1.Czy Rachel, tytułowa bohaterka „Dziewczyny z pociągu” Pauli Hawkins (Świat Książki) to, istotnie – jak chcą liczni recenzenci tego superbestsellera – Bridget Jones po przejściach czy raczej Bridget Jones, która się stoczyła? To byłoby za proste. W każdym razie ten thriller wymyka się obiegowym sądom i klasyfikacjom. Literatura popularna warta przeczytania? W dzisiejszych czasach to wielka rzadkość.
2. Drogi Czytelniku, gdy w przesyłce, którą otrzymasz, znajdziesz kobiecą nogę,nie wpadaj w panikę, a przypomnij sobie, co w podobne sytuacji zrobił detektyw Cormoran Strike ze „Żniw zła” Roberta Galbraitha (Wydawnictwo Dolnośląskie). O tyle miał on jednak zadanie ułatwione, że niecodzienną paczkę dostała jego asystentka, a nie on sam. Tak czy inaczej, zimna krew przydaje się w życiu nie tylko detektywom.
3. Jerzy Zięba w „Ukrytych terapiach” (Egida Halina Kostka) oburza się, między innymi, na te dietetyczki i lekarki, które, żeby zapobiec osteoporozie, zalecają „brać suplementy wapnia i spożywać dużo produktów zawierających wapń i oczywiście pić dużo mleka. Czas tym paniom zatrzymał się jakieś 30 albo 40 lat temu. Można te wypowiedzi zignorować, gdyby dotyczyły one np. Marsjan, ale w przypadku ludzi żyjących na Ziemi, w Polsce, to już nie jest tylko śmieszne, ale i straszne zarazem. Naturopaci i inni światli i doinformowani lekarze wiedzą, że powyżej cytowane zalecenia to recepta na katastrofę zdrowotną”.
4. „Red Lipstick Monster. Tajniki makijażu” Ewa Grzelakowska-Kostoglu (Flow Book): „więc chodź, pomaluj mój świat”, a skoro nie dajemy rady, pomalujmy siebie. Już Indianie tak robili, tyle, że wyszli na tym tak sobie.
5. „Czas pokaże” Anny Ficner-Ogonowska (Znak) dzieje się w prawdziwych wnętrzach naszych domów, a nie w apartamentowcach wynajętych przez producentów telenowel na potrzeby swoich tasiemców, których bohaterowie udają normalnych ludzi. W domu rodzinnym powieściowej Julki „nawet nieduża łazienka była większa od kuchni. Nie dość, że kuchnia była maleńka, to jeszcze do ostatniego skrawka zastawiona meblami. Jakimś cudem zmieściło się w niej umeblowanie zgoła większego metrażu. Centrum mikropomieszczenia zajmował wcale niemały prostokątny stół, którego wieloletnim sąsiadem był narożnik pokryty miejscami poprzecieranym welurem w kolorze cappuccino. Nad dłuższym bokiem narożnika ciągnęła się półka obciążona zniszczoną, bo na bieżąco wertowaną literaturą z zakresu kulinariów. Jedynym luksusem w tej kuchni było ogromne okno – owoc ostatniego remontu budynku, który przeprowadzano wtedy, gdy przygotowywała się do matury. Hałas był wtedy taki, że uczyć się nie dało, ale na szczęście nie przeszkodziło jej to w zdaniu matury prawie na wymarzonych dziewięćdziesiąt procent, a kuchenne okno kochała najbardziej z całego mieszkania. To przez nie potrafiła w samotności godzinami wpatrywać się w niebo nad miastem, a nocą udawać, że tam gdzieś na dole jest las, a nie miejska niezasypiająca nigdy arteria{.