Musimy wykazać się odpowiedzialnością społeczną, stosować się do wytycznych głównego inspektora sanitarnego i zaleceń rządu – napisali lekarze.
Tydzień temu, kiedy zagrożenie koronawirusem wydawało się nam jeszcze dość egzotyczne, napisałem w tym miejscu, że groźba rozprzestrzenienia się koronawirusa będzie testem dla władzy, administracji, ale też innych instytucji publicznych, a nawet prywatnych – odpowiednio do ich roli. Teraz trzeba powiedzieć więcej. Jak każde wielkie wyzwanie, jest też wyzwaniem dla obywateli, wszystkich mieszkańców naszego kraju.
Jeszcze w czwartek, kiedy sprawy przybrały już dramatyczniejszy bieg, starsza sąsiadka zapytała mnie, co ma robić, bo jej 40-letni syn nie ma z kim zostawić kilkuletniego dziecka, by pójść na mecz z kolegami. W takiej sytuacji chyba może sobie darować mecz – odpowiedziałem i pomyślałem: chojrak czy nieostrożny? To drugie chyba. Przypomina kierowcę rozpędzającego auto do 200 km i mówiącego do zwracającego mu uwagę pasażera, że bierze to na własne ryzyko, bo grozi mu tylko mandat.
Czytaj także: Granice zamknięte przed koronawirusem - co to oznacza
Przy epidemii nieodpowiedzialne przywleczenie zakażenia zarazić może najbliższych i wiele innych osób. Tu nie ma żartów. I nie chodzi tylko o to, że np. za naruszenie rygorów kwarantanny (z której nadal wielu internautów żartuje, np. czy i jak wyprowadzić psa) grozi grzywna, a w skrajnym wypadku narażenie na zakaźną chorobę może być zakwalifikowane jako przestępstwo. Chodzi o uświadomienie wszystkim ludziom, choćby mieli się za największych indywidualistów i ryzykantów, że ryzkują także na rachunek innych. Ich zdrowiem i życiem. Że wyjście w miarę obronną ręką z tak ogromnych kataklizmów wymaga współdziałania wszystkich. Że czyjaś choroba może być zaraz moją chorobą, a moja jego. Tak samo zwycięstwo jednego może być zwycięstwem drugiego. Zdobądźmy się na solidarność z innymi, a jeśli mamy z tym kłopot, pomyślmy, że mamy potężny problem ze sobą. Przed nami czas obywatelskiej kwarantanny.