Minister finansów wziął się za tych, co zwykle są przy kasie, a kasy (fiskalnej) nie mają. Płacz i zgrzytanie zębów dochodzi już z gabinetów dentystycznych oraz lekarskich, z kancelarii prawniczych czy warsztatów samochodowych. Dotychczas cała ta biedota wykazywała, że nie ma nawet 20 tysięcy zł rocznego obrotu, tak więc na żadnej kasie nic wystukiwać, znaczy – ewidencjonować – nie musi.
Kto kasę mieć powinien – rzecz na pewno ciekawa, ale kto jej mieć nie musi... to dopiero zabawa! Czytam więc sobie w ministerialnym projekcie o różnych wyłączeniach z tego zaszczytu.
I tak – to nie żart – kasy fiskalnej nie wymagają m.in. „usługi w zakresie transportu osób na rzece Dunajec przez flisaków pienińskich". Podobnie – usługi podkuwania koni. A skoro już przy koniach jesteśmy, to się bez kasy obejdzie „transport drogowy pasażerski pojazdami napędzanymi siłą mięśni ludzkich lub ciągnionymi przez zwierzęta". Krótko mówiąc – łódzcy rikszarze z Piotrkowskiej i konie człapiące nad Morskie Oko też się wywinęli!
Uważam te wyłączenia za głęboko niesprawiedliwe. Bo żeby wpisać wprost w rozporządzeniu flisaków pienińskich, nie zająknąwszy się nawet słowem o misiach z Krupówek!?
Dlaczego niby rikszarz miałby nie mieć kasy fiskalnej, skoro ma wolny bagażnik? A już z tymi końmi i flisakami to zupełna przesada... Czy minister finansów widział kiedyś, ile osób potrafią upchnąć górale „na śledzia" w bryczce i na tratwie? Pewnie nie. Bo gdyby widział, to by wiedział, że kasa fiskalna też się tam jeszcze zmieści. I żaden koń ani flisak na własnym grzbiecie taszczyć jej przecież nie będzie.