Kto jeszcze pamięta proces Sławomira Nowaka, byłego ministra w rządzie Platformy Obywatelskiej, za nieujawnienie w oświadczeniu majątkowym drogiego zegarka? Bywałem na tych rozprawach i obserwowałem, jak sąd przesłuchuje kolejnych biegłych do spraw zegarmistrzostwa, którzy określali wartość zegarka. Jeden nawet go nie widział, tylko bazował na opisie od prokuratury, nie wiedział, czy zegarek jest kradziony czy legalny, czy są do niego pudełko i rachunek. Cenę ustalił po wpisaniu marki i modelu w portal aukcyjny. – Na dzień wydawania opinii miałem ceny na taki zegarek z portali internetowych. Ale identycznego modelu jak ten opiniowany nie znalazłem, tylko porównywałem podobne i przyjąłem średnią cenę na ten model – wyjaśniał w sądzie swą metodę. Z każdym zdaniem kompromitował się coraz bardziej, więc sąd skrócił jego męki, a na koniec wykreślił z listy biegłych.
Czytaj także: Biegły swoje a sąd swoje - czy tak można
Ale potem sąd przesłuchał innych ekspertów, którzy nie mieli problemów z zastosowaniem metody badawczej i uzasadnieniem swych ustaleń. Dzięki temu sąd miał się na czym oprzeć w wyroku skazującym. Bo sąd musi mieć się na czym oprzeć – choć sam jest „najwyższym biegłym" w rozstrzyganej sprawie.
Problem opieszałości polskich sądów nie zniknie, dopóki nie zreformujemy instytucji biegłych sądowych – to prawda znana od lat. Kolejni ministrowie sprawiedliwości prezentowali projekty ustaw, które lądowały w szufladzie. Od miesiąca znamy założenia nowej ministerialnej propozycji, by wprowadzić dla biegłych limit wieku oraz wydawać płatne certyfikaty. Ale do wyborów coraz bliżej i nie ma żadnej pewności, że ustawę uda się uchwalić. Kolejny raz to samo.
Nadal więc jesteśmy zdani na bylejakość wielu ekspertyz, na których potem sąd orzekający w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej opiera swe wyroki i dokonywane w nich ustalenia. I stąd pytania do Sądu Najwyższego, czy można orzekać wbrew opinii biegłego. Wydaje się, że nie można, ale nie dziwię się tym, którzy próbują rozpaczliwie podać sądom pomocną dłoń.