Rzecz jasna, pacjent nie ma bladego pojęcia o tym, że lekarz ma podpisany kontrakt z NFZ, bo... po co go o tym informować, skoro można zgarnąć podwójne wynagrodzenie?
Takie wyłudzenia to zapewne pomysł nienowy. Zdarzają się od dawna, tyle że dopiero teraz zaczynają się „wysypywać” na nowej bazie eWUŚ. Bo zaczęli do niej zaglądać nie tylko lekarze, ale i pacjenci.
Ten system służący weryfikacji ubezpieczenia pacjentów nie miał ostatnio dobrej prasy. Najpierw zaczął działać z dużym opóźnieniem. A jak już zadziałał, to okazało się, że jest dziurawy i brakuje w nim wielu ubezpieczonych – np. studentów. No i ostatni ewusiowy hit – dziecko dowiedziało się podczas wizyty lekarskiej o tym, że... jest adoptowane. Bo lekarka, sprawdzając ubezpieczenie, odczytała z systemu nazwiska rodziców biologicznych, a nie adopcyjnych.
A gdy do eWUŚ, na razie pilotażowo, zajrzeli pacjenci, zdążyli już wybadać, że zostali przez lekarzy oszukani. Zapłacili za leczenie, choć płaci za nie przecież NFZ. „To działanie nieetyczne” – komentują w dzisiejszym artykule przedstawiciele samorządu lekarskiego. No, niewątpliwie, a dokładnie – to zwykłe złodziejstwo.
Która to już rysa na wizerunku lekarskiej profesji? Po nepotyzmie, łapownictwie, wykorzystywaniu publicznego sprzętu dla potrzeb prywatnej praktyki itd. Czy ma to być zawód zaufania publicznego tylko z nazwy? Chyba tak, bo z badań wynika, że to zaufanie stale spada. Jesteśmy też mocno poniżej europejskiej średniej – ubiegłoroczny raport European Trusted Brands pokazuje, że wynosi ona 81 proc., podczas gdy w Polsce lekarzom ufało tylko 64 proc. respondentów.