Na początku maja 1925 roku Polską wstrząsnęła strzelanina w gimnazjum w Wilnie, w której zginęło pięć osób. Nic dziwnego, że rekord świata Haliny Konopackiej w rzucie dyskiem, ustanowiony kilka dni po tym tragicznym wydarzeniu, przeszedł niemal bez echa. Nie budził też jakichś szczególnych emocji zapowiadany przyjazd brytyjskich tenisistów, którzy w połowie miesiąca mieli rozegrać z Polakami mecz o Puchar Davisa.
Dla naszego tenisa była to epoka lodowcowa. Krajowa federacja powstała zaledwie cztery lata wcześniej. W tym samym roku zorganizowano pierwsze mistrzostwa kraju. Gra toczyła się na poziomie bardziej towarzysko-familijnym niż wyczynowym. Z nielicznymi wyjątkami. Edward Kleinadel, pierwszy mistrz Polski, miał do tenisa bardzo profesjonalne podejście. Stosował specjalną dietę, miał w domu liczne przyrządy do ćwiczeń ogólnorozwojowych, startował w turniejach międzynarodowych. W Paryżu udało mu się dojść do trzeciej rundy.
Niestety, w pierwszym w historii meczu o Puchar Davisa nie wystąpił. „Wskutek rozbicia nogi od kilkunastu już dni nie może trenować" – pisał o nieszczęściu mistrza „Przegląd Sportowy". To oczywiście nie znaczy, że z Kleinadlem w składzie nasi pokonaliby Brytyjczyków. Goście przysłali do Warszawy bardzo doświadczoną ekipę, na której czele stał zwycięzca mistrzostw Australazji (dziś zwanych Australian Open) z 1915 roku, 41-letni Gordon Lowe. Polscy gracze nie mieli pojęcia o klasie rywali. Gdy jeden z naszych, Alfons Foerster, zobaczył Lowe'a, powiedział ponoć: „Tego łysego to ogram łatwo".
„Ładnie grałaś, możesz mi przełożyć karty"
Przegrał w sposób kompromitujący 0:6, 0:6, 0:6. Podobnymi wynikami zakończyły się pozostałe spotkania na kortach Lawn Tennis Clubu znajdującego się na terenie parku Agrykola. Obiekt zniknął na początku lat 70. XX wieku, gdy rozpoczęto budowę Trasy Łazienkowskiej. Goście narzekali trochę na śliską nawierzchnię, ale w sumie chwalili organizatorów i nie ganili zbytnio rywali. Swoje opinie tenisiści obu drużyn mogli przekazać prezydentowi RP Stanisławowi Wojciechowskiemu, który na zapleczu kortów uciął sobie pogawędkę z uczestnikami. To były takie dziwne czasy, gdy głowa państwa pozowała do zdjęć ze sportowcami, zanim ci odnieśli sukces.
Na jakiś przyzwoity wynik Polaków w Pucharze Davisa trzeba było trochę poczekać. Zwycięstwo przyszło dopiero za szóstym podejściem, w 1930 roku. Nasz zespół pokonał w Warszawie Rumunów 3:2. Tym razem nie na kortach Lawn Tennis Clubu, ale na odległym o kilkaset metrów obiekcie Legii przy Myśliwieckiej. Najistotniejszym wydarzeniem spotkania był debiut 19-letniego poznaniaka Ignacego Tłoczyńskiego. Chuchrowatego, niewysokiego, ale niezwykle walecznego. Tłoczyński wygrał wtedy oba swoje single i wkrótce stał się najlepszym polskim tenisistą.