Staranie się o zezwolenia na wycinkę było zbędne, bo opłata karna, ponad milion złoty, którą wymierzył mu burmistrz, była zapewne wkalkulowana w cenę działki.
Tyle tylko, że zaradny przedsiębiorca owej kary zapłacić i tak nie chciał, a wszystkie gminne służby okazały się wobec tego faktu bezradne. Spór przeniósł się na drogę sądowoadministracyjną i trwał osiem lat, by trafić do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten rozłożył ręce, uznając, że trzeba poczekać na nowe przepisy, bo obecne zakwestionował Trybunał Konstytucyjny, dając posłom 18 miesięcy na ich przygotowanie.
W efekcie sprawa zaradnego przedsiębiorcy może się przedawnić, czyli rażące złamanie prawa będzie zupełnie bezkarne. A urzędnicy i inspektorzy też rozłożą ręce.
Podobnych historii, wraz z rosnącą ekspansją firm budowlanych, mamy coraz więcej. Choćby park w centrum Warszawy, gdzie pewnego dnia bez konsultacji z mieszkańcami i konserwatorem przyrody wycięto kilkaset starych drzew, które najwyraźniej przeszkadzały deweloperom. Nikt nikogo o nic nie pytał, nie informował, ot, stało się.
Państwo znowu nic nie mogło zrobić, aby zatrzymać barbarzyńską wycinkę czy ukarać sprawców oraz tych, którzy sprawę – celowo bądź nie – zaniedbali. Okazało się to ponad siły odpowiedzialnych służb. Bo są takie miejsca w Polsce, gdzie prawo stanowią deweloperzy.