednak nie. Dlaczego?
Wyjaśnienie tkwi, jak mi się wydaje, w spadku prestiżu Izby Gmin i panowaniu kultury rozdętych premii w leżącej nieopodal londyńskiej dzielnicy finansowej. Oba te zjawiska zaczęły się na dobre w latach 80., kiedy połączenie Thatcherowskich reform, uniwersalny status języka angielskiego oraz położenie Wysp Brytyjskich w strefie czasowej pomiędzy Nowym Jorkiem a Tokio uczyniło z Londynu finansową stolicę Europy.