Jeżeli atak miałby nastąpić w lipcu 1945 roku, to kto by miał czas i głowę, żeby jednych oddzielić od drugich? Dokonano by po prostu zmiany sojuszy i razem z Niemcami Angolsasi poszliby na Sowietów. Niemcy przeszliby więc na stronę aliantów razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli pewnie także z gestapo. Proces segregacji jeńców i utworzenia nowej niemieckiej, zdenazyfikowanej armii wymagałby wiele czasu. Swoją drogą z angielskich dokumentów wynika, że Anglosasi byli pewni, że na nową wojnę pójdzie niemiecki sztab i kadra oficerska. Mieli jednak wątpliwości co do masy żołnierskiej. Ci ludzie dopiero co byli na Wschodzie. Raz dostali w skórę i obawiano się, że nie będą chcieli maszerować na Wschód z powrotem.
[b]Gdyby taka wojna wówczas rzeczywiście wybuchła, jak by się układała współpraca między armią Andersa a Wehrmachtem?[/b]
Taka współpraca byłaby niemożliwa.
[b]Musieliby was oddzielić na froncie jednostkami anglosaskimi?[/b]
Oczywiście. Po tym, co widziałem podczas powstania warszawskiego, myśl, że mógłbym teraz bić się ramię w ramię z Niemcami i razem z nimi wyzwalać Polskę byłaby dla mnie nie do przyjęcia.
[b]Pan przyszedł do Andersa z AK. Ale większości żołnierzy II Korpusu pochodziła z Kresów, przeszła przez łagry i wrogiem numer jeden byli dla nich bolszewicy.[/b]
Dla tych, którzy nie byli w Polsce podczas okupacji niemieckiej, rzeczywiście mogło być to nieco łatwiejsze psychicznie. Ale proszę pamiętać, że cały Korpus bił się z Niemcami we Włoszech. Do tych ludzi dochodziły wieści o tym, co się dzieje w kraju. O Auschwitz, łapankach, rozstrzeliwaniach. Sowieci zamordowali mi ojca, przedwojennego oficera, ale mimo wszystko nie byłbym w stanie walczyć przeciwko nim razem z Wehrmachtem. Udział Niemców w takiej operacji stawiałby zresztą pod znakiem zapytania przyłączenie do Polski tzw. Ziem Odzyskanych. Przecież Niemcy za swój udział w wojnie wystawiliby jakiś rachunek.
[b]Ale po pobiciu Sowietów odzyskalibyśmy Wilno i Lwów.[/b]
Zgoda, po pobiciu Sowietów. Ale co by się stało, gdybyśmy dostali w skórę? Wtedy skończyłoby się tak, że stracilibyśmy ziemie wschodnie i pewnie nie dostali Ziem Odzyskanych. Sprowadzono by więc Polskę, która i tak pozostałaby pod sowiecką okupacją, do rozmiarów Księstwa Warszawskiego. Taka kampania byłaby więc grą va banque. A kto gra va banque, często przegrywa.
[b]To, czy by się Anders dogadał z Guderianem, było chyba jednak najmniej ważne. Wszystko i tak zależało od zgody Trumana.[/b]
Oczywiście, bez Amerykanów atak na Sowiety nie miałby sensu. A Amerykanie po kapitulacji Trzeciej Rzeszy oświadczyli, że nie zamierzają się pakować w kolejną kampanię. Nie mieli najmniejszego zamiaru tracić ludzi, aby wyrzucić Armię Czerwoną ze wschodnich Niemiec, nie mówiąc już o Polsce. Pomysł podboju całego Związku Sowieckiego był zaś już w ogóle dla nich całkowicie abstrakcyjny. Także właśnie głównie dlatego cały plan Churchilla pozostał w sferze marzeń.
[b]Domyślam się również, że społeczeństwa Zachodu nie byłyby takim pomysłem zachwycone.[/b]
Brytyjscy sztabowcy w swoim planie przewidują, że na tyłach armii walczących z Sowietami natychmiast wybuchłyby komunistyczne powstania i zamieszki. We Francji, Włoszech, Holandii czy Belgii. Tam nikt nie chciał się bić. Jedna wojna ludziom wystarczyła. Zachodni Europejczycy w przeciwieństwie do wschodnich odzyskali po II wojnie wolność, więc po co mieliby się bić dalej?
[b]Do wojny w 1945 roku nie doszło, ale szybko wybuchła zimna wojna, która w każdej chwili mogła zamienić się w gorącą.[/b]
Z myślą o tym stworzono na emigracji Brygadowe Koło Młodych Pogoń. To była taka Druga Kadrowa. Zadaniem jej było przeszkolić i przygotować młodych oficerów do przyszłej III wojny światowej. Tak, aby jak wszystko się zacznie, mieć kadrę w oparciu o którą można będzie odtworzyć wojsko. Im więcej czasu upływało od II wojny światowej, tym oficerowie biorący udział w tamtym konflikcie robili się coraz starsi, część rozjeżdżała się po świecie. Potrzebni więc byli nowi, kompetentni dowódcy. Szczególnie jeżeli myślano o masowym werbunku po wkroczeniu na teren PRL. Ktoś musiał tymi ludźmi dowodzić.
[b]Kiedy ta organizacja działała?[/b]
W latach 40. i 50. Sam do niej należałem. Pułkownik Zygmunt Czarnecki, który kierował tą organizacją, był przedwojennym kolegą mojego ojca z Wyższej Szkoły Wojennej. Spotkał się kiedyś ze mną i powiedział: „Pan powinien być z nami”. Długo się nie wahałem. Dopiero potem, gdy poszedłem na studia na London School of Economics, wziąłem bezterminowy urlop.
[b]Jak wyglądały te szkolenia?[/b]
Jeździliśmy na specjalną farmę, gdzie mieliśmy ćwiczenia bojowe. Ćwiczyliśmy również w londyńskim Richmond Parku. Angielskie służby szybko zorientowały się, co się dzieje. Trudno bowiem nie zauważyć stu chłopaków latających w tę i z powrotem po parku. W pobliżu parku na Richmond Road znajdował się dom, w którym mieścił się Instytut Piłsudskiego. W suterenie budynku był ogromny stół plastyczny, na którym uczono nas ognia artyleryjskiego i tego typu rzeczy. Pamiętam, że kiedyś Czarnecki zwrócił się do mnie: „W pobliżu Londynu wybuchł pocisk z głowicą nuklearną, co pan robi?”. „Teraz, panie pułkowniku daję rozkaz do modlitwy” – odpowiedziałem. Było z tego kupa śmiechu.
[b]W jakiej jednostce miał pan służyć podczas III wojny?[/b]
Przydzielono mnie do 1. Pułku Legionów im. Józefa Piłsudskiego. To miał być pułk szturmowy. Na ulicach Londynu symulowaliśmy walkę w mieście. Nasza armia miała być bardzo nowoczesna. Ćwiczyliśmy stale użycie tzw. grup bojowych, których Amerykanie używają do dziś. Czyli atak batalionu czy nawet pułku wzmocnionego czołgami i artylerią samobieżną. Nasi wykładowcy, przeważnie oficerowie, którzy zaczynali wojnę jako podporucznicy czy porucznicy, a potem, już na froncie awansowali, byli znakomitymi fachowcami. Mieli nie tylko doświadczenie bojowe, ale i dużą wiedzę fachową. Studiowali na bieżąco zachodnie periodyki militarne.
[b]Czy w Wielkiej Brytanii mieliście do czynienia z bronią?[/b]
Nie, nikt po wojnie nie myślał o tym, żeby ukryć broń. Po co? Mogłyby z tego wyniknąć tylko kłopoty. Oczywiste było, że jak tylko rozpocznie się III wojna światowa, to nasi sojusznicy nas natychmiast uzbroją w nowoczesny sprzęt. Anglicy nam jednak nie ufali. Gdy w 1956 roku do Londynu przyjechał Chruszczow i Bułganin, to do Czarneckiego zgłosiły się angielskie służby. Prosili, żebyśmy nie robili żadnych dzikich wyskoków. (śmiech)
[b]Podobno Pogoń ćwiczyła się także we Francji.[/b]
To prawda, choć ja już w tym nie uczestniczyłem. To gen. Anders załatwił z gen. de Gaulle’em. Nasi chłopcy pojechali na kontynent i ćwiczyli skoki spadochronowe pod okiem francuskich instruktorów.
[b]Do kiedy istniała nasza uśpiona armia? Do śmierci Andersa w 1970 roku?[/b]
O, nie. To się skończyło dużo wcześniej. Po roku 1956, gdy Zachód zaczął forsować politykę odprężenia i koegzystencji z Sowietami. Szanse na militarną konfrontację coraz bardziej malały i utrzymywanie tego uśpionego wojska nie miało sensu. Coraz bardziej powszechne stawało się przekonanie, że jeżeli komunizm się zawali, to nie na skutek interwencji zbrojnej, ale w wyniku procesów wewnętrznych. Że po prostu zgnije. Tak też się stało.
[b]Podobno rozważano, czy nie stworzyć pod komendą Andersa legionów, które pojechałyby na wojnę koreańską.[/b]
Z takim pomysłem wystąpił Jerzy Giedroyć. Ale Anders podszedł do tego z dystansem. Jemu chodziło bowiem nie o tworzenie jakiś legionów, ale o odbudowę Wojska Polskiego, które ma się bić o niepodległość ojczyzny. Nie zamierzał więc pakować się do Korei. Trudno byłoby przecież wytłumaczyć żołnierzom, że w azjatyckich dżunglach walczą o wyzwolenie Polski. Ludzie nie chcieli tam jechać. Lata jednak upływały i z czasem przestano myśleć o zbrojnym marszu na PRL i skupiono się na innej działalności.
[b]Jakiej?[/b]
Wywiadowczej. To bardzo mało znana, tajemnicza sprawa. Nazywało się to Polish link i oparte było na współpracy dawnego, przedwojennego II Oddziału z brytyjskim MI6. Pewnie będzie pan zdumiony, ale agenci „Dwójki” – nie wciągano w to podziemia po-akowskiego – działali na terenie PRL, a także w Czechosłowacji czy Austrii, do 1976 roku. I to bez żadnej wsypy. Jako ciekawostkę powiem, że ludzie ci docierali nawet do Berlinga, gdy był szefem komunistycznej Akademii Sztabu Generalnego. Ale on nie chciał rozmawiać. Wskazywał tylko palcem na żyrandol. Ta historia to jednak temat na inny wywiad.
[i]Prof. Jan Ciechanowski jest polskim historykiem mieszkającym w Londynie. Od 1943 w szeregach AK, uczestnik Powstania Warszawskiego. Został ranny i dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po powstaniu przedostał się do II Korpusu Wł. Andersa. Jest autorem wielu książek i artykułów. Między innymi głośnej, tłumaczonej na angielski monografii „Powstanie Warszawskie”.[/i]