Korespondencja z Brukseli
Jedno jego wielkie marzenie już się spełniło: był przez dziewięć lat premierem Belgii. Drugie nie spełni się nigdy: nie zostanie przewodniczącym Komisji Europejskiej. Był bardzo blisko tego stanowiska jeszcze jako urzędujący szef belgijskiego rządu, ale wtedy sprzeciwił się ówczesny premier Wielkiej Brytanii Tony Blair.
Baby Thatcher
Dziś dla 63-letniego Verhofstadta szans już nie ma: stał się politykiem zbyt skrajnym dla rządzących dziś w Europie. Pozostała mu rola orędownika Stanów Zjednoczonych Europy, realizowana w błyskotliwych przemówieniach, w których krytykuje m.in polski rząd, i kolejnych publikowanych manifestach i książkach. No i produkcja wina w jego prywatnej posiadłości na granicy Toskanii z Umbrią.
– Odkąd pamiętam, chciałem być premierem Belgii – opowiada w rozmowie z „Plusem Minusem". Trzeba przyznać, że jak na swoje marzenie był bardzo niekoniunkturalny. Już jako student zaczął działać w młodzieżowej przybudówce Liberalnej Partii Flamandzkiej (PVV). Wiązanie się z liberałami nie dawało szans na sukces: w historii Belgii tylko raz, w latach 1937–1938, zdarzyło się, że premierem był liberał, i to zaledwie przez pięć miesięcy. Kolejne dekady to prymat chadeków, z nielicznymi tylko przypadkami premierów z partii socjalistycznej.
Dla młodego i dynamicznego prawnika z Gandawy nie było jednak rzeczy niemożliwych. Mimo że nie pochodził z żadnej politycznej dynastii, których wiele opanowało różne szczeble belgijskich władz, przebojem wdarł się do krajowej polityki i już w wieku 29 lat został najmłodszym w historii liderem PVV. Zastąpił na tym stanowisku swojego mentora Willy'ego De Clercqa. Trzy lata późnej, w wieku zaledwie 32 lat, został wicepremierem i ministrem budżetu w koalicyjnym rządzie pod wodzą chadeka Wilfreda Martensa.