Izba Dyscyplinarna SN uchyliła zawieszenie sędziego Pawła Juszczyszyna, zarządzone przez prezesa sądu w Olsztynie. Sędzia może wrócić do orzekania. To i tak by się wkrótce stało, bo prezes sądu mógł go zawiesić maksymalnie na 30 dni, a termin ten mija 29 grudnia. Decyzja Izby Dyscyplinarnej wielu jednak zaskoczyła – wcale nie było pewności, że w tej sprawie taką podejmie. Sędzia Juszczyszyn nie dosyć, że chciał ujawnienia list poparcia sędziów do nowej Krajowej Rady Sadownictwa, to jeszcze – po cofnięciu mu delegacji przez Zbigniewa Ziobrę – oświadczył, że „sędzia nie może się bać polityków". Był też jednym z pierwszych sędziów, z powodu których PiS zdecydował się na przygotowanie nowelizacji „dyscyplinującej".
„Słuszna decyzja niesłusznego sądu" – przeczytałam w jednym z komentarzy internautów pod tekstem informującym o uchyleniu zawieszenia sędziego. Ktoś inny napisał „sprytnie to sobie wymyślili". Czy można jednak nazywać sprytnym doprowadzenie w wymiarze sprawiedliwości do sytuacji graniczącej z absurdem?
Czytaj też: Zawieszenie sędziego Juszczyszyna uchylone
Sąd Najwyższy orzekł, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem w rozumieniu prawa. Sędzia Juszczyszyn również nie uznawał Izby za legalny sąd. Z tego zresztą powodu się przed nią nie stawił. A to właśnie ta Izba zdecydowała o nieprzedłużaniu mu okresu zawieszenia w orzekaniu. Można podsumować, że niezły matrix z tego wyszedł, bo jak organ, który sądem nie jest, może orzekać o dalszym losie sędziego. I co powinien zrobić sam sędzia?
Ktoś powie, że problem, czy byt wszechmogący mógłby stworzyć kamień tak ciężki, że nawet on sam nie mógłby go podnieść, może zaprzątać jedynie głowy filozofów poszukujących intelektualnych wyzwań. My musimy żyć miarą życia codziennego. A tu potrzebny jest zdrowy rozsądek.