Trudno się dziwić. W końcu śmierć prezydenta i wielu innych najwyższych urzędników państwa, tak zaskakująca, w takim miejscu i chwili, musi dawać do myślenia. Musi wywoływać podstawowe pytania o los i przeznaczenie.
[wyimek] [b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/07/16/mesjanizm-spod-smolenska/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
O tym właśnie napisał w ostatniej „Frondzie” Tomasz Terlikowski. Być może to najciekawszy głos w dyskusji o metafizycznym znaczeniu wydarzenia spod Smoleńska, choć zarazem, nie ukrywam, najbardziej dla mnie dwuznaczny.
Cóż bowiem pisze Terlikowski? Zaczyna od stwierdzenia niekontrowersyjnego: „W perspektywie chrześcijańskiej przypadki nie istnieją”. To prawda. Chrześcijanie wierzą, że bieg wypadków podlega boskiej rozumnej opatrzności. Ale autor „Frondy” idzie dalej. Pisze: „Najważniejsze dla zrozumienia tego, co się stało w Smoleńsku, jest przeanalizowanie czasu sakralnego, w którym to wszystko się wydarzyło”. Okazuje się, że „ofiary oddały swoje życie w wigilię Niedzieli Miłosierdzia”... oraz w piątą rocznicę „przejścia Jana Pawła II do wieczności”. Stąd wniosek Terlikowskiego, że tragedia odsłania „misję, jaką dla Polski przewidziała Opatrzność”.
Na czym ona polega? „Polacy – czy tego chcą czy nie – wezwani są do misji, która sprawia, że nie będziemy narodem, który zadowoli się samym tylko istnieniem. (...) Polacy co jakiś czas składają ogromną daninę z krwi. (...) Polska ofiara nadal się dokonuje”. I dalej: „Sensem historii Polski jest niejako współuczestnictwo w jedynej ofierze Chrystusa”.