Niedzielna Parada Równości w Warszawie, na której profanowano uczucia religijne katolików, inscenizując mszę, nie była pierwszym w ostatnich miesiącach uderzeniem w sacrum. Cały ciąg zdarzeń sprawił, że pole krytyki i ataku zostało poszerzone. Owszem, kościelni hierarchowie sami to ułatwili, nie rozliczając pedofilii wśród duchownych, jednak ich bezczynność i idące za nim oburzenie społeczne były też świetną okazją dla środowisk skrajnie antyklerykalnych do ataku na Kościół i wiarę, którą głosi.
Wystąpienie Leszka Jażdżewskiego na UW, Madonna w tęczowej aureoli czy parodia religijnej procesji w Gdańsku mają, jak się wydaje, przygotować grunt pod kulturową rewolucję. Tak by w Polsce zrealizował się scenariusz z mocno kiedyś katolickiej, dziś zeświecczonej Hiszpanii, w której wpływy Kościoła na społeczeństwo zostały znacznie ograniczone. Stworzenie antyklerykalnego frontu w Polsce jest łatwiejsze niż kiedykolwiek przedtem, choć przyczyną nie jest popularność laickiego liberalizmu, bo ten z trudem przebija się do konserwatywnych wciąż polskich mas, ale raczej bezideowość głównej siły politycznej w obecnej opozycji. To ideowa pustka Platformy sprawiła, że sprzymierzona z nią radykalna lewica mogła wypromować niszowe dotąd idee walki z Kościołem i sterylnie świeckiego państwa.
Wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że mimo oburzenia aferą pedofilską społeczeństwo rewolucji kulturowej nie chce. Dając przestrzeń dla haseł radykalnej lewicy, Platforma przegrała, bo było to nie do zaakceptowania przez umiarkowany elektorat tej partii i mobilizowało jej przeciwników.
Próby dokonania rewolucji wciąż jednak są i będą podejmowane. Udział czołowych polityków PO w Paradzie Równości świadczy, że główna siła opozycji obranego przed eurowyborami kursu zmienić nie chce – lub nie umie.