"Na mszy i śniadaniu u Papieża bardzo źle zaprezentowała się Bożena Rybicka i ... (personaliów tej osoby nie ujawniamy, gdyż mieszka za granicą i nie udało nam się z nią skontaktować - P.A., A.K.). Bożena Rybicka przyszła sfatygowana po nieprzespanej nocy, uzewnętrzniając swoje zmęczenie i senność. Podobnie zmęczony przyszedł na mszę ... i usypiał podczas tego kameralnego nabożeństwa. Na śniadaniu u Papieża zachowywał się jak człowiek bardzo prymitywny. Wykazując duże łakomstwo nabierał na swój talerz duże ilości jedzenia, które następnie pozostawiał nie mogąc go zjeść. Opierał się o stół i prezentował niską kulturę".
Wg k.o. "Delegat" Lech Wałęsa z wizyty we Włoszech wyniósł dużo konstruktywnych poglądów i dostrzegł, że w jego otoczeniu znajdują się ludzie nieodpowiedzialni i należy zrobić czystkę w "S".
"Po powrocie do kraju - czytamy w meldunku - ks. Jankowski zdał relację Prymasowi z przebiegu wizyty, przekazując swoje opinie i spostrzeżenia na temat poszczególnych osób. Podobną relację przekazał w Sekretariacie Episkopatu. Można prognozować, że Prymas zajmie określone stanowisko wobec Mazowieckiego i Cywińskiego.
Wprowadzenie przez bpa Kaczmarka do składu grupy "S" bpa Kluza, ks. Goździewskiego, a głównie ks. Dułaka jest próbą ograniczania wpływów ks. Jankowskiego w tym środowisku związkowym. Bp Kluz i ks. Goździewski nie odegrali w Rzymie żadnej roli i byli tylko tłem całej imprezy. Nie można wykluczyć tego, że bp Kaczmarek zlecił ks. Dułakowi, aby wykorzystał okazję do nawiązania, poza ks. Jankowskim, bezpośrednich kontaktów z działaczami "S", z perspektywą przyszłościowego eliminowania ks. Jankowskiego.
Takie spostrzeżenia na ten temat zostały przekazane Prymasowi przez ks. Jankowskiego. Prymas miał go zapewnić, że jest on i pozostanie jego delegatem do "S" i nie musi się przejmować poczynaniami bpa Kaczmarka".
Grzywaczewska: To żałosne
- Wtedy, 25 lat temu, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że do papieża jedzie z nami ktoś, kto zda raport! - mówi dziś Bożena Grzywaczewska, z domu Rybicka. - Byłam naiwna. Całość jest żałosna. Do Rzymu, specjalnie, żeby się z nami spotkać, zjechało wielu Polaków z emigracji. Wszyscy spotykali się ze wszystkimi. Nocą, bo tylko wtedy był czas, do 3 czy 4 rano chodziliśmy po Rzymie. Na mszę św. u papieża musieliśmy wstać o 5.30. Taka była przyczyna mojego "sfatygowania", jak to określił "Delegat". Zresztą mimo niewyspania płynnie przeczytałam podczas mszy pierwszą lekcję.
Żadnej awantury z Wałęsą w sprawie znaczka nie pamiętam. W czasie spotkania z papieżem przedstawiał mnie właśnie Wałęsa. Wyjaśnił, że jestem z Ruchu Młodej Polski, a w czasie strajku byłam jedną z dziewczyn prowadzących codzienne modlitwy w intencji jego powodzenia. Znaczek RMP chciałam przekazać papieżowi jako pamiątkę i tyle.
Wałęsa: Takie szczegóły!
- Nieprawdopodobne! - mówi Lech Wałęsa. - Nawet tam u Ojca Świętego musieli kogoś mieć lub musiał im ktoś opowiedzieć! No, bo przecież nie z podsłuchu. Tak bym powiedział wtedy w 1981 r., dziś, po tych 25 latach różnych doświadczeń, powiem inaczej: nie jestem zdziwiony, bo oni musieli mieć te informacje. W moim mieszkaniu w latach 80. był zainstalowany podsłuch. Wiedziałem, że mam podsłuch, ale nie likwidowałem, bo i tak założyliby nowy.
Lech Wałęsa ponownie zaczyna czytać meldunek "Delegata". I nagle mówi: - No nie. Takie szczegóły! To jednak nieprawdopodobne!
Mazowiecki: To raczej wykluczone
- Ależ z Bożeną Rybicką było wprost przeciwnie - mówi Tadeusz Mazowiecki. - Papież okazywał Bożence wielką serdeczność. Nie przypominam sobie żadnego takiego incydentu, żeby ją odtrącał albo odsuwał od siebie. Myślę, że zbliżyła się do Ojca Świętego z pamiątkami i ktoś, prawdopodobnie ks. Dziwisz, wskazał jej miejsce, gdzie ma je złożyć. Oboje wychodziliśmy z audiencji jako ostatni i na pożegnanie papież jeszcze Rybicką otoczył ramieniem i przygarnął do siebie. Powiedziałbym, że serdecznym stosunkiem wyróżniał ją spośród delegatów.
- Źródło tej relacji zadeklarowało bardzo wyraźnie swoją opcję polityczną. Widać, że na tym mu szczególnie zależało - ocenia Mazowiecki. O fragmencie, że Kukołowicz i ks. Jankowski dyktowali Wałęsie sens przemówienia do papieża i podpowiadali, co ma mówić w wywiadach, ironizuje: - No to bardzo ważną rolę odegrali w Watykanie ci dwaj panowie.
O kontaktach ze związkowcami włoskimi mówi: - To było w ogóle nie do pomyślenia - delegacja związku zawodowego "S" pierwszy raz wyjeżdża za granicę i unika spotkania z tamtejszymi związkowcami. To dopiero byłoby kompletnie niezrozumiałe na Zachodzie. Albo że zacznie rozróżniać: z chadekami się przywitamy, a z socjalistami już nie.
Czy prymas Wyszyński mógł taką sugestię przedstawić Wałęsie lub zlecić podobną misję swoim zaufanym ludziom? - pytamy. Dawny redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność" odpowiada: - Nie byłem przy tym, ale nie sądzę... To raczej wykluczone. Prymas mógł dać ogólną wskazówkę, żeby zachować ostrożność w nawiązywaniu kontaktów, prezentować się godnie, miarkować się politycznie itp. Ale radzić związkowcom, żeby uciekali przed związkowcami? - to by mu chyba przez myśl nie przeszło.
Kto mógł być "Delegatem", Mazowiecki nie chciał zgadywać. Zamyślił się. - Pewnie niektórzy ludzie uważali, że z SB muszą się spotykać. Na przykład proboszczowie.
Celiński: Niesmak
- Witały nas trzy centrale: chadecka, socjalistyczna i komunistyczna, które na co dzień konkurowały, lecz spotkanie z "S" wszystkie potraktowały jako wspólne związkowe święto i dziękowały, że dzięki nam są razem - wspomina Andrzej Celiński, wtedy sekretarz Krajowej Komisji Porozumiewawczej "S".
- To nie papież podchodził do członków delegacji, lecz oni zbliżali się do niego - mówi Celiński. - Wałęsa wszystkich kolejno przedstawiał. Nie przypominam sobie niczego drastycznego ze znaczkiem. Z audiencji wychodziłem jako jeden z ostatnich. Szło się do wyjścia tyłem lub bokiem, z głową zwróconą w stronę Jana Pawła II, który stał i za nami patrzył. W pewnej chwili Bożenka zawróciła od drzwi i podbiegła do papieża, a on też ruszył w jej stronę - tak, że to nie było wymuszone przez nią - i ją przygarnął do siebie, a ona położyła mu głowę na ramieniu. Arturo Mari zrobił im zdjęcie i Bożena je ma, bo raz mi je pokazała. Nigdy się nim nie chwaliła, a tym bardziej go nie publikowała, bo każdy z nas zdawał sobie sprawę, a także zostaliśmy o tym pouczeni, że to audiencja prywatna i zdjęcia z niej nie są dla mediów.
- Niesmak za to wzbudził ks. Jankowski ze swoim podarkiem - ciągnie Celiński - bo to był krzyż złoty, a nie bursztynowy. Owszem, zdobiony bursztynem - okazały złoty krzyż, odbiegający charakterem od pozostałych darów "S". "Niejasne sprawy", jakie według "Delegata" załatwialiśmy, to był np. obiad z Janem Kułakowskim, chadeckim działaczem związkowym, podówczas sekretarzem generalnym Światowej Konfederacji Pracy, a po 1990 roku przedstawicielem RP przy UE w Brukseli. Cywiński rzeczywiście gdzieś znikał i bardzo mnie to intrygowało. Któregoś razu powiedział mi - nie wymieniając nazwiska - że był z Janem Pawłem II na tarasie i on mu powiedział: "Pode mną miasto i świat, a nade mną już tylko Pan Bóg..." Cywiński należał do tej grupy ludzi, która mówiła do papieża "Wujku" i po prostu co wieczór wymykał się do Watykanu...
Kukołowicz: Nie mam zastrzeżeń
Były rzecznik episkopatu ks. bp Alojzy Orszulik nie pamięta okoliczności pierwszego wyjazdu delegacji "Solidarności" do Rzymu. Wskazuje na prymasa Wyszyńskiego. Współorganizatorem wyjazdu z ramienia prymasa był prof. Romuald Kukołowicz.
Pokazany przez nas meldunek profesor czyta bardzo uważnie i ocenia: - Nie mogę wnieść żadnych zasadniczych zastrzeżeń. Z tym przypinaniem znaczka było inaczej. Ona chciała być blisko przy papieżu. Nie mogła. Znalazła pretekst i podeszła ze znaczkiem. Ale jest to prawie wierna relacja z pobytu w Rzymie. To może być ktoś z uczestników. Ale niekoniecznie. Relację musiał dyktować ktoś, kto miał bardzo dokładne wiadomości od wielu osób. Ja również nie wszystkie rzeczy pamiętam, bo nie wszędzie byłem. Tu nie ma nic o konferencji prasowej. Trzeba by się zastanowić, kto nie przyszedł na konferencję.
Ks. Jankowski: Nie słyszałem o "Delegacie"
Zapytaliśmy księdza prałata Henryka Jankowskiego, czy wśród dokumentów na jego temat, udostępnionych mu przez Instytut Pamięci Narodowej, znajduje się relacja "Delegata" z pielgrzymki do Watykanu. Prałat odparł, że takiego dokumentu sobie nie przypomina.
- A czy w aktach z IPN spotkał ksiądz taki pseudonim informatora SB: Delegat?
- Nie. Nie znam takiego pseudonimu.
- A jak ksiądz skomentuje taki fakt, że wśród członków delegacji "Solidarności" znalazła się osoba, która w dwa dni po powrocie z wizyty u Ojca Świętego opowiedziała szczegółowo o tej pielgrzymce funkcjonariuszowi SB?
- To poruszające - pada odpowiedź. - To świadczy o tym, jak głęboko sięgały macki bezpieki - dodaje po chwili ksiądz Jankowski.
Rozmowy z esbekami
Aby zweryfikować nasze informacje i wnioski, nawiązaliśmy kontakt z wysokiej rangi oficerami dawnej MSW. Idąc na spotkanie z nimi, mieliśmy własne przemyślenia, kim może być "Delegat", wzbogacone o przypuszczenia uczestników rzymskiej wizyty z 1981 roku.
Nie były to łatwe rozmowy. A wtedy, gdy płynęły opowieści o pobudkach i postawie niektórych osób współpracujących z SB - wręcz nieprzyjemne.
Po kilku godzinach rozmów pokazujemy rzymski meldunek. Zaraz po lekturze pierwszej strony pada pytanie: - Skąd to macie, przecież w Gdańsku powinno być wszystko zniszczone!
- Widać coś zostało - odpowiadamy.
Po lekturze drugiej strony, bez zapoznania się z całością, pojawia się uśmiech i pada nazwisko funkcjonariusza SB, który meldunek opracowywał. Przechodzimy do ostatniej strony, gdzie jest odpowiednia adnotacja. Zgadza się!
Kilkusekundowe wahanie i pytanie: - Wiecie, kim był "Delegat"?
- Mamy wytypowany pewien krąg - odpowiadamy.
Znów krótkie wahanie, a po nim decyzja: - Dobrze, szkoda czasu na grę.
Pada nazwisko "Delegata", które odpowiada naszym przypuszczeniom. Dowiadujemy się o okolicznościach podjęcia współpracy i różnych jej szczegółach.
IPN: Niewątpliwie agentura
O raporcie rzymskim i "Delegacie" rozmawiamy niezależnie z dwoma historykami IPN: dr. hab. Janem Żarynem, znawcą stosunków między państwem a Kościołem w PRL, i Grzegorzem Majchrzakiem, który przygotowuje doktorat o rozpracowaniu władz pierwszej "S" przez SB.
Ich oceny są niemal identyczne. Twierdzą, że jest to ciekawy i ważny dokument świadczący o działalności agenturalnej "Delegata". Mimo że nie pochodzi on od tajnego współpracownika, lecz od kontaktu operacyjnego, to jednak ze względu na charakter zawartych tam informacji można śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z działalnością agenturalną. Być może samemu "Delegatowi" wydawało się, iż bierze udział w negocjacjach politycznych z SB - przedstawicielami władzy. Podstawowe pytanie brzmi bowiem tak: czy mamy do czynienia ze świadomą współpracą, czy też nieprzemyślanym gadulstwem? Trzeba jednak pamiętać, że rozmowy z funkcjonariuszami SB nie były bezkarne, gdyż nie interesował ich polityczny dialog z przedstawicielem Kościoła, a jedynie pozyskanie cennych informacji służących rozpracowaniu "Solidarności" i Kościoła katolickiego. Jakiś pozornie mało znaczący szczegół mógł zatem być istotniejszy dla SB niż długi wywód polityczny "Delegata". Bo dla Służby Bezpieczeństwa nie było informacji nieważnych, były jedynie mniej lub bardziej przydatne. Na przykład negatywne charakterystyki mogły być później wykorzystane w celu dyskredytowania niektórych osób.
- Jest to informacja bardzo cenna, gdyż mamy do czynienia z wyjazdem zagranicznym ograniczonej liczby osób, podczas którego nie można zastosować techniki operacyjnej, czyli podsłuchu. Relację, czyli meldunek sporządzono na podstawie rozmowy lub pisemnego doniesienia - ocenia Grzegorz Majchrzak. Podobnego zdania jest Jan Żaryn.
Nie tylko Rzym
W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej są też inne dokumenty dotyczące "Delegata". Pochodzą z okresu bardzo ważnego - i dla niezależnego związku, i dla komunistycznej władzy - wydarzenia, jakim był I zjazd "S", przeprowadzony we wrześniu i październiku 1981 r. "Delegata" wymienia m.in. "Plan działań operacyjnych Wydziału IV SB KW MO w Gdańsku w odniesieniu do I Krajowego Zjazdu NSZZ "Solidarność"", zatwierdzony 31 sierpnia 1981 r. przez szefa gdańskiej SB płk. Sylwestra Paszkiewicza.
Przygotowując się do zjazdu, SB zaplanowała użycie sieci agentury w celu "inspirowania delegatów do zajmowania postaw politycznie korzystnych, neutralizacji i dezaprobaty w stosunku do elementów ekstremalnych". Wykorzystać w tym celu zamierzała przede wszystkim "k.o. ps. Delegat, który użyty będzie także do przekazywania prymasowi J. Glempowi odpowiednich opinii i sugestii na temat środowisk "S" i występujących tam tendencji".
W innym dokumencie, planie dalszych działań operacyjnych związanych ze zjazdem, podpisanym przez płk. Władysława Kucę, naczelnika Wydziału III Departamentu III "A" MSW, SB chwali się: "Podejmowano działania ofensywne polegające na wzmocnieniu pozycji Lecha Wałęsy i ograniczeniu wpływu ekstremistów na przebieg zjazdu. M.in. poprzez wytypowanego do tego celu t.w. ps. Delegat, informowano Wałęsę o zamiarach wobec jego osoby działaczy ekstremistycznych i grup antypaństwowych".
Porównując oba dokumenty, warto zwrócić uwagę na jedną drobną, ale ważną różnicę. "Delegat" raz jest kwalifikowany jako k.o. (kontakt operacyjny), innym razem jako t.w. (tajny współpracownik). Może osoba kryjąca się pod tym pseudonimem została przekwalifikowana z "kontaktu" na "współpracownika", ale może to być jedynie błąd oficera przygotowującego materiały dla pułkownika Kucy.
Zadanie operacyjne
- Z punktu widzenia SB jest to osoba szalenie interesująca, ponieważ ma dostęp do prymasa Glempa i najprawdopodobniej także do Lecha Wałęsy. Ma wpływać na Glempa, na jego spojrzenie na "Solidarność", odpowiednio nastawiać prymasa. Równocześnie ma wpływać na Lecha Wałęsę w celu wzmocnienia jego pozycji w związku - mówi Grzegorz Majchrzak. - Ma za zadanie dostarczenie Wałęsie informacji o działaniach przeciwko niemu, podejmowanych przez jego konkurentów i przeciwników w związku. Na zjeździe "Solidarności" SB miała kilkudziesięciu tajnych współpracowników, ale wybiera do wykonania tego zadania kontakt operacyjny. Jakiej rangi musiał to być k.o., skoro wybrano właśnie jego, a nie t.w.? - zastanawia się Majchrzak. I dodaje, że jeśli był to tylko k.o., to niewątpliwie mamy do czynienia ze świadomą współpracą, ponieważ "Delegat" przyjmuje do wykonania zadania operacyjne.
Jak zauważa autor głośnej książki "Oczami bezpieki" dr Sławomir Cenckiewicz, po otrzymaniu informacji o "spiskowcach" Wałęsa podjął pewną kontrakcję.
- W tej grze SB na zjeździe chodziło o to, żeby Wałęsa został wybrany ponownie na przewodniczącego. Cała zabawa polegała na tym, żeby został wybrany, ale niewielką przewagą głosów. W myśl zasady, że lepszy umiarkowany Wałęsa niż któryś z jego przeciwników, ekstremistów, z punktu widzenia władzy - dodaje Majchrzak.
Kto był "Delegatem"?
- Na podstawie dokumentów można stwierdzić, że mamy do czynienia z osobą pochodzącą z Gdańska, gdyż jest prowadzona przez gdańską SB. Osobą wywodzącą się z szeroko rozumianych kręgów kościelnych, gdyż prowadzi ją Wydział IV - ocenia Majchrzak. Z jego oceną zgadza się Jan Żaryn.
Domyślamy się, kto mógł być "Delegatem". Wielotygodniowa praca, liczne rozmowy i wywiady, analizy źródeł, uzyskana w ich trakcie wiedza sprawia, że nasze wnioski graniczą z pewnością. Taką na 90 procent. Zwykle w trudnych sprawach wystarczy przekonanie stuprocentowe. Ale naszym zdaniem w sprawach działalności SB i jej ludzi przekonanie musi być znacznie większe. Dlatego nie publikujemy imienia i nazwiska "Delegata". Może sam opowie, jak było? A może za kilka miesięcy czy za kilka lat światło dzienne ujrzą nowe dokumenty związane z jego działalnością? I wtedy już z pełną odpowiedzialnością będzie można ujawnić, kim był "Delegat". Ale może być i tak, że jego nazwisko nigdy nie ujrzy światła dziennego.