Janusz Noniewicz: Język mody nas łączy

Przekraczanie kodu kulturowego odnosi się do zasłaniania i odsłaniania ciała. Tego, co dopuszczalne i niedopuszczalne, prywatne i publiczne. W ubraniu toczy się spór między kulturą dionizyjską a apollińską - mówi Janusz Noniewicz, kierownik Katedry Mody ASP w Warszawie.

Publikacja: 06.09.2019 18:00

Kapelusz długo był nieodłącznym elementem kobiecego ubioru. Jeszcze w latach 60. i 70. nosiła go wię

Kapelusz długo był nieodłącznym elementem kobiecego ubioru. Jeszcze w latach 60. i 70. nosiła go większość kobiet. I nagle w tajemniczy sposób nakrycia głowy zniknęły

Foto: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dlaczego kobiety nie noszą już nakryć głowy?

Czekam, aż ktoś na to pytanie wreszcie odpowie... Być może sam zdążę. Wychowałem się w latach 60. i 70. Większość kobiet nosiła wtedy nakrycia głowy. Chustka była elementem zarówno codziennego ubioru, jak i mody. Bo nosiły ją przecież kobiety w miastach i na wsiach, nawet jeśli inaczej ją upinały. Nosiła ją też Brigitte Bardot – symbol seksu. I nagle nakrycia głowy w Polsce zniknęły.

Ale jakby pan to odczytywał?

W jakimś sensie jako gest wyzwolenia. Przykrywanie włosów ma racje religijno-moralne. Kobiece włosy już w bajkach miały znaczenie erotyczne. Na przykład królewicz w „Roszponce” wspinał się na wieżę właśnie po włosach. I chyba we wszystkich religiach zakryte włosy to wyraz skromności, nieodsłaniania się publicznie. Ciało kobiety w patriarchalnych kulturach jest traktowane restrykcyjnie, trzeba więcej zasłaniać, by spełnić ideał cnotliwości. A same nakrycia głowy to w ogóle bardzo bogaty temat pod względem znaczeń. W XIII wieku IV Sobór Laterański nakazał odróżnianie się Żydów i muzułmanów poprzez strój, a Żydzi europejscy wykorzystali do tego właśnie nakrycie głowy. We Wrocławiu w 1265 r. wydano prawo, że Żydzi muszą je nosić. Czyli to, co było tradycyjnym zwyczajem, tam stało się opresyjnym obowiązkiem.

A co się zmieniło w latach 70.?

Myślę, że nakryciom głowy nie sprzyjał boom przemysłu „beauty” (piękna – red.), choć to niesprawdzona teza. Wtedy działał Vidal Sassoon, stylista charakterystycznych fryzur. Może więc nakrycia głowy ograniczały rozwój przemysłu, który jest bardzo silny? Finansowo i kulturowo.

Rozszyfrowanie kodu kulturowego w literaturze wymaga znawstwa, a gdy spojrzymy na strój człowieka, to od razu wyrabiamy sobie o nim jakieś zdanie. Kody kulturowe są najlepiej widoczne właśnie w modzie?

Mam ogromny dystans do koncepcji kodów kulturowych Clotaire’a Rapaille’a. To pojęcie robi karierę w coachingu i marketingu. Mam też wątpliwości, czy kulturę można utożsamić z kodem, tak jak język nim jest czy system znaków drogowych. Ale zgadzam się, że kultura jest pewnym językiem. I że moda nim jest. Ten język nie jest też kompletnie dowolny; jest nam wspólny i istnieje pewna wspólnota, która się nim posługuje. To wszystko polega przecież na skojarzeniach, które są utrwalane społecznie. Czyli moje skojarzenia na temat stroju nie należą tylko do mnie, ale do całej grupy, np. Polaków czy pracowników branży mody.

Pan jako fachowiec odczytuje ze stroju na pewno więcej.

Ale ta wiedza o ubraniu to nie tylko wiedza o modzie, bo też o literaturze, o psychologii, kulturze. Nie musimy znać współczesnych trendów czy historii form, by czegoś się o kimś dowiedzieć na podstawie jego stroju. Choć to się przydaje.

Foto: Thierry Chesnot

I co język mody mówi nam na przykład o statusie materialnym?

To podstawowa funkcja mody: pojawiła się po to i dlatego, by odróżnić bogatych od biednych, wysoko postawionych społecznie od postawionych niżej w hierarchii społecznej. I to się nie zmienia. Przemysł mody – pomimo sieciówek i globalizacji – ma swoje centrum tam, gdzie produkuje się dobra luksusowe. I tam ubrania nie są przeznaczone dla mas, ale dla ważnych i bogatych. My tylko ich udajemy i na tym polega zmiana. Kiedyś moda wyrażała się w zakazach: określona wysokość obcasa czy kolor były zarezerwowane tylko dla wybranych. Dzisiaj kopiujemy wzorce przeznaczone dla najważniejszych i najbogatszych. I szybciutko produkujemy je w niższych cenach.

W modzie męskiej jest mniej kulturowych kodów niż w damskiej?

Nie do końca. Przecież mężczyzna bez kapelusza też nie był kiedyś w pełni wyposażony czy wystarczająco poważny. Z gołą głową mógł chodzić młody chłopiec, ale dorosły już nie. Tak jak bogactwo i bieda, podział na płcie jest bardzo ważny w modzie. Kody męskie zmieniają się tak samo jak damskie. Pomimo że kiedyś różnica między strojem męskim a damskim nie była tak wyraźna, był podział na stroje drapowane i konstruowane. Te drugie były cięższe, cieplejsze, inaczej formowały sylwetkę. Niektórzy uważają, że pojawiły się wraz ze skutkami małego zlodowacenia, gdy w Europie zrobiło się zimniej. Badacze historii ubrań twierdzą, że słowo „fashion” – jako sposób ubrania się, a nie jego wytwarzania – pojawiło się ok. XIV wieku. A to, co my dzisiaj rozumiemy jako „modę”, ok. XIX wieku. Chodzi tu o firmę, która sprzedaje zaprojektowane przez siebie ubrania pod swoją marką.

A te firmy kierują nas w stronę stolic mody. Czy dziś jest jeszcze styl paryżanek? I podświadomie kojarzy się nam to z elegancją, wysublimowaniem?

Ciekawe, czy funkcjonują wciąż te skojarzenia... Być może u części osób są nieświadome. Jednym z powodów, dlaczego nie trzymam się kodów kulturowych Rapaille’a, jest właśnie moda paryska, która tak naprawdę została świadomie ukształtowana. Nasze skojarzenie „moda równa się Paryż” czy przekonanie, że wiedza o wysmakowaniu bierze się stamtąd, precyzyjnie zaprojektowała francuska polityka. Było to związane z historią gospodarczą i utratą znaczenia Francji na wielu rynkach w wyniku rewolucji przemysłowej. Oni wtedy sprytnie wymyślili sobie, że jeśli przestali być siłą w handlu tekstyliami, to zawładną smakiem. Czyli Anglicy mogą sobie produkować tekstylia i utworzyć przemysł, ale wiedzę o smaku będą musieli kupić od Francuzów.

I to się udało.

Francuzi mieli do tego zaplecze, czyli historię dworu i kultury francuskiej. Do dziś, aby projektant posłużył się terminem „haute couture”, czyli krawiectwa na najwyższym poziomie, musi spełnić warunki dyktowane przez syndykat krawców z Paryża. Oni muszą projektanta zapisać, zaakceptować. Można być stałym członkiem albo dostąpić tej łaski czasowo. Reguły są ściśle określone: posiadanie dwóch atelier w Paryżu – jednego z ubraniami drapowanymi, a drugiego krawieckiego. I trzeba tam na umowę o pracę zatrudnić określoną liczbę osób. Francuzi bardzo silnie dbają o to, by dystrybucja wiedzy o modzie należała do nich.

Ale mamy nie tylko Paryż, ale i Nowy Jork, Mediolan...

Rzadko się zdarzało, że stolicą mody stawało się miasto, gdzie nie było silnej giełdy. Moda jest związana z finansami. W dobie sukcesów giełdy nowojorskiej Nowy Jork stawał się stolicą mody, Londyn także. Inaczej było w Mediolanie. Ale żeby zawrzeć solidne, prawdziwe kontrakty, i tak trzeba było jechać do Paryża. Japończycy w latach 70. nie istnieli, póki nie przyjechali do Paryża. Belgowie w latach 80. niby mieli niedaleko. Ale żeby szóstka z Antwerpii odniosła sukces, też musiała przyjechać do Paryża. Są projektanci, którzy usiłują to rozbić. Antysystemowa Vivienne Westwood nie zrobiła pokazu męskiej kolekcji w Paryżu, tylko w Mediolanie. Dom mody Givenchy raz zrobiło pokaz w Nowym Jorku.

Ciekawe, czy da się stworzyć swój kod, niezależny od Paryża.

Ponoć Hitler miał taki pomysł, by stolicą europejskiej mody i przemysłu modowego uczynić Berlin. I powiedziano mu, że to niemożliwe. Trzeba by przenieść tam wszystkich paryskich krawców – to jeszcze może by się udało. Ale trzeba byłoby przenieść tam też całą historię francuskiego rzemiosła. I to jest właśnie kod kulturowy: smak, który został wykorzystany politycznie jako siła Francji. On nie mógł być zadekretowany przez ministrów, bo budował się latami. Istniał właśnie w historii dworu, systemie cechowym, prawnym itd.

A czy w historii polskiej mody było coś specyficznego? Coś, co rozpoznawalibyśmy jako polski styl?

Nie do końca. Można spojrzeć na to z dwóch stron. Mamy rozpad Europy Środkowej i Wschodniej i konieczność zbudowania narodowej historii, której nie ma, bo to sztuczne twory. Zawodowo dużo czasu spędziłem ostatnio w Estonii. Widać, że i dzisiaj usilnie buduje się tam tożsamość narodową. A że jest tam problem z mniejszością rosyjską, to ten proces jest jeszcze silniejszy, niż był u nas. Estończycy próbują, nie wiadomo skąd wycisnąć tę tradycję mody estońskiej czy jej znaki.

Gdzie ich szukają?

Jak my wszyscy, w folklorze. A drugi sposób to próba odrestaurowania marek przemysłowych, które miały swoją siedzibę w Tallinie i okolicach. To jeszcze trudniejsze niż u nas, bo my możemy restaurować modę z PRL: Telimenę, Modę Polską czy Ledę, które budowały oblicze polskiej mody. A tam wszystkie marki były radzieckie, bo Estonia była częścią ZSRR. Jestem daleki od aprobowania takich rzeczy. Jeśli nawet szukamy kodu kulturowego w źródłach folkowych, to folk został w całości wymyślony przez XIX-wieczną kulturę.

I tak to wygląda wszędzie na świecie?

Istnieją przypadki, gdy projektanci wnieśli kulturową odmienność do świata mody zdominowanego przez Paryż. Japończycy byliby tu dobrym przykładem. Yoji Yamamoto i Rei Kawakubo pojawili się z niemożliwym w Europie myśleniem o ubraniu, które odchodzi daleko od ciała, jest niezależną konstrukcją. Może dlatego że nasza historia drapowania i kroju nie odnosi się do Japonii, ale raczej do Persji, starożytnego Rzymu. A japoński rodzaj kształtowania sylwetki jest bardzo geometryczny.

Wręcz nieludzki...

Z naszego punktu widzenia można tak powiedzieć. I ten kod japoński jest bardzo silny. Bo nawet tradycyjny ubiór jest tam zupełnie inny od europejskiego. Za to kod belgijski pojawił się w Antwerpii wraz z myśleniem o technicznych aspektach ubrania jako wzoru, ozdoby. Chodziło o przemienienie elementów technicznych w estetyczne. Tak robił na przykład Martin Margiela, który ujawniał szwy, cięcia, a z fastrygi zrobił niemal znak rozpoznawczy. To osiągnięcie projektantów antwerpskich. Swego czasu w Paryżu pojawiła się też Lola Prusac, która pochodziła z Łodzi, i jest rozpoznawana w historii mody jako łodzianka. Ona wniosła do luksusowej marki Hermes tę estetykę, którą wyniosła z naszej części Europy. Było to bardzo widoczne w jej wzorach, łatwo rozpoznawalnych jako wschodnie, rosyjskie czy polskie. To przykład wejścia w samo centrum paryskiej mody z łódzkim backgroundem. To od niej i od jej projektu zależał estetyczny język danej marki.

Nie tylko Prusac wniosła do światowej mody „pierwiastek wschodni”.

Rzeczywiście, w latach 20. i 30. większość paryskich szwaczek i krawcowych pochodziło z naszych terenów. Rosjanki uciekały przed rewolucją październikową, była też polska emigracja ekonomiczna. Oczywiście, historię mody ogląda się od góry, ale gdybyśmy spojrzeli na dół, to budowały ją w większości wschodnioeuropejskie umiejętności szycia, krojenia. A estetyka mody zawiera się nie tylko w boskim dotknięciu projektanta, ale również w umiejętnościach, estetyce i wrażliwości osób, które jego myśl wprowadzały w życie.

Robert Kupisz chciał w swoich koszulkach z orzełkiem zmienić sposób postrzegania polskiego symbolu. Udało mu się?

Sądzę, że tak. Zdarza się czasem w życiu projektanta taki szczęśliwy moment, gdy wyczuwa trend przed... trendem. I zanim pojawiła się moda na symbole narodowe, zanim zaangażowano je w przemysł ubraniowy i wykorzystano politycznie, on zrobił to w modzie. Ta kolekcja z koszulkami była sukcesem, ale modzie szybko ten trend został zabrany. Przechwycił go przemysł odzieży patriotycznej. Pokazuje to sukces marki Red is Bad, która produkuje tę odzież z dużym zaangażowaniem politycznym. Jest to odzież z założenia prawicowa, antylewacka. Tego znaczenia w kolekcji Roberta nie było.

Jak modowe kody się zmieniają? Czerń dzisiaj to już nie tylko żałoba – wpłynęły na to subkultury?

Nie wiem, jak jest z czernią, bo to też znak elegancji. Wróćmy znów do Paryża. Na Fashion Weeku, jeśli nie jest się azjatyckim blogerem o zasięgu kilkuset tysięcy followersów, nie wypada się pojawić w niczym innym niż w czerni. Biała, mieszczańska publiczność jest zawsze ubrana na czarno. I moda paryska czy japońska też jest bardzo często czarna. A z kolei czerń na pogrzebie w Polsce jest umowna. Bywa szarością, wypraniem kolorów i brakiem intensywności. Czerń surowa jest zarezerwowana dla najbliższych żałobników. A zresztą żałoba ma niewiele wspólnego z modą, chyba że to pogrzeb projektanta Alexandra McQueena. To przekroczenie kodu kulturowego widzę gdzie indziej. Ono odnosi się do zasłaniania i odsłaniania ciała. Mam na myśli to, co jest dopuszczalne i niedopuszczalne, prywatne i publiczne. W ubraniu toczy się spór między kulturą dionizyjską a apollińską.

I co zdefiniuje kończącą się w następnym roku dekadę?

Dowiemy się tego po czasie, gdy zobaczymy, które ze zdjęć będą zapamiętane. Ale myślę, że silnym elementem ostatniej dekady jest obuwie sportowe, tzw. sneakersy. Trzeba by się było zastanowić, dlaczego stały się symbolem dzisiejszych czasów i mody, bo są wszędzie. Na pewno mają one charakter fetyszu, który zastępował spełnienie marzeń o bogactwie. To zapewne bierze się z amerykańskiej kultury hiphopowej. Raperzy okradali sklepy, by mieć te buty. Pełnią wtedy one właśnie tę funkcję, którą spełnia moda: pokazują, że ci kolesie nie są frajerami, trzeba się z nimi liczyć. W amerykańskim rapie siła rapera polegała na ostentacyjnym ubraniu: bogatym, kolorowym i odważnym. Jest tam też mit gangsterski. A siła polskiego rapera polega na tym, że jest ubrany w bluzę z kapturem i zaszywa się gdzieś w szarości blokowiska. Zwróciłem na to uwagę, kiedy zaproszono mnie na debatę na temat ubioru w hip-hopie. Oglądaliśmy film na temat Bronksu, po czym usiadłem na spotkaniu z polskimi raperami i wszyscy byli ubrani dużo skromniej niż na filmie. Nawet ci, którzy mają własne marki modowe – bardzo dużą część hiphopowego przemysłu.

A wracając do obuwia sportowego?

W ostatnich latach w modzie króluje tzw. sportowa elegancja. Dziesięć lat temu jeden z antwerpskiej szóstki – Dirk Bikkembergs – uporządkował swój mediolański butik według koncepcji „sport couture” , czyli połączenia krawiectwa ze sportowym krojem.

Czyli mamy czasy odchodzenia od elegancji?

Lub inaczej: redefiniowania elegancji. Może być ona oparta o tkaniny i kroje sportowe, a nawet sugestię sportową w stroju. Wiąże się to ze skłonnością do kreowania ciała pod wpływem sportu. Kiedyś elegancja oznaczała dobrze skrojony garnitur, który jednak to ciało ukrywał. Bo było ono uformowane pod garniturem. Sportowy strój eksponuje ciało, współgra z jego kształtem. I on dzisiaj jest uznawany za elegancki. Nie jest przeciwny elegancji, a jeszcze niedawno był.

Ale czy ta potrzeba elegancji trochę w nas się nie zatarła?

Pod wpływem mody elegancja rozwiodła się z oficjalnym umundurowaniem. Kiedyś były to tylko suknia i garnitur. Dzisiaj na tę potrzebę odpowiadają inne formy. Myślę, że to przez rozpowszechnienie się mody.

W naszym kręgu kulturowym wszyscy ubieramy się dziś bardzo podobnie. To za sprawą sieciówek?

Nie jest to tak jednoznaczne. Moda jest zbudowana z trendów, także sezonowych. Pewien typ sylwetki i ubrań staje się dominujący w danym czasie i upodabniamy się do siebie, jesteśmy „współcześni”. I choć trendy mogą być zabiegiem marketingowym, to jednak mówią coś o czasach, w jakich żyjemy. Tak jak patrząc na budynek, wiemy mniej więcej, z jakich czasów pochodzi. Natomiast trendy opierają się stylowi, który jest od nich dłuższy. Obecnie moda nieustannie poszerza spektrum możliwości danego stylu. 50 lat temu było dużo mniejsze spektrum ubrań, które się w danym stylu mieściły. A istotą sieciówki jest właśnie rozciąganie go: ogromna oferta towarowa, ogromna liczba możliwości wyboru. Z jednej strony się do siebie upodabniamy, a z drugiej tak duża różnorodność pozwala nam się od siebie różnić. Różnić coraz bardziej, bo nowe rzeczy w sieciówce mogą być dowieszane co dwa tygodnie.

Pytanie, po co nam ten modowy pęd.

I tu dochodzi do kwestii świadomości. Jeśli zmierza pani do tego, że konsumpcję należy ukrócić, np. ze względów ekologicznych, to jest to właśnie wyraz dzisiejszej świadomości. Jeszcze 15 lat czy 20 lat temu czytałem w gazecie rozmowę z wykształconą, inteligentką matką, która mówiła, że sieciówka jest bardzo wygodna, bo co sezon można ubrać siebie, męża i dzieci na nowo, za niewielkie pieniądze. Wtedy uchodziło to za wyraz nowoczesności. Dziś mamy inne podejście. Stylista najmłodszego pokolenia, pracujący dla „Vogue’a”, mówi mi, że ubrania dla siebie kupuje tylko w second- -handach. Tylko czy np. w Białymstoku podejście jest podobne?

Ale niezależnie od względów ekologicznych wracamy do potężnych marek. Nasz współczesny strój definiuje właśnie marka, choć ze szwalnią w Azji.

Oczywiście, bo marki mody uznawane za luksusowe są w rękach najbogatszych ludzi na świecie. Właścicielami są ci sami ludzie, którzy są właścicielami marek perfum, samochodów, alkoholi. A jednocześnie te wszystkie negatywne skutki neoliberalizmu, o których czytamy w „Plusie Minusie”, widać też w modzie: tania siła robocza, spalanie niesprzedanych nadwyżek ubrań itd.

Czyli łódzkie zagłębie odzieżowe w takich warunkach ekonomicznych po prostu nie miało szans przetrwać?

Na to wygląda. Choć widać już pewien trend przenoszenia produkcji z powrotem do Europy. Francuzi zaczynają w tym celu restaurować nawet pofabryczne budynki. Ale czy to się uda w modzie? Trudno powiedzieć. Nie jestem też pewien, czy w modzie chodzi o to, by kupić polskie ubrania zaprojektowane i wyprodukowane w Polsce. Moda jest przecież sprzężona z popkulturą, najsilniej zglobalizowaną. Czy przypadkiem nie chcemy wyglądać jak bohaterowie seriali Netfliksa albo jak Beyoncé? Kod kulturowy w przypadku mody jest szerszy, moim zdaniem nie mieści się w narodowych granicach. Za to przyzwyczajenia zakupowe w różnych krajach to już inna historia. Ich odkryciem zajmuje się marketing.

rozmawiała Marzena Tarkowska

Dlaczego kobiety nie noszą już nakryć głowy?

Czekam, aż ktoś na to pytanie wreszcie odpowie... Być może sam zdążę. Wychowałem się w latach 60. i 70. Większość kobiet nosiła wtedy nakrycia głowy. Chustka była elementem zarówno codziennego ubioru, jak i mody. Bo nosiły ją przecież kobiety w miastach i na wsiach, nawet jeśli inaczej ją upinały. Nosiła ją też Brigitte Bardot – symbol seksu. I nagle nakrycia głowy w Polsce zniknęły.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą