I dlaczego najnowsze spory wokół powstania toczą się dziś głównie na prawicy? Bez odpowiedzi na te pytania niewiele zrozumiemy ze zmian nastrojów dotyczących historii, a obecnych zarówno w ciągu ostatnich 25 lat, jak i minionej dekady.
Gdy w 2004 roku Lech Kaczyński – ówczesny prezydent stolicy – otworzył Muzeum Powstania Warszawskiego, wydawało się, że jest to koniec pewnej batalii historycznej. Że zwycięstwo odniosła opcja uznająca w sierpniowym zrywie źródło wolnej Polski. Warszawa wreszcie godnie oddała hołd tym, którzy przeżyli koszmar walk, powojenne represje i wieloletnie spychanie na margines społeczny w PRL.
Rok 1989 – ku zaskoczeniu wielu kombatantów – nie przyniósł jakiegoś przełomu. Dyskusje o zbudowaniu muzeum zrywu 1944 roku trwały bez żadnych konkluzji. Mimo że wydawało się, iż tak być powinno, choćby z racji tego, że w gronie ówczesnych politycznych tuzów reprezentowani byli niegdysiejsi powstańcy z różnych obozów, jak Jan Nowak-Jeziorański, Jan Józef Lipski czy Wiesław Chrzanowski. Ta niemożność zbudowania muzeum powstania miała swoje powody.
Był to wpływ atmosfery, za którą odpowiada moralnie środowisko Adama Michnika. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej" uznał , że w niepodległej Polsce przede wszystkim trzeba się wystrzegać przesady w celebrowaniu narodowej martyrologii. Dla pokolenia pamiętającego Michnika jako autora tekstów z lat 80. wyrażających fascynację tradycją romantyczną – takich jak „Rozmowa w cytadeli" czy „Cienie zapomnianych przodków" – było to niemiłe zaskoczenie. Przerażenie szefa „GW" wizją zwycięstwa „demona polskiego nacjonalizmu" z początku lat 90. było silniejsze niż wcześniejsze odkrycie tradycji akowskiej i powstańczej.
Cały tekst w Plusie Minusie