Polityk na sutej emeryturze

Prezydenci, premierzy, ministrowie… Ich kiedyś też czeka koniec kariery i finansowa degradacja. Chyba że uda im się dobrze zakotwiczyć w biznesie.

Publikacja: 18.05.2013 01:01

W świcie doradców Ryszarda Krauzego znalazł się dawny lider „pampersów” Wiesław Walendziak

W świcie doradców Ryszarda Krauzego znalazł się dawny lider „pampersów” Wiesław Walendziak

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

Po tym, jak Aleksander Kwaśniewski sprawdzał, czy w Polsce jest „dobry klimat", by rosyjski producent nawozów Acron oligarchy Wiaczesława Kantora mógł przejąć Grupę Azoty, wybuchła afera. Były prezydent rozmawiał bowiem w tej sprawie z wysokiej rangi urzędnikami, politykami różnych opcji, a nawet premierem. „Wyjaśniłem prezydentowi Kwaśniewskiemu, że promowanie inwestycji rosyjskiej w tej dziedzinie, w tym konkretnym przedsięwzięciu, jest wbrew naszym narodowym interesom" – relacjonował Donald Tusk. A lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro grzmiał: „Po coś to robił, nie bądźmy dziećmi". Sam Kwaśniewski zaprzeczał, by miał z tego tytułu uzyskać korzyści finansowe.

Sprawa ta zwróciła jednak uwagę na problem wysokiej rangi polityków, którzy „na emeryturze" próbują odcinać kupony od swej dotychczasowej działalności i często wiążących swoją przyszłość z biznesem.

Trzeba przyznać, że Aleksander Kwaśniewski nieźle sobie radzi. Doradzał najbogatszemu Polakowi Janowi Kulczykowi, inkasując, według nieoficjalnych informacji, ponad 50 tys. zł miesięcznie. Prawdziwe konfitury znalazł jednak za granicą, wykorzystując świetne kontakty w krajach byłego bloku wschodniego. W 2010 roku na Ukrainie został szefem stowarzyszenia Jałtańska Strategia Europejska (YES), organizacji oligarchy Wiktora Pinczuka, zięcia byłego prezydenta Leonida Kuczmy. Doradza też rządzącemu brutalnie i  autokratycznie Kazachstanem Nursułtanowi Nazarbajewowi. Na jakie wypłaty może liczyć? Tego nie ujawnia. Wiadomo za to, że władca obfitującego w ropę naftową Kazachstanu jest bajecznie bogaty, a przy tym szczodry. Tony Blair, jak ujawnił brytyjski dziennik „The Telegraph", zainkasował za doradzanie ponad 13 mln dolarów.

– Czepiają się Kwaśniewskiego? A co zrobiło państwo, by go wykorzystać? By zamiast dla Acronu lobbował dla Lotosu czy Bumaru? Nic. Miał 51 lat, gdy kończył karierę. Zarzuca się mu, że ma kontakty z Nazarbajewem, ale Polska powinna mieć tam kontakty, niezależnie od oceny prezydenta – mówi Elżbieta Jakubiak, była minister sportu. – Oczywiście to, co zrobił z Acronem, nie było rozsądne.

Były prezydent Polski może liczyć miesięcznie na 6 tys. złotych emerytury brutto plus 11 tys. złotych na utrzymanie biura. Te kwoty nie oszałamiają: są wielokrotnie niższe niż uposażenia prezesów większych firm i zdecydowanie niższe, niż otrzymują byli prezydenci i premierzy w większości krajów europejskich. Trudno się dziwić, że Kwaśniewski komentował swoją i Lecha Wałęsy emeryturę jako „coś nienormalnego", „błąd w systemie" i „wstyd dla Polski". Ani jeden, ani drugi nie zamierzają obniżać swojej stopy życiowej.

Najdrożsi mówcy świata

Głośno stało się też niedawno także o dorabianiu do emerytury przez Lecha Wałęsę i uzyskiwanych z tego tytułu dochodach. Były prezydent ujawnił, że po słowach o homoseksualistach w Sejmie stracił zaproszenia na dwa wykłady, co kosztowało go 70 tysięcy dolarów. – Obliczę wszystko i pokażę światu, jak wygląda ta mniejszość, jak ona karze większość, jak prześladuje – mówił. Wałęsa jest chętnie wynajmowanym mówcą, uświetniającym różne wydarzenia czy rocznice, jak 20-lecie firmy McDonald's w Polsce. Bierze przy tym znacznie więcej niż Kwaśniewski, który również wygłasza odczyty w USA. To właśnie wykłady i doradzanie są najlepszymi źródłami dochodów byłych polityków z górnej półki.

Gdy demonstranci z Klubu „Gazety Polskiej" zakłócili odbiór nagrody przez Wałęsę w Berlinie, zdenerwowany wypalił na swoim blogu: „Przez całe życie nie zarobicie tyle, co ja za jedno wystąpienie".

Choć w tym wypadku Wałęsa może mieć rację, to zarobki zarówno jego, jak i Kwaśniewskiego, w porównaniu z byłymi przywódcami światowych potęg są jednak więcej niż skromne.

Przez trzy lata po odejściu z urzędu premiera Tony Blair zgromadził ponad 20 mln funtów, blisko dziesięciokrotnie więcej, niż zarobił podczas sprawowania władzy. W Wielkiej Brytanii gorąco dyskutowano, gdy kupił w prezencie swojej córce wart milion funtów dom w zachodnim Londynie z trzema sypialniami i własną windą.

„Brytyjczyków mogły nudzić słowa byłego premiera, ale w przemysłowym południowochińskim mieście Dongguan wydają się one na wagę złota" – ironizował „Financial Times", kiedy za 20-minutowy wykład zainkasował pół miliona dolarów. Zaproszony przez lokalnego dewelopera, przemawiał przed 600-osobowym audytorium – przedstawicielami Komunistycznej Partii Chin, zagranicznymi inwestorami i lokalnymi przedsiębiorcami. W ten sposób stał się najdroższym mówcą świata. Również inni byli prezydenci, premierzy, ministrowie czy szefowie banków centralnych zarabiają, jeżdżąc po świecie z płatnymi wykładami.

Bill Clinton dopiero po złożeniu prezydentury w 2001 roku spłacił ogromne długi (10 mln dolarów m.in. wobec adwokatów broniących go podczas „afery rozporkowej") i zaczął drugie życie. W ciągu dziewięciu lat tylko za wykłady zainkasował 65 mln dolarów. – Nigdy nie miałem pieniędzy, kiedy pracowałem w Białym Domu. Dopiero po skończeniu prezydentury zacząłem zarabiać – powiedział stacji CNN.

Wobec biedniejszych Polaków najwyraźniej zastosował taryfę ulgową. W maju 2001 r. wygłosił odczyt na temat globalizacji w warszawskim hotelu Sobieski, pobierając 183 tys. dolarów. Sporo jak na przekonywanie do rzeczy oczywistej: kraje otwierające swoje rynki na handel międzynarodowy rozwijają się szybciej od utrzymujących wysokie bariery celne.

Dlaczego byłym politykom za granicą płaci się tak dużo? Olgierd Annusewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, porównuje ich do gwiazd muzyki, które się podziwia. Po prostu trzeba pójść i posłuchać.

Obok wykładów największym źródłem dochodów jest pisanie wspomnień. Tony Blair za książkę „A Journey", czyli „Podróż", zainkasował 10 mln dol. W Polsce nie dość, że nie ma mowy o takich stawkach, to trudno o poczytną książkę byłego polityka. Krwiste wspomnienia Kwaśniewskiego czy Suchockiej? Nie żartujmy. Suchocka po powrocie z Watykanu wydała „Rzymskie pasje", gdzie opowiada o pielgrzymowaniu po tamtejszych kościołach.

W Polsce nie wypada byłemu politykowi ujawniać tajemnic. Własna formacja uznałaby to jako cios w plecy, a przeważnie nie chcą palić za sobą mostów. Co innego politycy-celebryci, jak Ryszard Kalisz. Nie minęło jeszcze pół roku od premiery „Z prawa na lewo", a już promuje swoją kolejną książkę „Ryszard i kobiety".

Z premiera menedżer

W Europie, poza kilkoma stanowiskami w Brukseli, poważne pieniądze można zarobić tylko w biznesie. To dlatego, gdy jesienią ubiegłego roku Waldemar Pawlak niespodziewanie przegrał walkę o prezesurę PSL, ludowcy szybko zaczęli spekulować o jego biznesowej przyszłości. Mowa była nawet o Chinach, gdzie ma „wyjątkowo dobre notowania". Sam Pawlak biznesowego scenariusza nie wyklucza. – Myślę, że bardzo ważne będzie spożytkowanie moich doświadczeń i kontaktów. W trakcie mojej pracy jako minister gospodarki miałem okazję poznać wielu fantastycznych polskich przedsiębiorców. To relacje, które chciałbym rozwijać – mówił na antenie TVN 24.

W tym kierunku poszedł już Paweł Poncyljusz, były poseł PiS, wiceminister gospodarki oraz współtwórca PJN. Najpierw został dyrektorem ds. strategii i rozwoju spółki doradczej Ipopema Business Consulting, części grupy inwestycyjnej Ipopema. „Chcemy wykorzystać jego bogate doświadczenia w dziedzinie restrukturyzacji gospodarki" – wyjaśniał wówczas powody ściągnięcia byłego polityka Jacek Lewandowski, prezes Ipopemy.

Teraz Poncyljusz zasiada w zarządzie Avio Polska, filii międzynarodowej spółki z branży lotniczej. Pomocną dłoń podał mu były wiceminister gospodarki Krzysztof Krystowski. W maju ubiegłego roku ściągnął go do Avio na swoje miejsce, a sam został prezesem zbrojeniowej grupy Bumar. Poncyljusz w Ministerstwie Gospodarki był odpowiedzialny m.in. za przemysł zbrojeniowy i offset.

Niedoścignionym wzorem dla polityków udających się do biznesu są jednak Jan Krzysztof Bielecki, który był prezesem Pekao, oraz Kazimierz Marcinkiewicz. Według nieoficjalnych informacji ten ostatni mógł liczyć na apanaże w wysokości miliona złotych miesięcznie, a pierwszy nawet wyższe. Przykład Marcinkiewicza, byłego nauczyciela fizyki z Gorzowa, który niedawno zakończył współpracę z bankiem inwestycyjnym Goldman Sachs, pokazuje, że w Polsce kontakty liczą się bardziej niż wiedza i doświadczenie. Firmy poszukują „business developerów", czy „door openerów". Gdy dzwoni były premier czy nawet minister, to nie odmawia się rozmowy.

Byli premierzy i ministrowie często rzucają kotwicę u największych biznesmenów. Do „kolekcjonerów polityków" należeli zawsze Ryszard Krauze, Aleksander Gudzowaty czy Janusz Wojciechowski. Ten pierwszy ściągnął do Prokomu m.in. Wiesława Walendziaka, byłego polityka AWS i PiS, i byłego ministra obrony Zbigniewa Okońskiego. U Wojciechowskiego w radzie nadzorczej J.W. Construction i klubu Polonia Warszawa zasiada Józef Oleksy z gażą 15 tys. zł miesięcznie (nadzoruje inwestycje w Rosji, gdzie ma dobre kontakty). Natomiast prezesem należącej do Gudzowatego spółki produkującej biodiesla był Wiesław Kaczmarek. Teraz Kaczmarek prowadzi prywatny szpital w Warszawie, którego inwestorem jest Marek Stefański, główny akcjonariusz firmy budowlanej Pol-Aqua.

– Czytałam w tabloidach, że zostałam prezesem dużego banku. Tak ludzie wyobrażają sobie biznesową przyszłość znanego polityka. A ja, zupełnie jak po studiach, musiałam zaczynać wszystko od początku, wszystko robić samemu – mówi Elżbieta Jakubiak, była minister sportu. Otwiera właśnie franczyzowe oddziały banków i prowadzi usługi doradcze dla samorządów (ocenia możliwości budżetowe pod kątem nowej perspektywy unijnej) oraz zagranicznych firm zainteresowanych inwestycjami w Polsce. Musiała jednak wziąć pokaźny kredyt i obawiała się, czy da radę.

Zbigniew Chlebowski, były wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO, na brak zleceń nie narzeka. M.in. zajmuje się restrukturyzacją budującej wagony towarowe spółki Wagon, należącej do biznesmena Andrzeja Świerczka. Wcześniej doradzał w innej jego firmie.

Prawda jest jednak taka, że politycy wolą iść do zarządów czy rad nadzorczych, a tylko sporadycznie biorą się do rozkręcania własnego biznesu. Do wyjątków należał były minister zdrowia Mariusz Łapiński, który po odejściu z rządu SLD sprzedawał brykiety do elektrowni, a teraz handluje z Uzbekistanem. Najlepiej radzą sobie prawnicy. Wyrobione w polityce nazwisko przekłada się na większą liczbę klientów, czasem równie znanych. Roman Giertych prowadzi sprawy szefa MSZ Radosława Sikorskiego czy syna premiera Michała Tuska. Własną kancelarię założył też Henryk Goryszewski, wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej, a później działacz LPR.

Ile jest wart minister?

Po zakończeniu misji szefa rządu czy ministra nasz polityk zwykle nie bardzo wie, co ze sobą począć. Jerzy Buzek wrócił na kilka lat na uczelnię, Włodzimierz Cimoszewicz do swej leśniczówki, a Jana Olszewskiego przygarnął na doradcę Lech Kaczyński. Z kolei Leszek Miller pięć lat temu w Radiu TOK FM ogłosił, że szuka pracy. W jakiej branży? – Doradztwo, konsulting, coś takiego – wyliczył były premier.

Politycy w Polsce narzekają, że firmy nie garną się do ich przyjmowania, by nie narazić się na szykany nowego rządu. – Przedsiębiorcy korzystają z kontraktów rządowych w stopniu większym niż kiedykolwiek. Kalkulują, czy to im nie zaszkodzi. Nie ma znaczenia, że były polityk ma przygotowanie merytoryczne – mówi Elżbieta Jakubiak.

Jej zdaniem najgorzej mają kobiety. Wszyscy myślą, że ktoś za nimi stał, nie ceni się ich kompetencji. – W pewnym sensie „zbudowałam" Stadion Narodowy. Gdyby zrobił to mężczyzna, dostałby już tuzin ofert z firm budowlanych – dodaje Jakubiak.

Wiesław Kaczmarek, minister skarbu w rządach SLD, wspomina, gdy w 2006 r. odwiedził head huntera. Dowiedział się, że powinien zniknąć na dwa lata, najlepiej wyjechać za granicę.

Często długo szukają pracy, a gdy znajdują, jest poniżej ich aspiracji. Andrzej Sośnierz kieruje skansenem w Chorzowie, organizując tam dni miodu lub kartofla. Jan Parys po odejściu z Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie pracował jako doradca w Miejskim Przedsiębiorstwie Taksówkowym.

Sami politycy przekonują, że sprawdzają się na każdej pozycji. – W latach 90. do polityki szli ludzie aktywni, którzy w życiu coś zrobili i chcieli zrobić. Walendziak w każdej dziedzinie byłby dobry. Mógł być politykiem, mógł założyć własną firmę i mógł rozwijać cudzą – mówi Elżbieta Jakubiak.

Innego zdania jest Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych UW. Zwraca uwagę, że polscy politycy bardzo rzadko radzą sobie na swoim lub robią karierę w korporacjach. – W Polsce polityk nie jest autorytetem, nie zna języków obcych, ma zwykle oczekiwania niewspółmierne do swoich kompetencji. Lata 90. zdemoralizowały polską politykę, bo zbyt łatwo robiono kariery. Teraz mamy licznych generałów bez armii – przekonuje Chwedoruk.

Jeden z biznesmenów nie owija w bawełnę: – Zamiast narzekać, niech sobie przypomną, jakie głupoty wygadywali publicznie, gdy byli w polityce. Ludzie to pamiętają.

Ciągnie wilka do lasu

Często trudno zweryfikować umiejętności polityków, gdyż udają się do spółek Skarbu Państwa. Głośno o tym procederze zaczęło być od „Staszka, który chciał się sprawdzić w biznesie", czyli Stanisława Dobrzańskiego z PSL, byłego ministra obrony. Długo szefował energetycznemu koncernowi PGE. Ale takie praktyki nie mają barw partyjnych. Adam Glapiński z PiS został szefem Polkomtelu, którego wiceprezesem został później Krzysztof Kilian, przyjaciel Donalda Tuska i były minister łączności. Po przejęciu operatora przez Zygmunta Solorza, a więc jego „sprywatyzowaniu", Kilian trafił, w ubiegłym roku, do kontrolowanej przez państwo największej firmy energetycznej PGE.

Z kolei były minister skarbu Aleksander Grad został szefem największej firmy nawozowej Azoty Tarnów, którą wcześniej nadzorował. Sektor górniczy przez ponad dwa lata nadzorowała jako wiceminister gospodarki z ramienia PSL Joanna Strzelec-Łobodzińska. Została prezesem Kompanii Węglowej. Wygrała konkurs na to stanowisko. Uwadze mediów nie uszło jednak, że w komisji zasiadało czterech jej podwładnych.

Przenikanie się biznesu i polityki to nie tylko polska specyfika. Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder zdecydował o budowie gazociągu północnego, a zaraz po zakończeniu kadencji wszedł do jego rady nadzorczej. Z kolei na niedawno zmarłą Margaret Thatcher posypały się gromy, gdy w 1992 roku przyjęła posadę konsultanta ds. geopolitycznych koncernu tytoniowego Philip Morris z pensją w wysokości 250 tys. dolarów rocznie.

– Można próbować ograniczyć patologie – uważa z kolei Grażyna Czubek, z programu „Odpowiedzialne państwo" w Fundacji Batorego. – Rok karencji dla polityków zatrudnianych w spółkach, które nadzorowali czy którym przyznawali kontrakty, to za mało. Tym bardziej  że można skorzystać z furtki, jaką daje ustawa antykorupcyjna, i wystąpić o zgodę na skrócenie tego okresu.

Idąc do biznesu, politycy uwiarygodniają przedsięwzięcia. Tak mogło być w przypadku spółki Clean & Carbon Energy (dawny Karen), która planowała importować węgiel z Rosji, wydobywać torf i zajmować się energetyką wiatrową. Jest ona kontrolowana przez rodzinę bohatera afery gospodarczej Stanisława Paszyńskiego, a w jej radzie nadzorczej zasiadali Janusz Steinhoff, wicepremier w rządzie Jerzego Buzka, jego rzecznik Tomasz Tywonek, Jacek Janiszewski, ówczesny minister rolnictwa, Jacek Piechota, minister gospodarki w czasie rządów SLD, i Józef Oleksy.

„Uznałem, że może to być ciekawe wyzwanie biznesowe – tak w 2010 roku uzasadniał, dlaczego zgodził się wejść do rady, Jacek Piechota. – To, że byli politycy będą tak licznie reprezentowani w radzie, potwierdza, iż prywatne firmy nie wstydzą się już ich zatrudniać".

W mocno niezręcznej sytuacji znalazł się też Kazimierz Marcinkiewicz, który doradzał i pomagał w kontaktach z ministerstwami spółce DSS, która miała wybudować fragment autostrady A2. Autostrady jednak nie wybudowała. Wkrótce wpadła w tarapaty finansowe, pociągając za sobą na dno licznych podwykonawców.

Zdaniem Grażyny Czubek z Fundacji Batorego najbardziej dwuznaczne sytuacje rodzą jednak powroty do polityki po doświadczeniach w biznesie. – To powinna być droga w jedną stronę. Polityk, zamiast kierować się interesem państwa, może potem sprzyjać np. biznesmenowi, u którego był zatrudniony lub z którym robił interesy.

Aleksander Kwaśniewski mówił niedawno, że pytania o jego związki z Acronem mają być ostrzeżeniem, by nie wracał do działalności politycznej. W sondażu „Wprost" Polacy widzieliby go jako następcę Tuska. Jak zastrzega, nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie. Ale zaangażował się w projekt Europa Plus.

A jednak niektórzy wracają. Robert Kwiatkowski, niegdyś bliski współpracownik Kwaśniewskiego i długoletni prezes TVP, musiał w ubiegłym roku zrezygnować z kierowania giełdową spółką telekomunikacyjną Hawe, gdy akcjonariusze uznali, mimo dobrych wyników spółki, że zbyt angażuje się w politykę. Wkrótce związał się z Ruchem Palikota, a w jednym z wywiadów przyznał, że dojrzał do kariery polityka.

Byli politycy mają jeden wspólny mianownik. W przygniatającej większości chcieliby wrócić do polityki, znów być w centrum wydarzeń. Nawet ci, którzy sobie nagrabili. Koledzy Zbigniewa Chlebowskiego opowiadają, jak bardzo tęskni on za polityką. – W ciągu ostatnich dwóch lat może dwa razy byłam w Sejmie. Zaskoczyło mnie, że wszyscy witali mnie serdecznie, dawali wizytówki, a nie uciekali, uznając, że nic już nie znaczę w polityce – mówi Elżbieta Jakubiak. – Nie planuję powrotu, ale... nigdy nie mówi się „nigdy". To najlepsza dewiza polityka. A ja mam jeszcze dużo czasu przed sobą.

Po tym, jak Aleksander Kwaśniewski sprawdzał, czy w Polsce jest „dobry klimat", by rosyjski producent nawozów Acron oligarchy Wiaczesława Kantora mógł przejąć Grupę Azoty, wybuchła afera. Były prezydent rozmawiał bowiem w tej sprawie z wysokiej rangi urzędnikami, politykami różnych opcji, a nawet premierem. „Wyjaśniłem prezydentowi Kwaśniewskiemu, że promowanie inwestycji rosyjskiej w tej dziedzinie, w tym konkretnym przedsięwzięciu, jest wbrew naszym narodowym interesom" – relacjonował Donald Tusk. A lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro grzmiał: „Po coś to robił, nie bądźmy dziećmi". Sam Kwaśniewski zaprzeczał, by miał z tego tytułu uzyskać korzyści finansowe.

Sprawa ta zwróciła jednak uwagę na problem wysokiej rangi polityków, którzy „na emeryturze" próbują odcinać kupony od swej dotychczasowej działalności i często wiążących swoją przyszłość z biznesem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy