Skierowani do ministerstwa, stali się bowiem wysokiej rangi urzędnikami, wręcz politykami, na dodatek nadzorują rządowe przetargi. To, że nadal formalnie są sędziami, niczego nie zmienia, gdyż system publikowania oświadczeń majątkowych nie jest (w zamyśle) ciężarem czy przywilejem, ale służyć ma zwalczaniu korupcji.
Dyskusja o ujawnianiu majątku sędziów odsłania jednak szerszy problem: czy mamy mieć państwo równych czy równiejszych obywateli. Ponieważ wytyczenie równości między ludźmi bywa bardzo trudne – o czym zapominają niektórzy poprawiacze świata, skupię się na kilku kwestiach.
Po pierwsze, nie zgadzam się z prof. Antonim Kamińskim, byłym prezesem polskiej Transparency International, że jeżeli oświadczenia jednych osób publicznych są jawne, a innych nie, to mamy naruszenie zasady równości wobec prawa. Otóż kim innym jest prezydent RP czy minister, a kim innym radny gminny. Nie zgadzam się też z sędzią Waldemarem Żurkiem z Krakowa, któremu kontrola prowadzona przez obywateli, którzy oświadczenia mogą oglądać np. w internecie, kojarzy się z inspekcją publiczną z Peerelu. Choć zgadzam się z nim, że sędzia częściej niż np. radny wchodzi w konflikt także ze światem przestępczym, który dane o jego majątku czy braku może próbować wykorzystać.
Warto natomiast dyskutować, jak ujawniać dane majątkowe. Przed napisaniem tego tekstu wszedłem na pierwsze z brzegu oświadczenie radnego: podaje pensję, że ma 1,5 ha ziemi i dom wart 300 tys. zł oraz 20 tys. zł oszczędności. Nie wiem, czy sąsiedzi przychodzą po pożyczkę, nie wiem też, jaki jest sens publikowania takich danych w internecie, czy nie wystarczyłoby w gminie? CBA wiąże jednak nadzieje z internetowym publikowaniem stanu majątku także sędziów, jeśli więc sędziowie uważają, że to niepotrzebne, bo nieskuteczne czy zbyt dolegliwe, to powinni podważyć cały system. Twierdzenie, że 10 tys. sędziów mamy traktować ze względu na walory zawodowe czy obowiązki wyjątkowo, jest trudne do obrony.