„Przyjeżdżam do Polski, bo to jest jedyny kraj, który mnie naprawdę interesuje. To jest moja ojczyzna". ?Sławomir Mrożek w jednym ze swoich ostatnich wywiadów.
Kiedy w połowie lat 90. XX wieku pisałem swoją pierwszą powieść, rozpoczęła się dla mnie długa podróż do kresu nocy: nie tylko dlatego, że do pracy zasiadałem za biurkiem późnym wieczorem, gdy już wszyscy spali i wreszcie panowała cisza, lecz również dlatego, że w myślach i wspomnieniach podróżowałem nad jezioro mojego dzieciństwa w Polsce. I wcale nie zastanawiałem się nad tym, czy kiedykolwiek znajdę jakieś wydawnictwo dla tej książki, gdyż zafascynowany byłem tym, że poeta też jest w stanie opowiedzieć jakąś historię. Od 1990 roku pisałem wiersze wyłącznie po niemiecku, co jednak wcale nie oznaczało, że mój wielki geograficzny, historyczny i autobiograficzny temat, a mianowicie kraina dzieciństwa na Mazurach, zadomowił się był już w moim języku niemieckim. Ten temat musiał dojrzewać i z biegiem napisanych książek musiał też przeze mnie samego zostać odkryty.
Ta pierwsza książka była swoistego rodzaju terapią: zapragnąłem w tej powieści odwiedzić miejsca, które świeżą krwią zasiliłyby moją tęsknotę za nimi. Był to impuls i niewytłumaczalna konieczność, które nagle mnie dopadły. Jakiś głos zakomunikował mi, że mam wypełnić to zadanie: „Opowiedz o swojej krainie i nie pytaj siebie, dla kogo to robisz!". Chodziło zatem o zaspokojenie zagadkowej tęsknoty, a zwyczajna podróż samochodem do miejsc dzieciństwa nie byłaby w stanie uczynić zadość temu nagłemu pragnieniu.
Pragnienie ma wiele symbolicznych i sakralnych znaczeń: znamy pragnienie wiedzy czy miłości, pragnienie oddania się różnym zachciankom – w buddyzmie, jak również w innych religiach, mówi się w tym przypadku zazwyczaj o pożądaniu, które może doprowadzić kogoś do zguby; a jeśli ktoś jest tak spragniony, jak ja byłem podczas zapisywania swojej pierwszej podróży, ten jeszcze nie wie, jakie konsekwencje czekają go później: takie, że tego pragnienia właściwie wcale nie da się ugasić. Nagle trzeba „pić coraz więcej", a tęsknota za powrotem do domu wymyka się z opowieści na opowieść coraz bardziej spod kontroli i staje się nieobliczalna. Później powstają nowe książki, kontynent Kraj Ojczysty nabiera – nawet jeśli wyłącznie na papierze – realnej postaci, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jako że chodzi przecież tylko o wyimaginowaną podróż.
Jurek z Wilimy
W tejże debiutanckiej powieści opowiedziana zostaje na 200 stronach historia pewnego powrotu do domu: polski emigrant z Bremy imieniem Jurek jedzie latem 1989 roku po długim czasie po raz pierwszy do Polski i spotyka we wsi Wilimy nad jeziorem Dadaj swoją matkę i dawnych przyjaciół. Powodem podróży jest nagła śmierć ojca, rybaka, w którego kochance z niedaleko położonego miasteczka zakochuje się główny bohater. Ten powrót i nowa miłość zmuszają Jurka do zrewidowania dotychczasowego życia, nieoczekiwanie musi się zmierzyć z własną przeszłością i swoim pochodzeniem, zwłaszcza że w Niemczech przemilczał je i wyrugował ze swego życia. Nie chciał mieć nic do czynienia ze swoim krajem i z rodzicami.
Ta opowieść stworzyła we mnie dystans do własnej biografii, a jednocześnie zaspokoiła chęć podróżowania i tę przedziwną nostalgię, swoistego rodzaju tęsknotę za krajem rodzinnym i tęsknotę za dalekim światem w jednym. Nie uzmysławiałem sobie jeszcze wówczas, że później powstanie z tego cała seria książek, których akcja toczyć się będzie w mojej mazurskiej ojczyźnie. Mniej czy bardziej nieświadomie wkroczyłem powieścią „Der Dadajsee" („Jezioro Dadaj"), która ukazała się w 1997 roku w pewnym niewielkim wydawnictwie w Bremie, na teren zaminowany – na obszar mojej własnej biografii, historii XX wieku i obcych ludzi, których życiorysy obudziły nagle moje zainteresowanie i przeobraziły się w cudowną kopalnię pełną dramatów i komedii. Stopniowo powstawał zupełnie nowy kraj, fikcyjna kraina, która na moich oczach stawała się coraz większa i coraz bardziej klarowna, z książki na książkę.
Kiedy jeszcze żyłem w Polsce, wcale nie uświadamiałem sobie, że mam ojczyznę, a tym samym również pewną tożsamość: język ojczysty i przynależność narodową. Identyfikacja z językiem ojczystym była zupełnie oczywista, a przez to niewidzialna, i nie jest żadną tajemnicą, że tuziemcy, szczególnie ci na prowincji, z trudem są w stanie zrozumieć, co Sławomir Mrożek miał im do powiedzenia w swojej sztuce teatralnej „Emigranci".