Krytyka upubliczniania wydarzeń z życia prywatnego jest banalna. W tym, że królewski potomek stał się bohaterem newsów, nie ma nic nadzwyczajnego.
Gdzie tkwi zatem problem? W charakterze wszystkich europejskich monarchii, które mają wyłącznie charakter wirtualny. Oczywiście, ich zwolennicy uwielbiają się powoływać na wartość, jaką ma stanowić sama tradycja, ciesząca się w dodatku nieprzemijającym respektem mas. Niemniej nie mogą oni zaprzeczyć temu, że posiadanie tytułu królewskiego czy książęcego pozbawione jest odniesienia do politycznej rzeczywistości. A ta nie ma litości dla pięknoduchów, którzy mylą mechanizmy władzy z jej pozorami.
Dzisiejsi europejscy monarchowie są wyłącznie malowniczą ozdobą liberalnych demokracji, w ramach których sprawują władzę tylko symbolicznie. Sprowadzeni są do rangi marionetek zatwierdzających najbardziej kuriozalne decyzje parlamentów. Jakoś trudno sobie wyobrazić, żeby Elżbieta II zawetowała decyzję parlamentu brytyjskiego o instytucjonalizacji „małżeństw" jednopłciowych. Przypomnijmy też sytuację sprzed 23 lat z Belgii, gdzie Baldwin I jako przykładny katolik na dwa dni abdykował, aby można było w tym kraju przyjąć ustawę dopuszczającą aborcję.
Może dlatego ruchy antymonarchistyczne w Europie są dziś zjawiskiem marginalnym. Jeśli ktoś jest politycznie mało znaczący, to i jego obecność w przestrzeni publicznej napotyka na polityczną obojętność. Nieuchronnie więc pozostaje on z całym swoim majestatem wyłącznie przedmiotem zainteresowania tabloidów. Wystawiony jest zatem na żer łaknącej plotek gawiedzi. Prasa opiniotwórcza, na łamach której toczone są debaty wokół kluczowych kwestii dotyczących władzy, nie ma powodów, żeby kimś takim się interesować.
A przecież w przeszłości słabość monarchów – pod względem politycznym – bynajmniej nie budziła obojętności. Była ona czynnikiem ośmielającym do wywoływania rewolucyjnych zrywów. Tak było w przypadku obalenia Mikołaja II w roku 1917. Podobna okoliczność towarzyszyła rewolucji francuskiej. Jednym z jej przenikliwych krytyków był brytyjski filozof Edmund Burke – ten sam, który zasłynął zawsze aktualną frazą: „Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił".