Reklama
Rozwiń

Hubert Hurkacz. Trochę Kubota, nieco Fibaka i wzrost Janowicza

Przyszłość polskiego tenisa to Hubert Hurkacz, niespotykanie uprzejmy młodzieniec z Wrocławia, który za wygrane piłki już jednak nikogo nie przeprasza.

Publikacja: 29.03.2019 09:00

Hubert Hurkacz. Trochę Kubota, nieco Fibaka i wzrost Janowicza

Foto: EAST NEWS, Wojciech Kubik

Turnieju ATP World Tour na razie nie wygrał, lecz nie naginając mocno faktów, można napisać: Hurkacz to wzrost Jerzego Janowicza (blisko dwa metry), etos pracy Łukasza Kubota, czucie piłki Wojciecha Fibaka i nienaganne maniery po rodzicach.

Zasłużył sobie na te komplementy, gdy pod koniec zimy przeskoczył z grona obiecujących młodzieżowców do grona tych, którzy w Dubaju, Indian Wells i Miami biją rywali z pierwszej dziesiątki rankingu światowego, finalistów Wielkiego Szlema: Kei Nishikoriego i Dominica Thiema. Ćwierćfinały turniejów ATP nagle stały się oczekiwaną normą, nie radosną niespodzianką.

Dla znających problemy tenisa w Polsce ostatnie wyczyny Hurkacza to duży łyk pokrzepienia w czasach, gdy Agnieszka Radwańska błyszczy już tylko na parkiecie, Jerzy Janowicz oględnie wspomina, że urlop tacierzyński spróbuje połączyć ze wznowieniem kariery, Magda Linette stuka głową w szklany sufit zawieszony gdzieś na poziomie 70. miejsca na świecie, a Iga Świątek, po okresie juniorskiej euforii, przechodzi trudny okres dostosowania do wymogów dorosłego tenisa.

O Hubercie Hurkaczu świat usłyszał, gdy zakwalifikował się do turnieju Next Generation ATP Finals 2018 w Mediolanie, czyli coś na wzór Masters, tylko do lat 21. Problemem każdego polskiego zdolnego juniora jest to, że nie ma innego sposobu niż pot wylany na treningach i męka w turniejach niższej kategorii, by przebić się w górę rankingu.

Nie ma porównania z takim tenisistą jak Australijczyk Alex de Minaur, ostatni debiutant roku (Newcomer of the Year 2018). Obiecujący junior z Australii lub USA dostaje w sezonie przynajmniej dziesięć dzikich kart (tzn. zaproszeń) do challengerów ATP, czasem także do wielkich turniejów, takich jak Indian Wells lub Miami Open. Dzikie karty skracają drogę tenisisty do pierwszej pięćdziesiątki świata nawet o parę lat.

Jeśli akcja ATP pod szyldem #NextGen, promująca takich jak Hurkacz, młodych, zdolnych, miała pomóc, to Polakowi pomogła. Również dlatego, że miał odrobinę szczęścia – najpierw wygrał tuż przed finałami spory challenger ATP w Breście, został pierwszym z rezerwowych i dostał się do turnieju, gdy z udziału zrezygnował Denis Shapovalov, jeden z tych, których kariera zrodziła się w wyniku emigracji rodziców z Rosji via Izrael do życzliwej tenisowi Kanady.

Ojciec zarabia

Hurkacz Mediolanu jeszcze wtedy nie podbił, ale to była istotna cezura – zagrał z najzdolniejszymi rywalami ze swego pokolenia, wygrał jeden mecz grupowy z Jaume Munarem, przegrał wprawdzie z Francesem Tiafoe i Stefanosem Tsitsipasem, nie awansował do półfinału, ale zobaczył, że wcale nie ma daleko do liderów, przy okazji odebrał czek na 84 tys. dol., który dawał swobodę planowania sportowej przyszłości.

Był już wtedy w pierwszej setce rankingu – awans do tego grona, małe, ale bardzo istotne święto każdego tenisisty, obchodził we wrześniu 2018 r., po drugiej rundzie US Open i ćwierćfinale challengera w Genui.

Ostatnie marcowe sukcesy w Ameryce dały Hurkaczowi już ponad 230 tys. dol. (brutto), wcześniejsze w tym roku trochę ponad 100 tys., od stycznia ruszył w górę rankingu z mocnym przyspieszeniem – pierwsza pięćdziesiątka świata jest teraz na wyciągnięcie rakiety. Dziś, chwalony przez Rogera Federera, odkryty przez poważnych rywali, ze spokojem przyjmuje opinie, że może więcej. On też uważa, że może.

Oglądana pod lupą kariera tenisisty z Wrocławia nie od razu wyglądała tak różowo, od początku wierzyli w nią głównie rodzice. Odegrali rolę zasadniczą, i to nie tylko dlatego, że wciągnęli Huberta w zabawę na kortach, pokazali na osobistym przykładzie, że to świetna gra. Tata Krzysztof grał kiedyś w piłkę wodną, ale rakietą też z upodobaniem machał. Właśnie po tacie, postawnym mężczyźnie, Hubert odziedziczył imponujący wzrost.

Mama, Zofia Hurkacz z domu Maliszewska, była bardzo dobrą tenisistką, wujowie Leszek i Tomasz Maliszewscy także, w końcu wuj Tomek dwa razy zdobywał mistrzostwo Polski w deblu z Wojciechem Kowalskim, w reprezentacji na Puchar Davisa też się pojawił.

Najbardziej przydatną umiejętnością rodziców była bardzo pozytywna motywacja syna. Nigdy nie mieli wątpliwości, że sukces jest możliwy, że nie trzeba bać się kontuzji, porażek, mozołu treningowego i rywalizacji. Zofia i Krzysztof Hurkaczowie zawsze twierdzili, że uda się ominąć rafy, że znajdą się finanse na rozruch, nawet wtedy, gdy nie wydawało się to całkiem oczywiste.

Trzeba też pamiętać, że rodzice Huberta mogli zainwestować w karierę syna. Oczywiście szukali wsparcia sponsorskiego, niekiedy je dostawali, jeszcze całkiem niedawno, wiosną 2018 r., tenisista otrzymał 25 tys. dol. wsparcia z programu Grand Slam Grants. Ale rodzice zdecydowali się nie przyjmować propozycji udziału Huberta w programie Ministerstwa Sportu i Turystyki „Top 100" (oznaczającego w praktyce stypendium w wysokości 40 tys. zł rocznie), bo takiej naglącej potrzeby już nie było.

Zasadniczo od zarabiania w rodzinie był i jest pan Krzysztof, od lat pracujący w biznesie związanym z opieką medyczną. Dziś jest dyrektorem polskiego oddziału notowanej w rankingu „Fortune 500" amerykańskiej firmy DaVita Inc. z Denver. Siłą rzeczy pani Zofia częściej zajmowała się organizacją sportowego życia Huberta.

Tylko początkowo sama grała z synem, potem oddała go w ręce kolegów, trenerów z Krzyckiego Klubu Tenisowego – instytucji, która wiele znaczy dla Wrocławia, ale też dla tenisa w Polsce.

Wszyscy, którzy trenowali z Hubertem, powtarzają: tenis to całe jego życie. Odkrył go dzięki rodzicom, ale już samodzielnie doszedł do wniosku, że jest to zajęcie dla niego.

Poważne traktowanie kariery już na wczesnym etapie powoduje znaczące implikacje. Jedną z nich, zauważalną od razu, jest dość długa jak na młody wiek tenisisty lista nazwisk byłych szkoleniowców. Powód był zasadniczy – zarówno Hurkacz, jak i rodzice chcieli, by trener angażował się w tę pracę bez oglądania się na inne zajęcia, by poświęcał czas i energię niemal wyłącznie na pracę z Hubertem. W polskich warunkach to nie jest proste wymaganie.

W szkoleniowej opowieści o chłopaku z Wrocławia pojawia się zatem najpierw nazwisko legendy KKT Piotra Jamroza – kiedyś reprezentanta kraju, uczestnika meczów daviscupowych, potem zasłużonego trenera.

Paweł Jaroch, długoletni trener w KKT, znany też jako dyrektor byłego challengera ATP Wrocław Open, był związany z rodziną Maliszewskich i Jamrozów i to on skierował uwagę rodziców Huberta na Filipa Kańczułę, byłego zawodnika Krzyckiego Klubu Tenisowego, który – powróciwszy ze Stanów Zjednoczonych po studiach na uniwersytecie w Teksasie – miał wiedzę, energię i chęć pracy z młodym talentem.

Pracował z Hurkaczem ponad dwa lata. Następnie były kilkumiesięczne okresy współpracy z Aleksandrem Charpanditisem i Pawłem Stadniczenką.

Jeszcze w czasach wczesnego rozwoju kariery Huberta pojawił się przy nim menedżer Andrzej Kępiński. Doszedł do porozumienia z rodzicami, którzy docenili jego sławę medialną – Kępiński organizował w latach 90. głośne pokazowe mecze sław męskiego tenisa, m.in. Jimmy'ego Connorsa i Pete'a Samprasa – oraz rozpoznawalność w środowisku tenisowym, zwłaszcza po tamtej stronie Atlantyku, i fakt, że zajmował się już karierami zdolnych tenisistów, dziś np. Denisa Shapovalova.

Menedżer podpowiedział, by część treningów, zwłaszcza w zimie, przenieść na Florydę, jak robi wielu znakomitych rywali, siłą rzeczy, by zatrudnić też tamtejszego trenera. Najpierw został nim Nowozelandczyk Rene Moller mający bazę w miejscowości Saddlebrook, niedaleko Tampy na Florydzie, całkiem niedawno zmieniony przez Amerykanina Craiga Boyntona.

Obu łączy to, że tenisistami byli dość przeciętnymi, ale osiągali sukcesy z Jimem Courierem, Johnem Isnerem, Jackiem Sockiem, Aleksem Kuznetsovem, Samanthą Stosur, Samem Querreyem, Mardym Fishem i Steve'em Johnsonem.

Wszyscy trenerzy po poznaniu Hurkacza juniora mówili mniej więcej to samo: mimo młodego wieku Hubert patrzy na tenis dojrzale, wie, czego chce, nie musi mieć obok kogoś, kto musiałby mobilizować go do pracy.

Dla wielu młodych tenisistów trener jest przede wszystkim kimś, kto goni do wysiłku, odsuwa pokusy, mobilizuje do koncentracji na grze. I nie zawsze to się udaje. W przypadku Hurkacza juniora ta rola trenera-poganiacza jest kompletnie nieważna. On chce tylko konkretnych wytycznych w celu poprawy gry. Kropka.

Nietrudno zauważyć, że to w zasadzie młodsza kopia Łukasza Kubota, znanego z etosu pracy. Fakt, są przyjaciółmi, Kubot to przecież starszy kolega z czasów, gdy obaj grali w barwach KKT. Porównanie wydaje się zatem słuszne, a podejrzenie, że kiedyś uczeń może prześcignąć w tej kwestii mistrza – uzasadnione.

W drużynie wsparcia Huberta Hurkacza jest też od dawna trener przygotowania fizycznego Przemysław Piotrowicz. Rodzice wcześnie pomyśleli o pracy nad gibkością, siłą i wytrzymałością. Pani Zofia woziła Huberta na zajęcia z akrobatyki, zanim jeszcze zapadła decyzja o zatrudnieniu trenera specjalisty. Kto oglądał ostatnie mecze Hurkacza, ten potwierdzi – koordynację ruchową ma bardzo dobrą, dzięki niej ma też czucie piłki, a to umiejętność, która sprawia, że ludzie na trybunach wstają z miejsc i biją brawo.

Niezmienna skromność

W grupie szkoleniowej jest również psycholog Paweł Habrat. Kto gra w tenisa, wie doskonale, że są podczas meczu piłki ważne i mniej ważne, że nad emocjami trzeba panować w kluczowych momentach. Hubert nie musiał szukać rozwiązań daleko, szybko poznał sposoby radzenia sobie z takimi problemami, choć znajomi twierdzą, że tenisowy rozsądek miał od małego.

– Gdy Hubert miał 12 lat i grał na kortach KKT, jeden z ówczesnych trenerów klubowych Wojciech Jamroz, syn Piotra, ćwiczył wprawdzie z innymi chłopakami, ale jeździł niekiedy z Hubertem na turnieje dla dzieciaków w tej kategorii wiekowej. Pytany potem przez zainteresowanych, co sądzi o młodym Hurkaczu, niezmiennie powtarzał: przede wszystkim ma świetną głowę. Jak mógł wygrać, zawsze wygrywał, nie było sytuacji, by musiał się tłumaczyć z porażki z kimś ewidentnie słabszym. Za to zbierał pierwsze pochwały. I to mu zostało – mówi Paweł Jaroch.

Dziś też chwalą go za pewność gry, spokój, ale także za serwis. Uderzenie otwierające grę rzeczywiście miewa piorunujące. Są tacy, którzy widzą też ogromny potencjał w precyzyjnym forhendzie i umiejętnościach taktycznych (porównania z Andym Murrayem), także w grze wolejowej, choć do ataku przy siatce, do naporu na rywali niekiedy trzeba jeszcze Huberta zachęcać.

On sam zachowuje niezmiennie skromność, dobre maniery, szacunek dla kibiców i rywali (dziennikarze też go chwalą). Kontrast z oczywistą siłą gry jest spory, Hurkacz udowadnia, że nie zawsze do osiągania sukcesu na korcie trzeba być w sporze z połową świata.

Ciąg dalszy szybko nastąpi, na razie na kortach ziemnych, wedle wstępnych planów od 8 kwietnia w Marrakeszu (pula nagród 586 tys. dol.) lub od razu 15 kwietnia w Monte Carlo (Masters 1000; 5,6 mln dol.). Hubert Hurkacz na ceglanej mączce może wcale nie stracić znanych walorów, choć piłki po serwisie będą się odbijać nieco wolniej.

Niektórzy patrzą dalej, na Wimbledon, po którym może będzie o czym opowiadać: serwis, wolej i czucie piłki to są przecież atuty, które młody Polak umie już dobrze wykorzystać.

Krzycki Klub Tenisowy

W opowieści o Hubercie Hurkaczu ważny jest chyba także sam Wrocław, który dla tenisa w Polsce znaczy sporo, ma też ulicę Tenisową. Historycy białego sportu mogą się cofnąć do czasów, gdy miasto nazywało się Breslau, i na pewno odnajdą wiele tenisowych śladów, ale i po wojnie życie na kortach kwitło, nawet gdy władza patrzyła na nie niechętnie.

We Wrocławiu ostatnie tytułu mistrzyni Polski zdobywała kiedyś Jadwiga Jędrzejowska, krajową sławę potwierdzał Władysław Gąsiorek, ale potem tamtejsze kluby mogły się chwalić, że same wychowywały mistrzynie i mistrzów: Jamrozów i Maliszewskich. Z Wrocławia jest Iwona Kuczyńska, która na przełomie lat 70. i 80. grała w półfinale turnieju Orange Bowl na Florydzie, potem w trzeciej rundzie Roland Garros, była też trenerką Magdy Grzybowskiej.

Największym wydarzeniem w tenisowej historii Wrocławia mogą jednak pozostać dla niektórych Amatorskie Mistrzostwa Europy w 1974 r. rozegrane na kortach Stadionu Olimpijskiego. Choć przyjechali na nie niemal wyłącznie tenisiści z krajów komunistycznych, to byli wśród nich znany z gry z Fibakiem Węgier Balazs Taroczy (mistrz Roland Garros w deblu) oraz reprezentujący ZSRR Gruzin Aleksander Metreweli. Zagrali w finale, Węgier był lepszy. Fibak też walczył, ale szybko przegrał.

Starsi na pewno pamiętają, że rewelacją turnieju kobiet okazała się 18-letnia Martina Navratilova z Czechosłowacji. W drodze do zwycięstwa nie straciła seta, rok później grała już w finale Australian Open, co było potem, wiadomo.

Jako pokłosie sukcesów Wojciecha Fibaka w 1977 r. powstał Krzycki Klub Tenisowy Energomontaż i po kilkudziesięciu latach możemy pisać o nowej historii, którą stworzyli m.in. Łukasz Kubot, Michał Przysiężny i Hubert Hurkacz.

Wrocław przysłużył się karierze młodego tenisisty także w ten prosty sposób, że junior przez trzy lata dostawał dzikie karty do challengera ATP Wrocław Open. Z jakością tych startów bywało jeszcze różnie, w końcu Hubert miał wtedy 18–20 lat, ale parę niezłych wymian widzowie zobaczyli.

Kto przyszedł na korty w 2015 r., zobaczył dwa zacięte sety z Ricardasem Berankisem (Litwin był wówczas rozstawiony z nr 1), rok później Hurkacz przegrał w trzech setach z rozstawionym z nr 4 Słowakiem Lukašem Lacko. W ostatniej edycji wrocławskiego challengera (2017) też przegrał, z Francuzem Jonathanem Eyssericem.

Dyrektor Jaroch dobrze pamięta, że rodzina Hurkaczów była reprezentowania podwójnie – młodsza siostra tenisisty podawała na turnieju piłki. Dzisiaj, gdy okoliczności sprzyjają, bywa na trybunach turniejów zagranicznych.

Challengera we Wrocławiu na razie nie ma, ale są powody, by sądzić, że turniej wróci do miasta, może nawet z pulą 125 tys. dol., rozmowy trwają. – Jeśli wszystko się uda i ruszymy w przyszłym roku, to tym razem mam nadzieję, że Hubert Hurkacz nie będzie mógł zagrać, bo będzie już tenisistą z pierwszej dziesiątki rankingu ATP, a takim w challengerach przecież grać nie wolno – mówi Paweł Jaroch.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marek Węcowski: Strzemiona Indiany Jonesa