Dopuszczenie młodych innowacyjnych firm do przetargów organizowanych przez spółki Skarbu Państwa czy instytucje publiczne to jedno z kół zamachowym rozwoju polskich startupów. Do niedawna zamówienia publiczne były praktycznie niedostępne dla tego typu przedsiębiorstw. Obecnie do przetargów przystępuje ich coraz więcej.
Równe szanse
Często startupy skarżą się jednak, że start w „państwowym" przetargu to dla firmy problem z uwagi na złożoność procedury i zapisy ograniczające udział tego typu przedsiębiorstw, niemających odpowiedniego doświadczenia. Szacuje się, że 80 proc. młodych innowacyjnych firm w ogóle nie myśli o udziale w takich konkursach. 25 proc. startupów zwraca uwagę na fakt czasochłonności postępowań, 18 proc. – na brak informacji o przetargach.
Przedstawiciele branży startupowej twierdzą, że rynek zamówień wart 150 mld zł faworyzuje molochy. Ale i tak jest lepiej niż kilka lat temu. Znowelizowana w 2016 r. ustawa – Prawo zamówień publicznych otworzyła bowiem drzwi rodzimym innowatorom do zamówień ze strony największych podmiotów i umożliwiła zamawiającym wykorzystanie trybu partnerstwa innowacyjnego.
Jednak eksperci nie widzą powodu, by w jakikolwiek sposób należało faworyzować startupy przy zamówieniach publicznych. – Nie jestem zwolennikiem tworzenia uprzywilejowanej pozycji startupów w zamówieniach publicznych. Otworzyłoby to dużą dyskusję o definicji startupu na potrzeby takich regulacji, po czym okazałoby się, że 90 proc. oferentów uważa, że jest startupami – mówi Marcin Szczeciński, kierownik ds. inwestycji kapitałowych w firmie Adamed.
Jego zdaniem, jeśli startup zamierza sprzedawać produkty klientom, którzy stosują postępowania przetargowe, powinien się do tego przygotować. – Jeśli planujemy wprowadzać ułatwienia proceduralne, które zmniejszą biurokrację związaną z zamówieniami publicznymi, zróbmy to dla wszystkich. Rolą zamówień publicznych jest dostarczenie jak największej wartości na jak najkorzystniejszych warunkach, nie promowanie określonych dostawców – podkreśla Szczeciński.