Brytyjczycy Kerry i Neil Westonowie prowadzą w Hokitika na Wyspie Południowej najlepszy w Nowej Zelandii hostel. Zanim dziesięć lat temu osiedli w dawnym mieście poszukiwaczy złota, długo wędrowali po świecie.
– Z naszych dwóch lat wędrówki dziewięć miesięcy spędziliśmy w Nowej Zelandii, większość na Wyspie Południowej. Pasowało nam tu wszystko: klimat, krajobraz, ludzie. To było chyba nasze przeznaczenie – śmieje się Kerry, pakując do koperty prezenty jej autorstwa: drewniane stylizowane ptaki, wisiorki z kości, malunki na desce.
Kerry jest plastyczką. To jej obrazy nowozelandzkich ptaków, wystrój pokoi, wyposażenie i wygląd jadalni, bujny tropikalny ogród czy galeria nadają hostelowi Birdsong oryginalność. Doceniły to najbardziej znane przewodniki świata z Lonely Planet na czele.
Hostel Westonów to jedna z tysięcy małych firm, które prowadzą w Nowej Zelandii nie tylko rodowici wyspiarze, ale i obcy, którzy znaleźli tutaj swoją ziemię obiecaną.
Niemiec Juergen Schacke jest artystą fotografikiem. Zakochał się w Nowej Zelandii 12 lat temu, założył tu rodzinę, otworzył galerię w Hokitika. Jego zjawiskowe pejzaże, fotografie ptaków w formacie obrazów, albumy i karty pocztowe kupują ludzie z Europy, USA, Azji.
– Podoba mi się życie tutaj. Spokojne, stabilne, codziennie spotykam u siebie w galerii ludzi z całego świata, więc nie mam powodu za nim tęsknić – opowiada z uśmiechem.
Turystyka daje tu zatrudnienie dziesiątkom tysięcy rodzin. W sumie ponad 1,6 mln ludzi działa w sferze usług w liczącym 4,4 mln kraju. Z usług (wliczając bankowe) pochodzi prawie 70 proc. nowozelandzkiego PKB wynoszącego 117 mld dol. amerykańskich (2011 r.).
Składają się na to oryginalne sklepy z pamiątkami, gastronomia, wypożyczalnie wszelkiego sprzętu; firmy oferujące rozrywki dla miłośników adrenaliny, jak nowozelandzki wynalazek, czyli skoki na bungee; spływy kajakowe rwącymi rzekami, loty na paralotniach ze szczytów Alp Południowych; kajakowanie po fiordach; to firmy transportowe i agencje turystyczne.
Z turystyką związane jest też utrzymanie kraju w czystości.
Toaleta w buszu
Wyspa Południowa to chyba najczystszy kawałek naszej planety. Ani w lasach deszczowych, ani na wysokogórskich szlakach Alp Południowych, ani w parkach narodowych, na plażach Morza Tasmana, w buszu, na poboczach dróg, parkingach, wioskach czy miastach nie zobaczy się nawet papierka. .
Nowozelandczycy zrobili z utrzymania czystości dobrze prosperujący rynek pracy. Według najnowszych danych nowozelandzkiego urzędu statystycznego w tej sferze działa ponad 14 tys. firm. To więcej niż w branży energetycznej, górnictwie, oświacie czy telekomunikacji.
W ogólnodostępnej kuchni hostelu Birdsong stoi sześć wielkich koszy na śmieci: na szkło białe, szkło kolorowe, puszki i inne opakowania metalowe; plastik, resztki organiczne i na papier. Kosze opróżnia dwa – trzy razy w tygodniu firma, która wiezie odpady do centrum recyklingu w oddalonym o 30 km Ross, też dawnym miasteczku poszukiwaczy złota.
– Za wywóz śmieci płaci u nas każdy, nieważne, czy z tego korzysta czy nie. Nas to kosztuje ok. 1200 miejscowych dolarów tygodniowo (3100 zł). Ale ponieważ prowadzimy dokładną segregację odpadów, to możemy sobie część odliczyć od podatków. Taki system zachęca do segregowania śmieci – wyjaśnia Kerry.