Vlog, teatr jednego aktora

Wśród zwolenników lewicy publicystyczny vlog dziennikarki Radia Plus Weroniki Zaguły wzbudza popłoch. Podobno na zamkniętym forum facebookowej grupy „Dziewuchy dziewuchom" trwają poszukiwania „koniecznie ładnej" dziewczyny, która opowiedziałaby na YouTubie, dlaczego warto być za aborcją.

Aktualizacja: 11.06.2016 11:06 Publikacja: 11.06.2016 00:01

Vlog, teatr jednego aktora

Foto: White House Tumblr

Tego żaden szanujący się dziennikarz nie mógł przewidzieć. Tuż po wygłoszeniu orędzia o stanie państwa, zamiast z tradycyjnymi mediami, prezydent Barack Obama spotkał się z gwiazdami YouTube'a. Wyróżnił m.in. dwie panie: Bethany Motę i GloZell Green.

20-letnia Bethany Mota poświęca swoje wideoblogi (kilkuminutowe filmiki) publikowane na YouTubie (10 mln stałych widzów!) sprawom tej wagi, co kręcenie włosów albo przygotowanie pikniku, autorka zaś wideobloga GloZell Green 43-letnia czarnoskóra Amerykanka Lyneette Simon, ciesząca się zresztą stałą, 4-milionową widownią, produkuje na potrzeby obecności na YouTubie programy komediowe.

Trudno się więc dziwić, że profesjonalni dziennikarze byli decyzją prezydenta rozczarowani. David Acosta z telewizji CNN nie bez ironii dopytywał później rzecznika Białego Domu, dlaczego nie zaproszono na spotkanie z prezydentem Obamą także bohatera youtube'owego hitu (4 mln odsłon!) filmiku „Charlie Bit Me": jest nim kilkuletni chłopiec, który na dwuminutowym filmie prowokuje młodszego brata, by ten ugryzł go w palec.

Wątpliwości Davida Acosty, któremu nie mieściło się w głowie, by w profesjonalnej konferencji prasowej uczestniczyli vlogerzy (autorzy wideoblogów), zajmujący się na dodatek rozrywką, podziela chyba większość – także polskich – dziennikarzy. Vlogi kojarzą się z często skrajnym narcyzmem autorów, ze zgrywą, banałem, bezładnymi opowieściami nastolatek o urodzinach, albo – w najlepszym razie – ze śledzeniem nowości w świecie gier komputerowych.

Jest też sporo sympatycznych wyjątków. W polskojęzycznym internecie należą do nich choćby Krzysztof Gonciarz, youtuber mieszkający na stałe w Japonii, czy Paulina Mikuła, która uczy na swoim kanale poprawnej polszczyzny. Jednak przytłaczająca większość autorów youtube'owych filmików używa języka, który medioznawca Wiesław Godzic trafnie nazwał polskawym.

Weronika Zaguła, dziennikarka i sekretarz redakcji w Radiu Plus, do niedawna miała do vlogów równie krytyczny stosunek jak David Acosta z CNN, ale jej chłopak namówił ją, żeby sama nakręciła krótki film i wrzuciła go do sieci. Pomyślała sobie wtedy, że internet jest jedynym medium, które umożliwia błyskawiczny komentarz i pozwala na niemal natychmiastową dyskusję z odbiorcami: komentarze pod jej filmikami pojawiają się – jak dziś przyznaje – wręcz lawinowo. Dlatego spróbowała, ale na swoich warunkach. Postanowiła wykorzystać w sieci dziennikarski warsztat i komentować nawet skomplikowane i – jak na YouTube'a – nudne tematy: od konwencji przemocowej, począwszy, po Trybunał Konstytucyjny.

– Przenoszę misję dziennikarską do internetu, dlatego nie pozwalam sobie np. na zacytowanie czyichś słów bez podania źródła i dbam o językową poprawność – tłumaczy Zaguła. – W internecie nikt za nami [vlogerami – red.] nie stoi, żaden tytuł ani stacja, dlatego sami wyrabiamy sobie markę, m.in. tym, że jesteśmy rzetelni.

Weronika Zaguła przyznaje, że odbiorców takiego dopracowanego, publicystycznego vloga jest mniej, bo wielu youtuberów woli nieudolną, ale prawdziwą improwizację, a w praktyce po prostu rozrywkę, jednak i tak nie narzeka. Efekt jej pracy jest zaskakujący. W ciągu kilku miesięcy powstał świetny vlog publicystyczny, który zdobywa w sieci coraz większą popularność. Odcinek pt. „PiS aresztuje, czyli co zabrać do więzienia", w którym Zaguła dowcipnie i z klasą komentuje kuriozalny tekst z „Gazety Wyborczej", instruujący, jak przygotować się na poranne aresztowanie, linkowali znani komentatorzy i dziennikarze. Na Facebooku film miał 150 tys. odsłon, a na YouTubie – 120 tys. Jeszcze większą oglądalnością cieszył się odcinek, w którym Zaguła wypunktowała „4 kłamstwa o ustawie Stop Aborcji". Miał na YouTubie 180 tys. wyświetleń.

Jej sukces dziwi tym bardziej, że według Łukasza Goniaka, medioznawcy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, vlogi są teatrem jednego, niezwykle egotycznego aktora, nastawionego na promowanie samego siebie. – U vlogerów „ja" jest na pierwszym miejscu. Autor jest w dużej mierze treścią vloga – mówi Goniak. – Dziennikarze mimo prób zaistnienia na Twitterze czy Facebooku nie prowadzą agresywnej promocji swojej osoby.

Weronika Zaguła zapewnia, że nie pozwala sobie w swoich vlogach na własne wynurzenia i stara się nie ujawniać poglądów. – W filmiku o ustawie aborcyjnej ani razu nie mówię, czy jestem za czy przeciw – podkreśla Zaguła.

Sukces nie uderza jej do głowy. Zresztą zebrała do tej pory dopiero 14 tys. stałych widzów (tzw. subscribers), podczas gdy na przykład Max Kolonko, jeden z pionierów youtube'owej polskojęzycznej vlogosfery komentatorów, ma prawie 400 tys. stałych widzów, a każdy odcinek jego programu na YouTubie ogląda minimum kilkaset tysięcy osób.

Trudno też porównać raczkujących polskich vlogerów, takich jak Zaguła, z wytrawnymi youtuberami z USA, którzy nie tylko mają gigantyczną widownię, ale w dodatku na reklamach i na sponsoringu zarabiają miliony dolarów. Bracia John i Hank Green, prowadzący znany amerykański wideoblog VlogBrothers, m.in. o polityce, mają prawie 3 mln stałych widzów. Jeden z ostatnich odcinków, w którym John omawia bardzo zawiłą przecież sprawę impeachmentu brazylijskiej prezydent Dilmy Rousseff, miał ponad milion odsłon.

Zbiórka na kukłę prezesa

Europejczykom, w tym Polakom, vlogującym na YouTubie o życiu publicznym wciąż daleko do takiego rozmachu. Przede wszystkim brakuje chyba chętnych. Większość newsowych dziennikarzy i publicystów woli występować w tradycyjnych mediach i choć niektórzy zakładają np. konto na Twitterze, to nie traktują mediów społecznościowych zbyt poważnie. – Jeśli do tej pory czyimś podstawowym źródłem dochodów i prestiżu był określony sposób uprawiania dziennikarstwa, nie zrezygnuje z tego dla YouTube'a, chyba że wzmocniłoby to jego pozycję zawodową – tłumaczy prof. Mark Deuze, medioznawca z Uniwersytetu w Amsterdamie, który przygląda się nowym mediom. – Zresztą nie ma żadnych dowodów na to, że np. tweetowanie zwiększa wpływ dziennikarza na opinię publiczną, a takie dodatkowe zajęcia mogą wręcz pogorszyć jakość jego pracy.

Łukasz Goniak dodaje, że tradycyjne media wciąż cieszą się największym autorytetem, czego najlepszym dowodem jest aktywność Tomasza Lisa w sieci. – Jego program w sieci ogląda kilkaset tysięcy osób, a w TVP miewał kilkumilionową widownię – przekonuje Goniak.

Trudno się więc dziwić, że nawet, jeśli niektórzy dziennikarze chcą się bardziej zaangażować w nowe media, ich wydawcy nie widzą w tym żadnych korzyści dla swoich tytułów. Sieć, jak mówi prof. Deuze, istnieje już 30 lat, ale dopiero dziś widać, że mainstreamowe media w USA czy w Wielkiej Brytanii zaczynają oswajać się z nowymi mediami.

W mediach społecznościowych wciąż brakuje także vlogerów-amatorów, którzy potrafiliby ciętą publicystykę przenieść w atrakcyjnej formie do YouTube'a. Kiedy już ktoś zabiera się za regularne komentowanie życia publicznego, jego oglądalność oscyluje wokół góra kilku tysięcy odsłon. Tak jest np. z Francuzem Jeanem Massietem, który poruszony miałkością francuskiego życia politycznego zaczął na YouTubie komentować obrady francuskiego parlamentu. Opowiedziano o nim na antenie France Inter, francuskiego radia, ale i to nie pomogło. Ostatni odcinek Accropolis, czyli obrad parlamentu relacjonowanych przez Massieta na wzór wydarzeń sportowych na żywo, na YT oglądało kilkaset osób.

W Polsce pojawiła się z kolei Klaudia Jachira, która na Facebooku przedstawia się jako aktorka zaangażowana w życie społeczne i polityczne Polski (kandydowała do Sejmu z listy Nowoczesnej), ale jej filmiki w zamierzeniu ośmieszające rządy PiS mają najwyżej po kilkaset odsłon. Właściwie we wszystkich Jachira wręcz obsesyjnie obśmiewa Jarosława Kaczyńskiego. Będzie tego pewnie jeszcze więcej, ponieważ youtuberka przeprowadza teraz w sieci zbiórkę pieniędzy, za które zamierza kupić profesjonalną lalkę teatralną, przypominającą prezesa Kaczyńskiego i występować z nią w swoich produkcjach w ramach cyklu pt. „Konferencje prasowe prezesa". Z założonej sumy 5500 zł Jachira zebrała na razie 1848 zł.

Nie dziwi więc, że wśród zwolenników lewicy przemyślana i ciekawa produkcja Weroniki Zaguły wzbudza popłoch. Podobno na zamkniętym forum facebookowej grupy „Dziewuchy dziewuchom" trwają poszukiwania „koniecznie ładnej" dziewczyny, która opowiedziałaby na YouTubie, dlaczego warto być za aborcją.

Cięcie kabla

Publicystyką na YouTubie, tak jak rozrywką, zajmują się głównie młodzi ludzie. Zaguła ma 30 lat, Jachira trochę mniej. Dlaczego? Ponieważ ich odbiorcami według prof. Marka Deuze'a też są przede wszystkim ludzie młodzi, kierujący się w wyborze mediów emocjami. – Tak jak starsi odbiorcy potrzebują informacji, ale nie są skłonni za nią płacić – tłumaczy prof. Deuze. – Niektórzy publikują więc w sieci własne filmy, ale nie robią tego, żeby zastąpić dziennikarzy. Po prostu żyjemy w erze cyfrowej i łatwiej jest opublikować coś samemu, niż czekać aż ważną dla nas historię opowie jakiś dziennikarz.

Badania potwierdzają opinie prof. Deuze'a. Zarówno w Polsce, jak i np. w USA, producentami i odbiorcami zawartości YouTube'a są przede wszystkim ludzie młodzi, bo tacy są użytkownicy internetu. Według „Diagnozy społecznej 2013", prawie wszyscy Polacy w wieku 16–24 lat korzystają z internetu, a między 25. i 34. rokiem życia w chmurze siedzi 88,4 proc. z nich. Odsetek internautów gwałtownie spada dopiero powyżej 65. roku życia – w 2013 roku wynosił około 14 proc. Wymienione dane statystyczne nie wyczerpują oczywiście charakterystyki użytkowników YouTube'a.

Weronika Zaguła tłumaczy, że są to głównie ci spośród internautów, którzy nie mają, albo nigdy nie mieli w domu telewizora. Jednak dane KRRiTV z 2015 roku pokazują, że w Polsce ta grupa na razie jest niewielka. Inna sprawa, że stale się powiększa. Blisko 5 proc. polskich internautów (głównie młodych – 40 proc. z nich ma nie więcej niż 34 lata) nie posiada telewizora, a nawet jeśli go mają, to używają jako ekranu do gier. Rośnie też liczba internautów korzystających ze smartfonów (w tej chwili to 74 proc.) i tabletów (48 proc.) Czasem oglądają na nich tradycyjną telewizję, ale coraz częściej przede wszystkim inne treści wideo. Ciekawe, że ponad 1,7 mln osób obejrzało ostatni konkurs chopinowski na YouTubie, a tylko 420 tys. za pośrednictwem tradycyjnego odbiornika telewizyjnego.

Zjawisko rezygnacji z oglądania telewizji nie obejmuje jednak wyłącznie młodych ludzi. Amerykanie już od kilku lat obserwują rekrutujących się ze wszystkich grup wiekowych tzw. cord cutters, czyli, dosłownie, osoby odcinające kabel, rezygnujące z telewizji kablowej i przerzucające się na serwisy dostępne w internecie, takie jak Netflix czy Hulu. W 2010 roku 4,5 proc. amerykańskich gospodarstw domowych pozbyło się abonamentu telewizji kablowej i zasiliło szeregi cord cutters, a w 2015 roku było to już 7,3 proc. Nie oznacza to oczywiście problemów branży telewizyjnej, ale pokazuje, że ludzie powoli zaczną traktować internet już nie tylko jako główne źródło rozrywki, ale także informacji.

Polacy też rezygnują z telewizji kablowej i przerzucają się na szybki internet, choć na razie głównie z powodu zbyt wysokich kosztów. Tak mówią dane KRRiTV. Jednak według prof. Deuze'a, odbiorcy na całym świecie przenoszą się do internetu, ponieważ szukają autentyzmu przekazu. – Ludzie wyczuwają, być może naiwnie, że np. vlogi na YT są im bliższe, prawdziwsze, pozbawione wpływów wielkich korporacji i rządów, dlatego braki językowe, luki w wykształceniu, przesadna gestykulacja czy bylejakość techniczna materiałów im nie przeszkadza, a jest wręcz pożądana – tłumaczy prof. Deuze.

Pewnie dlatego opowiadający o swoim codziennym życiu naturszczyk Charles Trip (siedem lat na youtubie i 1,7 mln stałych widzów), który wszędzie zabiera ze sobą kamerę, jest według prof. Deuze'a bardziej autentyczny niż ubrany w garnitur najlepszy reporter CNN, przemawiający do widza ze studia. Profesor podaje też przykład sondażu, przeprowadzonego ostatnio w Wielkiej Brytanii, z którego wynika, że fryzjerzy, u których przecież sporo można się dowiedzieć, cieszą się trzykrotnie większym zaufaniem niż... dziennikarze.

Łukasz Goniak dodaje, że telewizja pokazuje nam świat odległy, którego nie możemy dotknąć, tymczasem YouTube pokazuje, jak ten odległy świat zorganizować sobie w domu.

Pogoń za autentyzmem za wszelką cenę nie zawsze dobrze się kończy. Według Macieja Frączyka, który stworzył w sieci postać Niekrytego Krytyka (jego program satyryczny ma już 130 odcinków i w sumie zebrał 130 mln odsłon) polski YouTube został w ciągu ostatnich lat zalany bylejakością. – Młodzież poczuła szansę na szybki i łatwy zarobek i zaczęła nagrywać cokolwiek – mówi Frączyk. – Tymczasem tworzenie vloga wymaga charyzmy.

Poza tym dla niektórych vlogerów aktywność na YouTubie jest środkiem do celu, a nie wewnętrzną potrzebą opowiedzenia o świecie. Jest, jak mówi Łukasz Goniak, sposobem na przebicie się w hermetycznym świecie mediów albo w show-biznesie.

Najlepszym się to udaje. Dzięki prowadzeniu vloga wydają – tak Maciej Frączyk czy vlogerzy programu Lekkostronniczy – książki, albo, tak jak amerykańscy megavlogerzy, choćby Lilly Singh (2,9 mln widzów), występują w filmach i w programach typu „Taniec z gwiazdami".

Miarą ich sukcesu są też zarabiane przez nich na vlogach pieniądze: amerykański vlog BfvsGF jest dziś wart ponad 7 mln dolarów. Jak to możliwe? Wszystko zależy od wielkości widowni. Jeśli jest za każdym razem dostatecznie duża, vloger pobiera okrągłą sumę za samo wspomnienie o jakimś produkcie, podobnie jak za umieszczenie banneru reklamowego na swojej stronie WWW, czy w trakcie emisji vloga. Zyski przynoszą też konferencje, wykorzystujące naturalną wśród internautów potrzebę integracji.

Vlogbrothers co roku organizują konferencję VidCon, na którą przyjeżdżają tysiące widzów YT i vlogerów, a wspomniana wcześniej vlogerka Bethany Mota, co roku wybiera się na Motavatours, czyli coś w rodzaju tournée, żeby spotkać się ze swoimi fanami, a przy okazji znaleźć nowych i podbić w ten sposób swoją reklamową wartość.

Tweetując z frontu (politycznego)

Czy w tak dynamicznie rozwijającym się biznesie jest miejsce na profesjonalne dziennikarstwo? Według Macieja Frączyka, dziennikarze muszą, tak jak dziś Max Kolonko, działać na YT niezależnie i jednoosobowo. Z kolei Weronika Zaguła nie wyklucza, że w przyszłości także tradycyjne media znajdą dla siebie miejsce w mediach społecznościowych, a większa obecność profesjonalnych dziennikarzy uszlachetni YT.

Jedno jest pewne: liczba vlogów i filmów w nowych mediach będzie rosła. Według tegorocznych prognoz Reuters Institute for the Study of Journalism z Uniwersytetu w Oksfordzie m.in. dzięki coraz lepszej technologii, ilość treści wideo w internecie zwiększy się w ciągu następnych pięciu lat – uwaga! – 14-krotnie i będzie stanowiła 70 proc. całego ruchu w sieci. Ktoś będzie jeszcze wtedy miał czas na oglądanie starej, poczciwej telewizji?

– Już dziś niemal każdy użytkownik mediów społecznościowych równocześnie sam je produkuje – przekonuje prof. Deuze. – Nawet jeśli nie piszesz bloga albo nie nagrywasz vloga, a vlogerzy i blogerzy stanowią tylko około 4 proc. wszystkich internautów, to jesteś widzem lub followersem i je współtworzysz. W pewnym sensie wszyscy dziś są producentami mediów, zarówno tradycyjni korespondenci wojenni, jak i opiniotwórczy blogerzy, nastolatki z Facebooka i gadatliwi twitterowicze. To znak czasów.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Tego żaden szanujący się dziennikarz nie mógł przewidzieć. Tuż po wygłoszeniu orędzia o stanie państwa, zamiast z tradycyjnymi mediami, prezydent Barack Obama spotkał się z gwiazdami YouTube'a. Wyróżnił m.in. dwie panie: Bethany Motę i GloZell Green.

20-letnia Bethany Mota poświęca swoje wideoblogi (kilkuminutowe filmiki) publikowane na YouTubie (10 mln stałych widzów!) sprawom tej wagi, co kręcenie włosów albo przygotowanie pikniku, autorka zaś wideobloga GloZell Green 43-letnia czarnoskóra Amerykanka Lyneette Simon, ciesząca się zresztą stałą, 4-milionową widownią, produkuje na potrzeby obecności na YouTubie programy komediowe.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie