O Tuwimie czy Brzechwie, bohaterach wcześniejszych biografii Urbanka, słyszało pewnie każde dziecko, choćby z powodu „Lokomotywy" czy „Rzepki". W swojej najnowszej książce autor „Złego Tyrmanda" podjął się tematu pozornie mniej wdzięcznego – w „Genialnych" opisuje uczonych, którzy tworzyli lwowską szkołę matematyczną, będącą największym polskim wkładem w dzieje nauki powszechnej. Autora tej zbiorowej biografii interesują nie tyle naukowe odkrycia i ich reperkusje, ile skomplikowane, często dramatyczne losy tych kilkunastu ludzi.
Czterech z nich Urbanek wybrał na swoich przewodników. Hugo Steinhaus, Stefan Banach, Stanisław Ulam i Stanisław Mazur – najjaśniejsze gwiazdy lwowskiej plejady. Cztery nazwiska, które w świecie matematyki oznaczają więcej (czy wręcz wielokrotnie więcej) niż Miłosz, Iwaszkiewicz, a nawet Gombrowicz w literaturze powszechnej. I cztery jakże symptomatyczne dla dwudziestowiecznych polskich losów życiorysy.
Wyniosły Steinhaus
Najstarszy z nich, urodzony w 1887 roku Steinhaus, swoje pochodzenie na potrzeby peerelowskich urzędników opisywał: „arystokracja plus burżuazja". Był wyniosłym intelektualistą wywodzącym się z bardzo zamożnej rodziny żydowskiej, który nie mniejszą wagę niż do problematów matematycznych (nie uznawał bowiem słowa „problem" i po wojnie odmówił publikowania pod własnym nazwiskiem w zatytułowanym tak piśmie) przykładał do czystości polszczyzny. Nie otwierał listów adresowanych do „Steinhausa Hugo", odsyłał urzędowe pisma, wcześniej podkreśliwszy stylistyczne wpadki, i nie reagował na zaproszenia, w których pojawiały się błędy.
Stefan Banach był nieślubnym dzieckiem i został wychowany przez obcą kobietę, praczkę. A choć jego nazwisko w chicagowskim Museum of Science postawiono na równi z Pitagorasem i Euklidesem, w nauce zaś funkcjonują terminy „przestrzeń Banacha" czy „algebra Banacha", to nigdy nie ukończył studiów. Co więcej, gdyby nie wstawiennictwo nauczyciela matematyki w szkole średniej, pewnie nie zdobyłby nawet matury. Mimo to w wieku 30 lat zrobił habilitację i został profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza. „Wykład zaczynam z opóźnieniem, ale za to skończę go wcześniej" – mawiał. Nie miał więc nic ze zmumifikowanego uniwersyteckim kurzem profesora – lubił używać życia i miał do tego talent. Chodził na mecze Pogoni Lwów, obtańcowywał studentki, znany był z mocnej głowy i lekkiego traktowania pieniędzy. Pasował do niego aforyzm ukuty przez Steinhausa: „Żeby zdobyć majątek, trzeba mieć szczęście. Żeby go utrzymać, wystarczy brak fantazji". A tej Banachowi nie brakowało, co skutkowało ciągłymi długami i pretensjami żony.
Z dyscypliną i terminami kłopoty miewał też Stanisław Mazur, syn właściciela cukierni i ideowy komunista, przed wojną członek Komunistycznej Partii Polski.