Zbigniewa Herberta pocztówka z Rovigo

Zbigniew Herbert nie chciał, aby ktokolwiek został w jego pisarstwie pominięty. Każdy człowiek i każde miejsce musiało mieć w nim swoje miejsce. Nawet jeżeli nie da się ich wszystkich wymienić z imienia.

Publikacja: 03.11.2017 16:00

Zbigniewa Herberta pocztówka z Rovigo

Foto: Reporter, Anna Beata Bohdziewicz

Kiedy piszę, myślę o Panu Cogito i o tym, czy jest on moim Aniołem Stróżem czy raczej surowym inspektorem. Muszę mianowicie wyznać, że często czuję się przez niego obserwowany. Żartowniś z niego, siedzi mi na karku i pilnuje, abym nie odpływał podczas pracy, pamiętając o tym, co zawdzięczamy oświeceniu: zdrowy, pogodny i uduchowiony sceptycyzm naszego rozumu, który skutecznie broni się przed jakimkolwiek nadużyciem.

Wiem naturalnie, że Pan Cogito jest w oczywisty sposób kimś, kto nie ma obaw przed entuzjazmem czy współczuciem, którym na imię Euforia i Caritas. Ale wiedza ta niewiele mi pomaga, jestem całkowicie na łasce i niełasce Pana Cogito, bo ciągle kręci głową, pytając: „Rzeczywiście tak ma być? Nie można tego powiedzieć i napisać inaczej? Chyba zbyt pretensjonalne to zdanie, nie sądzisz?". Tracę w końcu cierpliwość i mówię do swego drobiazgowego dręczyciela: „Muszę teraz zostać sam! Proszę przyjść jutro. Jutro będę miał dla pana właściwą odpowiedź".

Miasto z krwi i kamienia

Dla literaturoznawców autor zawsze jest martwy, ale dla mnie – jak widać – nie. To, co ze wszystkich polskich, międzynarodowo uznanych pisarzy drugiej połowy XX wieku w Zbigniewie Herbercie stanowi dla mnie największą zagadkę, to okoliczność, że podczas zimnej wojny nigdy nie zdecydował się on na emigrację. Nie brał jej nawet pod uwagę. Ze swoich licznych podróży zagranicznych, stypendiów i wykładów w Europie czy w Stanach Zjednoczonych zawsze przykładnie wracał do oblężonej przez komunistów i ich wiernych pomocników polis. Jak gdyby chciał przez to powiedzieć, że z powodzeniem potrafi zapanować nad pokusą wolności, jaką nęcił go Zachód. Również Czesława Miłosza styl życia i sposób myślenia zachodnich intelektualistów nie bardzo pociągał. Przyjęcia u kolegów profesorów, ból istnienia i posępne twarze pisarzy zabijających czas w niekończących się kawiarnianych dyskusjach, polityczne oazy dobrego samopoczucia ludzi lewicy, których konformizm trudny był do zaakceptowania przez wschodnioeuropejskiego intelektualistę znającego dobrze socjalistyczne realia. Wszystko to nie wyglądało zbyt zachęcająco, a nawet wydawało się odbierać wolność człowiekowi, który na własnej skórze poznał skutki praktycznego, opartego na Marksie, Engelsie i Leninie, zastosowania heglowskiej dialektyki.

Wyprawy Herberta do Włoch, Grecji albo do Holandii sprawiały na mnie zawsze wrażenie wspaniałych, pedantycznie przygotowanych podróży studyjnych jakiegoś pruskiego historyka sztuki. Wiedziałem przy tym naturalnie, że polski pisarz podróżował często niczym student, ryzykując nawet zdrowiem. Przeżył wypadek samochodowy, który przydarzył się mu w drodze do Grecji, niedaleko granicy dawnej Jugosławii. Podczas wszystkich tych wyczerpujących wypraw Pan Cogito nie był raczej nigdy aniołem stróżem, bowiem gdyby rzucił okiem na podróżny budżet i listę miejsc, które planował zwiedzić jego podopieczny, musiałby orzec, że takie eskapady z góry skazane są na niepowodzenie.

Lektura wierszy i esejów Herberta wywoływała we mnie zawsze wrażenie, że mam do czynienia z zawziętym myśliwym na tropie zaginionych skarbów, który dokładnie wie, co chce zobaczyć i studiować w Sienie czy Ferrarze i który nawet w tak, wydawałoby się, niepozornym miasteczku jak Rovigo, którego panorama miga przelotnie za oknem pociągu, domyśla się istnienia sensacyjnego skarbu.

Tomikiem poetyckim Herberta, który ciągle mnie zajmuje i zdumiewa, jest „Rovigo". I nie chodzi tu tylko o to, że sam pochodzę z Rovigo, gdyż w pewnym sensie wszyscy jesteśmy dziećmi i mieszkańcami tego mało znanego miejsca, mającego na Drodze Mlecznej niezliczoną ilość sobowtórów. Nie, kocham tę nadzwyczajną książkę jako czytelnik i pisarz także dlatego, że znajduję w niej wszystko to, czego Herbert i jego twórczość jest dla mnie ucieleśnieniem. Bezlitosną krytykę łajdaków (czy, jak wolałby poeta, „idiotów"), którzy zatruli XX wiek ideologiami. Hołd składany duchowemu Mistrzowi, filozofowi Henrykowi Elzenbergowi, bez którego wpływu nigdy nie byłoby ironiczno-lakonicznego pisarstwa Herberta.

Ironię i sceptycyzm, którymi poeta posługuje się z całą przenikliwością, kiedy portretuje ludzi przekonanych, że mogą o własnych siłach przestawić bieg historii świata w zupełnie odwrotnym kierunku, aby przywrócić sprawiedliwość. Ludzi takich jak Charlotte Corday, która podczas Rewolucji Francuskiej zabiła radykała, Jeana-Paula Marata, a mimo to terror jakobinów szalał dalej, pochłaniając tysiące ofiar, w tym i ją samą.

W „Rovigo" jest też rozpaczliwe poszukiwanie Boga, który jednak nie chce się objawić pisarzowi ani na ziemi, ani w niebie. Kruchość piękna i miłości, które unicestwić mogą nasza niewiedza i/lub nienawiść, jak to widać na przykładzie mitu o Achillesie (który podczas wojny trojańskiej zabija Pentezyleę, królową Amazonek, a po zdjęciu jej hełmu zakochuje się w niej). Miłość do ulotnego piękna młodości i młodych kobiet – piękna, którego nie można posiąść, chociaż spotykamy się z nim na co dzień. Estetyczne i historyczno-kulturowe uwznioślenie i zbawienie przez sztukę, która mimo przemijalności czynów i dzieł człowieka wciąż trwa, jak gdyby była w stanie, jako jedyna, schwytać wreszcie wieczność. Niekończące się monologi Pana Cogito, który zauważa, jak samotny człowiek staje się na starość. Herbert jest bowiem również realistą, przyjacielem i kronikarzem codzienności. W książce tej są też zmieszane ze sobą miłość i nienawiść do Czesława Miłosza. Na szczęście Herbert i Miłosz pojednali się w swojej ostatniej rozmowie telefonicznej, zresztą na krótko przed śmiercią „wiecznego podróżnika z Rovigo". Szatan alkohol budzi w nas czasem demony, które w zwykłych warunkach nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. I obydwaj pisarze zapłacili zbyt wysoką cenę za wspólną biesiadę podczas jednego wieczoru w Berkeley przed półwieczem. Każda skłonność do radykalizmu prowadzi w końcu do rozbicia duchowej i psychicznej równowagi w naszych ludzkich relacjach – stąd stary spór pisarzy o przyszłość Polski i o patriotyzm powinien być dla nas nauką.

Tym, co mnie w „Rovigo" fascynuje najbardziej, jest zakorzeniona głęboko w humanizmie i miłości do człowieka postawa pisarza pragnącego, aby nikt w jego pisarstwie nie został zapomniany – każdy musi mieć w nim swoje miejsce, każdy człowiek i każde miejsce, nawet jeżeli z powodu swej mnogości nie mogą zostać wymienieni z imienia. Herbert broni się przed uogólnieniem i redukcją, obydwoma „grzechami śmiertelnymi" postmodernizmu. Przypomina nam o wyjątkowości każdej formy, o tym, że ma ona swoje stałe miejsce we wszechświecie, choćby była absolutnie przemijalna (jak w końcu i sam kosmos). Ludzie i ich biografie nie giną, dopóki w miasteczku Rovigo można uchwycić i świadomie przeżyć chwilę wieczności, nawet jeżeli człowiek jest tam tylko przejazdem. Herbert pisze w wierszu pod tym samym tytułem:

A przecież było to miasto z krwi i kamienia

– takie jak inne

miasto w którym ktoś wczoraj umarł ktoś oszalał

ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał

W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW ZJAWIASZ SIĘ

ROVIGO

Zredukowane do stacji do przecinka do przekreślonej

litery

nic tylko stacja – arrivi – partenze

i dlaczego myślę o tobie Rovigo Rovigo

Tęsknota za domem

Podzielam również miłość Herberta do Italii, a przede wszystkim do historyczno-kulturowej przestrzeni niegdysiejszej potęgi i wyspy wolności, Republiki Weneckiej. Również Ferrara, która przypominała poecie Lwów dzieciństwa, żyła przez wiele wieków w sferze wpływów Wenecji, chociaż znajduje się dzisiaj na granicy Wenecji Euganejskiej, gdzie leży też zresztą, po europejsku wymuskane, Rovigo. Chodzi tutaj – w tej bezwarunkowej miłości – nie tylko o piękno śródziemnomorskiej architektury czy o rozumienie i badanie historyczno-kulturowych procesów, jakie w epoce renesansu uczyniły z Włoch matkę europejskiej myśli i literatury. W Ferrarze znajduje się na przykład jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie, a jej historyczne centrum należy do światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Ale takimi statystykami i wyróżnieniami może się pochwalić wiele włoskich miast, a wymieniony w wierszu „Rovigo" malarz Altichiero da Zevio jest dla literackiej wyobraźni tak samo inspirujący jak Tycjan, którego najsłynniejszy obraz „Assunta" („Wniebowzięcie NMP") podziwiać można w bazylice Santa Maria Gloriosa dei Frari. Kiedy myślę o miłości Herberta do Italii, jaka i we mnie się zrodziła w trakcie ponawianych regularnie podróży do Wenecji i Veneto, ogarnia mnie specyficzna melancholia, której chyba najlepszy wyraz dał Andriej Tarkowski w swoim, rozgrywającym się m.in. w Toskanii, filmie „Nostalgia".

W tym po części autobiograficznym obrazie rosyjski pisarz Andriej Gorczakow jedzie do Rzymu i Toskanii, aby pisać tam biografię rodaka, XVIII-wiecznego kompozytora Pawła Sosnowskiego. Ale podczas podróży wpada on niespodziewanie w odurzający stan tęsknoty – po pierwsze za „mateczką" Rosją, a po drugie z powodu oddalenia w czasie, które doskwiera mu, kiedy zwiedza toskańskie kaplice i kościoły, zagubione ruiny świątyń i łaźnie, które od stuleci nic nie straciły ze swej sakralnej zagadkowości. Tęsknota za domem i za dalekim światem jako zbiorowa kondycja Europejczyka jest właściwym, z ducha postmodernistycznym, tematem w filmie Tarkowskiego. Jest to również temat, do którego wracał często Herbert. Z mgły czasu wyłaniają się kwestie, które normalnie przechowujemy w naszej historyczno-kulturowej podświadomości – jako nasze europejskie archetypy.

Wieczny podróżnik

A co powiedziałby o Herbercie Zygmunt Bauman? Czy też nazwałby go turystą, a tym samym typowym przedstawicielem „płynnej nowoczesności"? Trudne pytanie. Mobilność pisarza i jego pasja podróżowania wpisują się pierwszorzędnie w baumanowskie charakterystyki człowieka ponowoczesnego, żyjącego, jak pisze socjolog, na ruchomych piaskach, który w swojej pogoni za coraz to szybszymi i intensywniejszymi przeżyciami oraz poczuciem bezpieczeństwa jest nawet gotów zrezygnować ze swojej wolności.

Ale Herbert jakoś nie daje się zaszufladkować w skonstruowane przez Baumana kategorie. Raczej zainteresowany jest on, podobnie jak Miłosz, „chwilą wieczną" i uchwyceniem jej w wierszu aniżeli studiowaniem „płynnej nowoczesności", w której intensywność życia jest bijącym sercem naszego społeczeństwa (jak pisze Bauman), tak że nienasycenie homo consumens, który sam stał się produktem konsumpcyjnym, nie zna już granic i wzmacnia przez to jego poczucie bezsilności i osamotnienia. Nie, Herbert nie jest dla mnie „turystą" naszej „płynnej nowoczesności". Raczej wiecznym podróżnikiem.

tłum. Marek Zybura

Autor jest polsko-niemieckim pisarzem i poetą. Ostatnio opublikował zbiór esejów „Kosmopolska i Kosmopolacy. W poszukiwaniu europejskiego domu".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą