Izba Kosztownych Gmin

Kap, kap, kap: niekończący się strumień rewelacji został porównany przez pewnego brytyjskiego posła do tortur – może podtapiania? – i nie bez racji.

Publikacja: 06.06.2009 15:00

Red

Jednego dnia okazuje się, że pewien ważny deputowany obciążył podatnika 2 tysiącami funtów za czyszczenie fosy wokół swej XIII-wiecznej rezydencji. Kilka dni później dowiadujemy się o pływającym domu dla kaczek za 1645 funtów w ogrodzie innego posła. Niemal każdego dnia ostatnich dwóch tygodni brytyjska prasa publikowała listy ciasteczek, psich misek ze stali nierdzewnej, iPhone’ów dla małżonek, za które rachunki brytyjscy parlamentarzyści posyłali rządowi.

To i tak nieźle w porównaniu z posłem, który chciał zwrotu za odsetki już dawno spłaconego kredytu hipotecznego. Gniew jest szczery i uzasadniony. Gazeta „Daily Telegraph”, która dotarła do dokumentów (nie mówi, w jaki sposób, większość zakłada, że po prostu je kupiła), wzywa do wcześniejszych wyborów. Podobnie jak prawie wszyscy dookoła, z wyjątkiem – rzecz oczywista – rządzącej Partii Pracy.

Obecna wrzawa jest trochę niesprawiedliwa. Z wyjątkiem kilku prawdziwych oszustów większość posłów działała w ramach prawa. Według przepisów mieli prawo uzyskać zwrot wydatków związanych z utrzymaniem drugiego domu albo w Londynie, albo we własnym okręgu wyborczym. Są jednak powody do oburzenia. System rekompensat był przecież powołany do życia przez samych posłów pod okiem nieskruszonego Michaela Martina, pierwszego przewodniczącego Izby Gmin od 1695 roku, który został zmuszony do ustąpienia.

Poza tym, choć niektórzy posłowie przysyłali rachunki za naprawę ogrzewania kortu tenisowego, inni wydawali niezbędne minimum. I w tym właśnie kryje się ciekawa kwestia natury psychologicznej: dlaczego członkowie najstarszego ciała ustawodawczego na świecie uznali, że mają prawo wymagać od podatnika, by płacił za utrzymanie ich basenu? Wprawdzie część z nich miała poczucie przyzwoitości, ale większość jednak nie. Dlaczego?

Wyjaśnienie tkwi, jak mi się wydaje, w spadku prestiżu Izby Gmin i panowaniu kultury rozdętych premii w leżącej nieopodal londyńskiej dzielnicy finansowej. Oba te zjawiska zaczęły się na dobre w latach 80., kiedy połączenie Thatcherowskich reform, uniwersalny status języka angielskiego oraz położenie Wysp Brytyjskich w strefie czasowej pomiędzy Nowym Jorkiem a Tokio uczyniło z Londynu finansową stolicę Europy.

W następnej dekadzie każdy z posłów mógł się przyglądać, jak jego koledzy z uczelni stawali się naprawdę bardzo bogaci, a jego własne wynagrodzenie stało w miejscu. Wskutek tego parlamentarzyści zachorowali na coś, co publicysta David Brooks zwie „zachwianiem równowagi między statusem a dochodami”. Cierpiący na tę przypadłość mają prestiżowe, ale kiepsko płatne posady, przez które „jadają służbowe obiady w eleganckich restauracjach, ale w domu na kolację gotują sobie makaron”.

Problem zaostrzał się w miarę spadku znaczenia parlamentu. Wraz z nadejściem 24-godzinnych kanałów informacyjnych coraz mniejszą rolę odgrywa też poważna debata. Posłowie nie tylko byli relatywnie coraz biedniejsi, ale też coraz mniej ważni od bankowców, dziennikarzy i własnych wielkich poprzedników w polityce. Ten kryzys zaufania kulminował w postaci skandalu „interpelacji za pieniądze” w 1994 r.

Wtedy wydawało się, że uda się wszystko oczyścić. Z hasłami walki z parlamentarnym „zepsuciem” Partia Pracy Tony’ego Blaira poszła po zwycięstwo w wyborach 1997 roku, kończąc 18 lat rządów konserwatystów. Dziś jednak, w 12. roku jej rządów, nikt nie jest bez skazy. Skandal z wydatkami posłów dotknął wszystkie trzy najważniejsze partie brytyjskie. Skutkiem tego następne wybory mogą wprowadzić do parlamentu zbieraninę niezależnych posłów albo przedstawicieli ksenofobicznej Partii Narodowej.

A może po prostu wybory odsłonią jeszcze większą głębię apatii wyborców. Jeśli więdnący prestiż parlamentu jest jednym ze źródeł skandalu, to jego skutkiem będzie jeszcze bardziej dramatyczny spadek tegoż prestiżu. Mentalność wyrażona słowami: „Jestem bystry, ciężko pracuję, zasługuję na to, żeby się wzbogacić choćby kosztem kogoś innego”, przyczyniła się do upadku banku Lehman Brothers, legła u podstaw piramidy Madoffa, a teraz przynosi uszczerbek starej dobrej Izbie Gmin. Która instytucja jest następna w kolejce do upadku?

[i](C) WPNI Slate 2009, distr. by NYT Synd.

[b]Anne Applebaum[/b] jest publicystką „The Washington Post” specjalizującą się w historii i polityce krajów byłego bloku sowieckiego. Za książkę „Gułag” (2003) otrzymała Nagrodę Pulitzera. Ostatnio po polsku ukazała się jej książka „Między Wschodem a Zachodem. Przez pogranicza Europy”[/i]

Jednego dnia okazuje się, że pewien ważny deputowany obciążył podatnika 2 tysiącami funtów za czyszczenie fosy wokół swej XIII-wiecznej rezydencji. Kilka dni później dowiadujemy się o pływającym domu dla kaczek za 1645 funtów w ogrodzie innego posła. Niemal każdego dnia ostatnich dwóch tygodni brytyjska prasa publikowała listy ciasteczek, psich misek ze stali nierdzewnej, iPhone’ów dla małżonek, za które rachunki brytyjscy parlamentarzyści posyłali rządowi.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał