Na początku 2014 r., kiedy Poczta Polska straciła monopol na doręczanie przesyłek sądowych na rzecz Polskiej Grupy Pocztowej, wybuchła awantura. Media donosiły o dziwnych miejscach odbioru przesyłek, zagubionych awizach, nonszalancji doręczycieli i odwołanych rozprawach. Zaniepokojenie wyrazili adwokaci, a prokuratorzy pytali, co się stanie, gdy właściciel zamknie kiosk i wyjedzie na miesięczny urlop. Większość tęskniła za listonoszami Poczty Polskiej. Gdy wtedy zapytałam zaprzyjaźnionego radcę, jak on ocenia przejęcie przesyłek sądowych przez prywatną firmę, odpowiedział krótko: „I bardzo dobrze, że ktoś w końcu dopadł monopolistę". Dlaczego? Był przekonany, że dzięki temu w końcu pojawi się konkurencja, szansa na dogodne zasady odbioru przesyłek, wprowadzenie nowinek technologicznych. Kiedy mówiłam, że można było zrobić pilotaż, by uniknąć bałaganu w całym kraju, odparł: „Awantura i tak by była, bo nikt nie lubi tracić pieniędzy".

I po roku sprawdziły się słowa radcy. Na szczęście Poczta Polska wyciągnęła lekcję z przegranej. Rozpoczęła restrukturyzację, udostępniła możliwość wysłania listu poleconego bez wychodzenia z domu. Mam nawet wrażenie, że panie z okienka są milsze niż rok temu.

Czy udałyby się te zmiany, gdyby nie konkurencja? Mogę się założyć, że nie. O tym, że monopol czy sztuczna rywalizacja nikomu nie służy, widać w PKP. Pendolino nie zmieni naszej kolei, bo niezależnie o tego, do jakiej spółki kolejowej będzie należało, i tak jej głównym udziałowcem będzie Skarb Państwa. A Poczta Polska, czując oddech prawdziwej konkurencji, zrozumiała, że aby przetrwać i wygrać kolejny przetarg, powinna się zmienić. Muszą to zrozumieć jeszcze jej związkowcy.