Kiedy Jerzy Jurecki idzie Krupówkami, jest żywą reklamą swojego tygodnika. Ludzie go zaczepiają, chwalą, krytykują, podpowiadają, o czym powinien napisać. – A potem kupują „Tygodnik Podhalański", żeby zobaczyć, czy wziąłem ich zdanie pod uwagę – mówi. To samo może opowiedzieć niemal każdy redaktor naczelny powiatowego tygodnika. Przez 20 lat stali się lokalnymi celebrytami, którzy wywołują duże emocje. Kiedyś byli tylko znanymi społecznikami, dziś są także rosnącymi w siłę i wpływy biznesmenami. I mają się coraz lepiej.
Podczas gdy ogólnokrajowe gazety w Polsce i na całym świecie przechodzą kryzys, a wielcy wydawcy zastanawiają się, jak znaleźć nowy model biznesowy i uratować ich przedsiębiorstwa przed upadkiem, lokalni wydawcy kwitną. Nakłady tygodników powiatowych nie spadają, ludzie czytają je jak dawniej, powstają nowe tytuły, niektórym sprzedaż nawet rośnie. – Od kilku lat badania pokazują stały wzrost czytelnictwa prasy powiatowej – mówi Ewa Barlik, szefowa Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, gromadzącego kilkadziesiąt najlepszych tygodników z całej Polski.
Kiedy redakcje wszystkich ogólnopolskich tygodników i dzienników tną wydatki, redukują liczbę pracowników i szukają oszczędności gdzie się da, Dominik Księski, wydawca jednego z najbardziej znanych lokalnych pism „Pałuki", na dwudziestolecie swojego tygodnika zafundował całej redakcji wycieczkę do Paryża. Piotr Piotrowicz, wydawca „Gazety Jarocińskiej" i pięciu innych tytułów w okolicy, otworzył niedawno agencję reklamową, powołał fundację pomagającą zdolnym uczniom z biednych rodzin i myśli o następnych przedsięwzięciach. Zatrudnia dziś ok. 70 osób na etat i ok. 30 współpracowników.
Mateusz Orzechowski swoją przygodę z prasą lokalną rozpoczął dziesięć lat temu. W ubiegłym roku otworzył swój dziewiąty tytuł – „Gazetę Łukowską" – i zrezygnował z działalności politycznej, bo nie mógł już jej pogodzić z rozwijającym się biznesem. Alicja Molenda wydaje „Przełom" w 13 tysiącach egzemplarzy i już podobno nie ma szans na dalszy wzrost, bo jej pismo kupuje niemal każdy dom w powiecie chrzanowskim. Marek Burzyński, choć też zaczynał późno, ma dziś największy w Polsce i bardzo nowocześnie zorganizowany lokalny tygodnik. W kilku powiatach w okolicach Żar drukuje co tydzień 43 tysiące przypominającej tabloid „Gazety Regionalnej" i prawie wszystkie sprzedaje.
Są małe koncerny medialne, jak rodzina Matysików. Józef, Mirka i syn Franek wydają dwie gazety – „Co Tydzień Mysłowice" i „Co Tydzień Jaworzno". Cała rodzina utrzymuje się z tego biznesu. Mają lokalny portal internetowy i lokalną, też nadającą w sieci stację telewizyjną. Wiedzą, że przyszłość jest w nowych mediach. – Mirka w domu klei pierogi, po czym strząsa mąkę i biegnie piętro niżej poprowadzić wiadomości telewizyjne – opowiada Ewa Barlik.
Nie wszyscy są takimi potentatami jak Piotr Piotrowicz i nie każdego stać na taki prezent dla pracowników, jak Księskiego. Niemniej zdecydowanej większości wydawców idzie naprawdę nieźle. Rozwijają swoje gazety, zarabiają pieniądze, ale przede wszystkim – w przeciwieństwie do większości mediów ogólnopolskich – dalej znakomicie wypełniają swoją misję. Patrzą władzy na ręce, nie wchodzą w polityczne wojny, służą swoim czytelnikom, angażują się w akcje społeczne, stali się ważnymi instytucjami życia społecznego.
Niegdyś siermiężne pisemka, dziś są coraz ładniejsze, coraz bardziej nowoczesne, a pod względem biznesowym funkcjonujące lepiej od niejednego „dużego" tytułu. – To są biznesy rodzinne. A biznesy rodzinne lepiej się bronią – mówi Piotr Piotrowicz. – Są bardziej elastyczne, zarządzający lepiej identyfikują się z przedsięwzięciem, są emocjonalnie związani z tytułem. A poza tym tu liczy się każdą złotówkę.