Podobnie jest z fundamentalnymi prawami, zwłaszcza z konstytucją, która gwarantuje obywatelom prawa i wolności oraz określa kompetencje poszczególnych władz. Jedna z tych instrukcji dotyczy referendum.
Referendum ogólnokrajowemu, o którym teraz tak głośno, konstytucja poświęca tylko jeden artykuł (125), mówiący, że zarządza je Sejm bądź prezydent za zgodą Senatu. I ta prosta instrukcja wywołała spór, czy prezydent (teraz Bronisław Komorowski, a po 6 sierpnia Andrzej Duda) może poszerzyć listę pytań bądź referendum odwołać.
PiS ma opinię prof. Mariusza Muszyńskiego, że może, PO z kolei powołuje się na innych konstytucjonalistów, którzy jednak formalnych opinii nie wydali, że w rozpisanym referendum nie można dokonywać zmian.
Jak w tej sytuacji zakwalifikować pogląd niżej podpisanego, że jeśli konstytucjonaliści wydają sprzeczne opinie, to znaczy, że można poszerzyć listę pytań w referendum, gdyż konstytucja z pewnością tego nie zakazuje („Nie o takie referendum chodzi", „Rz" z 29 czerwca). Można, owszem, rozpatrywać racjonalność czy stronę ekonomiczną poszerzenia listy pytań lub odwołania referendum (oczywiście nie w ostatniej chwili), ale chyba trzeba być bardzo twórczym, aby taki zakaz z konstytucji wyprowadzić.
Uważam swoją opinię za równouprawnioną. Konstytucję powinniśmy bowiem traktować jak receptę dla każdego, a nawet bardziej bezpośrednio, gdyż instrukcja przyjmowania leku w trudniejszych kwestiach odsyła do lekarza. W demokracji decyzje podejmują demokratycznie wybrani politycy albo – jak w referendum – obywatele. Owszem, czasem ingeruje Trybunał ze swoim rozumieniem konstytucji, i wtedy jego orzecznictwo jest przydatne, ale tylko wtedy.