Lubi pan pograć w komputerowe strzelanki?
Jerzy Szeja: Niespecjalnie. W grach, w których trzeba walczyć, wolę białą broń – miecze i tak dalej...
Rozumiem. Preferuje pan raczej zabijanie mieczem. Dlaczego?
Bo to się kojarzy z etosem rycerskim. Wiąże się też z pewną sprawnością fizyczną i sztuką koordynacji ruchów, a strzelanie z wyrzutni czy karabinu nie wymaga tych umiejętności. Sprawdziłem to kiedyś w realu.
Na wojnie?
Nie, na strzelnicy. Walczyłem też mieczem półtoraręcznym i szablą husarską – mam repliki wykonane według oryginalnych wzorów. Zresztą gry, w których w błyskawicznym tempie oddaje się całe serie strzałów, wymagają szybkiej i specyficznej orientacji przestrzennej, dobrego wzroku, sprawnego przemieszczania się awatarem, przeładowywania broni i tak dalej. I to szczególnie wtedy, gdy nie są już klasycznymi strzelankami rozgrywanymi w labiryntach, ale symulują prawdziwe pole walki. Tymczasem z wiekiem oczy stają się coraz słabsze i takie tempo nie wszystkim odpowiada. Ale bardzo lubią je moi synowie, zwłaszcza najstarszy...