– Jedna trzecia Polski została sprzedana obcym inwestorom – wydano ponad 100 koncesji.
– W styczniu 2012 były aresztowania w Ministerstwie Środowiska pod zarzutem korupcji przy wydawaniu koncesji. Sąd ich zwolnił, proces chyba trwa, ale skąd mamy wiedzieć, czy koncesja na naszą gminę jest prawidłowa?
– Chevron dał teraz grant UMCS-owi. Największa polska uczelnia na tym terenie będzie monitorować Chevron... za pieniądze Chevronu. I jaka to jest wiarygodność?
– Kuria biskupia w Lublinie dostała 700 tysięcy na zachęcanie ludzi z ambony do wydobywania gazu. Chryste Panie, gdzie my jesteśmy?!
– Stowarzyszenie pana Sonika, europosła, który jest absolutnym lobbystą gazu w Europie, dostało na promocję gazu łupkowego z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska ponad 800 tysięcy zł.
– Mówi pani, że będziemy bogaci? Województwo łódzkie jest w 90 procentach pokryte koncesjami na gaz i ropę łupkową. Większość koncesji ma DPV Service, ale Niemcy teraz sprzedają Rosjanom, oni się w zakresie energetyki bardzo lubią, jak widać po rurze na dnie Bałtyku...
– Taa, Schroeder... – głos w tle.
– A część koncesji ma firma Strzelecki Energia. – Strzelecki dobrze brzmi, swojsko, ale to australijski koncern, który wydobywa gaz łupkowy w Australii pod Górą Strzeleckiego, stąd wzięli przyjazną nazwę na Polskę i zaczynają badania. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju w Polsce, które ogłosiło program na polskie innowacyjne technologie w rozpoznawaniu i wydobyciu gazu w Polsce, przyznało 2 mln 600 tys. zł firmie Orlen, która będzie rozpoznawała województwo łódzkie w 3D dla firmy Strzelecki. I my mamy być bogaci? Jeśli jeszcze z naszych dotacji na naukę daje się na zwykłą, starą, znaną od lat technologię, którą w małym palcu mają firmy jak Geofizyka Toruń, Kraków itd., daje się dotację zagranicznemu koncernowi...
– Jakie znaczenie ma narodowość w tym wszystkim, jak przychodzi do Polski taka firma, ma technologie, ma kasę? – pytam.
– Ma kasę? Jak bierze od Polski dwa i pół miliona? Dokłada 400 tysięcy jako udział własny... Proszę sprawdzić.
– Pytanie, co te firmy dają do naszej polskiej kasy? Dziś jest Chevron, jutro będzie Gazprom. Gazprom chce kupić Polskie Azoty. Puławy jeszcze się jakoś bronią.
– Od dziesiątków lat, w tym także w ostatnim dwudziestoleciu, manipulowano informacją geologiczną – gość z Łodzi robi cały wykład. Coroczne Bilanse Zasobów Kopalin (PIG) mówiły, że mamy jedynie 150 mld m sześc. gazu, na 10 lat eksploatacji. Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej okazało się, że pod Kutnem zasób gazu przekazany w 2007 roku FX Energy to ok. 500 mld m sześc., a gaz przekazany firmie Chevron w 2009 r. (obie firmy z USA) to ok. 1000 mld m sześc. (1 bln). Złoża te były dawno rozpoznane poprzez kilka tysięcy wierceń w latach 60. i 70. XX wieku i satelitarne w latach następnych, a informacje utajniono polskiemu społeczeństwu i przekazywano agenturze KGB. Ukrywanie tych zasobów było i jest na rękę tym, którzy mają biznes na sprowadzaniu gazu z Rosji. Przekazano obecnie w obce ręce 1,5 bln m sześc. gazu na 150 lat zapotrzebowania obecnego Polski za ok. 1 proc. wartości ze stratą ok. 2000 mld zł.
Jak się umie czytać
Jeden z braci ma najwyraźniej inną koncepcję.
– Tu nie chodzi o ten gaz, ale o news. Jest rok 2007. Nadchodzi kryzys. Jedni widzą go naprawdę, reszta straszy. Amerykańskie firmy wydobywcze mają strach w oczach. Jak idzie kryzys, to wszystkie kopaliny się gorzej sprzedają. Akcje spadają. Co robią amerykańskie koncerny? Ogłaszają, że w Europie Środkowej, w republikach bananowych, jest gaz, złoża na 300 lat, a oni mają na to koncesje. Jak tylko znajdą, to koncesje na poszukiwania są przedłużane na koncesje wydobywcze. Każdy dziadziuś kupi dla wnuczka akcje, bo będzie miał na lekarstwa, a jego wnuki kasę jeszcze na 300 lat.
– Kiedy te akcje będą? – pytam. – Już były, przegapiła pani. Ten news był na przełomie 2007 na 2008. Nasz premier obiecywał nam emerytury na 300 lat, Norwegia! Co się okazało? Wydmuszka. Że nie na 300, a na 30. Ukradł nam ktoś gaz. Miał być na głębokości 3 km, a teraz się mówi, że na 5 km jest. To jest tylko gra rynkowa. Firmy na amerykańskich giełdach przeszły, no, może nie suchą, ale suchszą nogą, a nasi... – Kim pan jest? – nie mogę powstrzymać ciekawości. – Ja jestem rolnikiem, 700 metrów stąd mam pole. – A z wykształcenia? – Rolnik. Technik rolnictwa. – To skąd pan wie to wszystko?
– Jak się umie czytać i pisać... W Internecie ma pani wszystko. Ja tydzień temu wróciłem ze Stanów, a wczoraj z Anglii, miałem wykład. Co wykładam? Poprawne gospodarowanie proekologiczne. Nie ekologiczne, tylko zdroworozsądkowe. A dwudziestego szóstego zapraszam na wykład na SGGW.
Nagle filmowiec odwraca się i biegnie z kamerą na szosę, bo podjeżdża policja:
– My do pana Gryna, poprosiłbym tutaj – i wręcza list jednemu z elokwentnych braci. – Pan wyłączy kamerę – macha do siwego kamerzysty.
– Ja mam prawo kręcić. To jest nasza broń.
– Czy policjanci teraz pełnią funkcję listonosza? – pyta rezolutnie pani z Łodzi. Służby porządkowe, które powinny stać w obronie interesu i bezpieczeństwa mieszkańców, stają po stronie inwestora. Tu łamane są prawa obywateli.
– O trzeciej w nocy przyjechałem, a tu już na mnie czeka wezwanie... Białoruś... A, że nie opuściłem terenu... – pan Gryn czyta papier od policjanta.
– A skąd policja wie, że ci panowie nie opuścili terenu? – pytam, bo już wiem, że ich wtedy nie było. – Z materiału filmowego – odpowiada pan władza. A policja tu wtedy była? Filmowała? – Nie, to nakręcili ludzie z Chevronu – podpowiada kamerzysta. A pan jak się nazywa? – nagły zwrot do niego, bo nie przestaje kręcić. Kowalski. A ja coś zrobiłem? Bo jak chcecie mnie przesłuchiwać, to muszę się skontaktować z ambasadą – wyciąga telefon. A nie, to ktoś podobny do pana. Odjeżdżają. Kowalski odbiera telefon: Yoko Ono dzwoniła, chce zdjęcia z Żurawlowa. Gryn: Wśród najlepszych przyjaciół psy zająca zjedzą... Mamy bardzo dużo wspierających, mamy wszystko, a ja tylko czekam, aż będzie pacyfikacja. Zejdźmy z szosy, bo jeszcze nam mandat wlepią.
46 osób dostało wezwanie na policję w charakterze oskarżonych o zakłócanie porządku w miejscu publicznym. Stawili się, jak jeden mąż odmówili zeznań. U gospodarzy pojawili się nagle kontrolerzy z fiskusa. Pod namiot wjechał sanepid, żeby sprawdzić warunki sanitarne wydawania posiłków. Zobaczył wojskową kuchnię polową. Odjechał z kwitkiem.
Ostatnie pięć minut
Lech Kowalski jest obywatelem amerykańskim. Urodził się w Anglii w rodzinie Sybiraków, którzy z polskich Kresów przeszli przez kazachskie łagry, Bliski Wschód, Afrykę... W Stanach Kowalski robił kino undergroundowe – o nowojorskich punkach, o bezdomnych, o biznesie porno. Na Zamojszczyznę przyjechał pierwszy raz trzy lata temu, gdy dowiedział się, że polscy chłopi odważyli się podnieść głowę przeciwko amerykańskiemu gigantowi. Jego film „Drill baby, drill" pokazała francusko-niemiecka telewizja Arte (kolejna emisja w najbliższy poniedziałek, 9 czerwca). Rok temu udało się wstrzymać prace Chevronu, bo miejscowi wykazali, że są niezgodne z prawem. Kiedy jednak 3 czerwca dzieciaki wytropiły w polu obcych, co chcieli stawiać płot, chłopi wyjechali im naprzeciw ciągnikami, a Lech znów ruszył z kamerą i dyżuruje razem z nimi.
– Ci chłopi nie mają głosu, tylko serce i wiarę, ktoś musi im pomóc – mówi prostą polszczyzną, z amerykańskim akcentem. – Zarzucają ci, że bierzesz za to kasę od przeciwników łupków – pokazuję mu artykuł w polskiej gazecie. – To paskudny artykuł. Za swoje pieniądze tu przyjechałam, może potem film sprzedam. Mam pieniądze, nie jestem biedny, zarabiam. Przy poprzednim filmie na 80 dni przyjechała ze mną ze Stanów dwuosobowa ekipa, oni też sami wyłożyli na to pieniądze, bo chcieliśmy to produkować bez żadnej telewizji.
Teraz jego pierwszy film z Polski pokazują na festiwalu w Marsylii. Telewizja Polska nie chciała jego dokumentu o gazie łupkowym – że tendencyjny i źle udokumentowany. – Ja nie jestem dziennikarzem. To jest malarstwo, mój wybór. Obiektywizm to standardowe, przestarzałe podejście do prawdy. Ja robię filmy o ludziach, o ich prawdzie. Chciałbym kiedyś pokazać same twarze – twarze tych rolników i twarze tych, co pracują dla Chevron. To nie jest równa walka: wielkie lobby przeciwko partyzantom. Ja biorę stronę partyzantów.
Mieszka w gminnym internacie, a od rana biega sam z kamerą i mikrofonem na okupowanym pólku, jak tylko zjawi się nowa osoba czy podejrzany ruch. Kawałki jego produkcji pojawiają się w Internecie. Jest na przykład taka scenka, jak na miedzy pojawia się dwóch robotników z Chevronu i wbijają palik w ziemię. Za ich plecami operator z kamerą. W niego celuje kamera Kowalskiego. Pomiędzy pojawiają się kobiety, które głośno komentują akcję robotników, najgłośniej sołtysina Małgosia. Krzyczy na operatora Chevronu, że nie życzy sobie być filmowana, ten nie przestaje, więc rozjuszona kobieta rusza na niego, żeby z bliska wyjaśnić, że dobrze wie, jakie ma prawa.
Wieczorem na pagórku przed namiotem pojawia się rzutnik i ekran, a na ławkach zasiadają widzowie z wioski. Dziś pokaz czeski: aktywiści, którzy zatrzymali wydobycie gazu łupkowego u siebie w kraju robią instruktaż, na wiele miesięcy żmudnych działań. – Polska ma ostatnie 5 minut, żeby zaprotestować – przekonuje czeski lider. – Spójrzcie na mapę: gaz nakłada się na gigantyczne rezerwy wody dla tej części kraju. Rów Lubelski wraz z sąsiadującym ukraińskim Nowowołyńskiem to gigantyczne pokłady węgla – 60 mld ton. W ramach koncesji gazowej Chevron będzie mógł wydobywać też węgiel.
Ta wizja nie dodaje skrzydeł. Nazajutrz rano Czesi zwiną swój namiocik i flagę, a na ich miejsce przyjadą Litwini, działaczka z Rumunii, aktywiści z warszawskiego squotu Syrena. Ale Żurawlów czeka na polskich dziennikarzy.
– Nikt nas nie poprze. Stoimy tu tylko, żeby uratować honor – powie mi Jan Gryn, pokazując swoje gospodarstwo. Razem z bratem, synem i zięciem uprawiają 700 hektarów ziemi, własnej i dzierżawionej. Ciągnik własnej konstrukcji (są ślady na rękach) wart jest milion złotych i jeździ po polach z GPS-em. Mogę 100 tysięcy rocznie wyjąć, ale jak mam wybór: kupić żonie futro czy hektar ziemi, kupuję ziemię. 8–10 ton pszenicy z hektara! Wie pani, jak to cieszy? I 11 lat bez pługa! Taki eksperyment – i pokazuje mi grudy ziemi, które rozpadają się w ręku jak dmuchana czekolada, a z dziurek wychodzą tłuste dżdżownice. – Praca to może być męka albo zabawa. Ja mam radość. Tylko nie wiem, co mam synowi powiedzieć, jak wróci ze studiów z Ameryki. Gdzie ma dom budować? No bo jak rozegrać walkę ze światowym koncernem, który ma kapitał większy od budżetu polskiego państwa? Nogę możemy im podstawić. Ale będę mógł powiedzieć „zrobiłem, co mogłem".
Autorka jest reporterką, współpracowała z BBC, Polskim Radiem i Radiem Zet. Była reporterką Telewizji Polskiej oraz „Gazety Wyborczej".