Pamiętam, jak oglądając przed laty „Zbrodnię i karę" w Teatrze na Woli, pogratulowałem Waldemarowi Matuszewskiemu odwagi w obsadzeniu w dramatycznej roli Marmieładowa Mieczysława Czechowicza. Wtedy usłyszałem, że pierwszym pomysłem – też wbrew utartym schematom – był Jan Kobuszewski. Pan Jan zaskoczony tą niecodzienną propozycją poprosił ponoć o kilka dni do namysłu. Potem jednak uznał, że na tę rolę jest już za późno. Spodziewał się pewnie, że samo jego pojawienie się na scenie wywoła huragan braw i falę uśmiechu, bo taką reakcję miał zapewnioną w swoim macierzystym Kwadracie.
To pogodzenie się z losem musiało go w którymś momencie sporo kosztować. W szkole teatralnej bowiem, owszem, dostrzegano jego poczucie humoru, ale też nutę tragizmu. Kobuszewski miał więc wszelkie zadatki na pełnowymiarowego aktora dramatycznego. Grał Jana Macieja Karola Wścieklicę, wystąpił w „Kurce wodnej", „Braciach Karamazow", w „Oto jest głowa zdrajcy". Dwukrotnie zagrał w „Dziadach". W inscenizacji Krystyny Skuszanki wcielił się w postać Doktora,?a u Kazimierza Dejmka – Pelikana. To nie były role komediowe. Po wyrzuceniu Dejmka z Narodowego spora część zespołu w geście solidarności postanowiła odejść razem z nim. I wtedy Kobuszewski trafił wraz z kolegami na tzw. czarną listę i miał zakaz pracy w innych teatrach Warszawy. Odczuł to bardzo boleśnie, bo dyrektorzy stołecznych scen, których często uważał za przyjaciół, podporządkowując się nakazowi władz, nie widzieli go w swoich zespołach. Jedyną osobą, która wyciągnęła pomocną dłoń, był Edward Dziewoński, który zakładał właśnie kabaret Dudek. Dziś brzmi to niewiarygodnie, ale Kobuszewski w ogóle nie widział siebie w kabarecie, a o tym, jak bardzo się myli, przekonała go reakcja publiczności.
Wśród cech, które go wyróżniały, były klasa i skromność. Pan Jan nigdy się nie rozpychał, nie zabiegał o role. Wycofał się co najmniej z kilku, które mogły być jego wielkimi kreacjami. Oprócz Marmieładowa była to bez wątpienia postać Ambrożego Kleksa w filmowej wersji „Akademii pana Kleksa", którą odrzucił wbrew wielomiesięcznym namowom reżysera. O to mam szczególny żal, bo doceniając kreację Piotra Fronczewskiego, już po pierwszej lekturze Kleksa długo wyobrażałem sobie w tej roli właśnie pana Jana.?W wywiadzie, jakiego niedługo przed śmiercią udzielił „Plusowi Minusowi", przyznał mi, że miał kilka artystycznych marzeń: Cyrana de Bergerac oraz Don Kichota. Oczywiście, nigdy się o nie nie upomniał,?ale trudno zrozumieć, dlaczego reżyserzy sami na to?nie wpadli. Można też zapytać, dlaczego nie wystąpił?w Kabarecie Starszych Panów. Jeremi Przybora na szczęście nadrobił tę stratę, zapraszając go potem?do telewizyjnego cyklu „Divertimento".
„Grając w komediach, starałem się zawsze wybierać takie, w których przemycało się sprawy poważniejsze, głębsze" – mówił mi w jednym z wywiadów. I tu przypomina się nie tylko cała seria „Dobranocek dla dorosłych", których był gospodarzem, ale też np. znakomity, ciągle aktualny (nie tylko dla polityków) skecz „Rozum" zaprezentowany w kabarecie Dudek.?Ze względów metrykalnych nie było mi dane obejrzeć go jako Papkina w „Zemście" w Teatrze Narodowym,?ale myślę, że mogła być to rola wielka.