Daje m.in. swoiste pierwszeństwo w nabywaniu gruntów długoletnim mieszkańcom danej miejscowości czy gminy, stawia też wymagania dotyczące kwalifikacji rolniczych, przewiduje kontrolę środków, za które mają być nabyte grunty.
Wprowadzone mechanizmy – w zamyśle autorów – mają ograniczyć możliwości zakupu ziemi przez cudzoziemców, a przynajmniej znacznie go utrudnić. Istnieje bowiem obawa, że po 1 stycznia 2016 r., kiedy wygasną wszelkie okresy przejściowe ograniczające zakup gruntów przez obywateli UE, zjawisko to może przybrać charakter masowy.
Śledzę od samego początku prace legislacyjne nad przepisami i dyskusję, jaka wokół nich się toczy – i mam mieszane uczucia. Z jednej strony wszelkie ograniczenia, które wprowadza państwo w rozporządzaniu prywatną własnością, są czymś oczywiście niebezpiecznym, generującym wiele patologii i dalekim od konstytucyjnych swobód i gwarancji obywatelskich.
Z drugiej jednak strony, sięgając pamięcią do początków integracji naszego kraju z Unią Europejską i błędów, jakie popełnili nasi politycy w negocjacjach z Brukselą, pozostawiając bez jakiejkolwiek ochrony (okresów przejściowych) słaby kapitałowo, nieokrzepły polski biznes, wydaje się, że takie ograniczenia mają głębszy sens.
Od lat obserwuję wieś na Podkarpaciu i kształtujące się tam w ostatniej dekadzie zupełnie nowe stosunki. Podkarpacie, podobnie jak inne regiony ściany wschodniej, mają swoją specyfikę. W odróżnieniu od ziem zachodnich, gospodarstwa są tu w dalszym ciągu dosyć rozdrobnione, co ma swoje uzasadnienie również historyczne. Ponadto ziemia jest tu w porównaniu z innymi regionami kraju dość tania.