Tak właśnie jest z fotoradarem. Robi przekraczającemu prędkość zdjęcie. Niestety, sprawca wykroczenia nie może zobaczyć zdjęcia. Mimo to musi wskazać osobę prowadzącą pojazd, w przeciwnym wypadku sprawa trafia do sądu. Jeśli zaś ktoś postanowi, na odczepnego, przyznać się do winy i mieć to z głowy, jest rozpaczliwie naiwny. Gdy okaże się, że to ktoś inny niż on siedział feralnego dnia za kierownicą, skończyć może się krucjatą o składanie fałszywych zeznań, matactwo i wprowadzenie w błąd organu.

Organ można wprowadzać w różne rzeczy, ale w błąd w żadnym wypadku! Gdy już obywatel przestanie się śmiać i dotrze do niego, że wpadł w tryby machiny, która nie zatrzyma się dopóki nie zrobi z niego pasty, zaczyna się bronić. Jeśli ma głowę na karku, będzie w stanie udowodnić, że sposób działania urzędu stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem sprawiedliwości.

Zwieńczeniem tej piramidy absurdu jest pomysł Ministerstwa Transportu, by każdy kierowca musiał prowadzić dzienniczek i zapisywać w nim, kto i kiedy kierował autem. Ja na to gestem Kozakiewicza mówię: nie! Nie będę żadnego dzienniczka prowadziła, donosząc w nim sama na siebie, do tego na zapas. Nikt nie ma obowiązku zeznawać na swoją niekorzyść, o czym ministrowi szanownemu przypominam. Za to urząd, oskarżając mnie o coś, ma obowiązek winę mi udowodnić i dać możliwość obrony.

Ponieważ szefa resortu nie należy pozostawiać bez pomocy w trudnej sytuacji, przypomnę sposób na poprawę kondycji mentalnej Imć Zagłoby przedstawiony na kartach „Potopu": „Radziłem mu, iżby siemię konopne w kieszeni nosił i po trochu spożywał. To tak ci się do tego przyzwyczaił, że teraz coraz to ziarno wyjmie, wrzuci do gęby, rozgryzie, miazgę zje, a łuskwinę wyplunie. (...) Od tej pory tak mu się dowcip zaostrzył, że i najbliżsi go nie poznają. (...) Bo w konopiach oleum się znajduje, przez co i w głowie jedzącemu go przybywa".