Na końcu świata jest las, właściwie puszcza, bo to las pierwotny, dziki i nieokiełznany. Nieopodal stoi stodoła i przyległe do niej komórki, a w nich: kuchnia, magazyn, biuro, spiżarnia, maszynownia, rowerownia, śmieciownia, pracownia graficzna, czytelnia, także miejsce do palenia, pomieszczenie bez telefonu (bo mogą być podsłuchy) i miejsce noclegowe, w samej stodole lub kilkunastu namiotach, na karimacie i w śpiworze przenocuje tu kilkadziesiąt osób.
Jedyny warunek dla przybywających tu jest taki, że podporządkują się zasadom, a te, jak na koniec świata przystało, są proste – na wejściu trzeba się zarejestrować (wystarczy imię lub ksywka) i zostawić kontakt do siebie (najlepiej telefoniczny, tylko trzeba uważać, bo co chwilę komórki przestawiają się na białoruski roaming). Dzieci są mile widziane (pod opieką dorosłego albo te starsze, ale jeszcze niepełnoletnie, przynajmniej za zgodą opiekuna prawnego), psy i inne zwierzęta również (byleby pod kontrolą), alkohol i inne używki, z wyjątkiem kawy i papierosów, przeciwnie, panuje tu pełna abstynencja.
Poza tym zwyczajnie, po ludzku, w duchu tak zwanych zasad współżycia społecznego: sprzątamy po sobie, papierosy palimy, a rowery i samochody parkujemy tylko w wyznaczonych miejscach, nie stosujemy agresji ani przemocy. Wreszcie, jak głosi odręcznie zapisana czarnym markerem tablica, „budujemy wspólnotę ludzi, którzy dbają o siebie nawzajem, rozwiązują na bieżąco problemy i wspólnie podejmują decyzje".
Od kilku miesięcy na parę godzin, na dzień lub kilka, czasem na całe tygodnie zjeżdżają tu i powyższym zasadom poddają się: podróżnicy, nauczyciele, sportowcy, informatycy, artyści, naukowcy, pracownicy budżetówki i prywaciarze, emeryci i dzieci. Z doświadczeniem w aktywizmie, zwłaszcza ekologicznym, dużym, małym lub zerowym. – Wiele osób na co dzień nie ma zasadniczo nic wspólnego z lasem. Ale porusza ich ta sytuacja, więc przyjeżdżają, bo uważają, że tak trzeba – wyjaśnia Kasia, jedna z głównych rezydentek Obozu dla Puszczy, gdzie od maja toczy się „walka" (w cudzysłowie, bo pokojowa) o jedyny obiekt przyrodniczy w Polsce wpisany prawie cztery dekady temu na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO.
Obozu by nie było, gdyby nie decyzja ministerstwa środowiska Jana Szyszko o masowej wycince świerków w Puszczy Białowieskiej, zaatakowanych przez kornika drukarza. Na początku stycznia 2016 roku na stronie internetowej Lasów Państwowych pojawiło się ostrzeżenie: „Tak ogromnej inwazji tego owada nie notowano od wielu dekad", i zapowiedź podjęcia w ministerstwie starań o zgodę na wycinkę zaatakowanych drzew, w trosce o „cenne siedliska chronione z mocy prawa", jak i „bezpieczeństwo ludzi" (bo przewracające się samoistnie martwe drzewa stanowić mają zagrożenie). Starania okazały się skuteczne – ale, zdaniem ekologów, barbarzyńskie. Zaalarmowana Komisja Europejska zgłosiła sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, ten w ramach postanowienia zabezpieczającego wycinki nakazał, że do czasu posiedzenia zaplanowanego na 11 września, nawet jedno drzewo nie ma prawa paść pod naporem kombajnów zrębowych.