Reforma procedury karnej a postępowanie przygotowawcze

Równości między prokuratorem, adwokatem i oskarżonym w postępowaniu przygotowawczym jak nie było, tak nie będzie - pisze Andrzej Jankowski.

Publikacja: 21.05.2014 13:41

Red

Reformowanie procedury karnej przypomina budowę naszych autostrad. Od kilku lat nowelizujemy kodeks postępowania karnego kawałek po kawałku, żadnego fragmentu postępowania nie kończymy w terminie, a to, co udało się skończyć, zaraz poprawiamy. W 2013 r. oddaliśmy do użytku duży odcinek, obejmujący blisko 300 znowelizowanych przepisów kodeksu postępowania karnego, a już Rada Ministrów przystąpiła w maju do przebudowy kolejnego fragmentu procedury karnej. Nowelizowane są nawet przepisy w okresie ich vacatio legis.

Jeszcze więcej kontradyktoryjności

„Amerykę w polskich sądach" , którą wprowadziła reforma k.p.k. z 27 września 2013 r., mamy mieć w sądach od lipca 2015. Okazuje się jednak, że to wydłużone vacatio legis, które ustawodawca wprowadził, by sędziowie, prokuratorzy i adwokaci mieli dostatecznie dużo czasu na otrzaskanie się z nowymi przepisami, rząd postanowił wykorzystać dla siebie. Minister sprawiedliwości na przykład doszedł w tym czasie do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby do naszych sądów przeniknęło jeszcze więcej amerykańskiej sprawności, jeszcze więcej szybkości i jeszcze więcej kontradyktoryjności. By stół sędziowski wyglądał tak jak na amerykańskich filmowych thrillerach prawniczych, a za nim siedział sędzia z młotkiem.

Chcąc osiągnąć ten cel, minister postanowił pozamykać w ustawie furtki, którymi mogłyby przedostać się na rozprawę inne dowody niż te, które zaakceptował w postępowaniu przygotowawczym prokurator. Do tego właśnie zmierzają zmiany zreformowanego w 2013 r. art. 167 k.p.k. Gdyby sejmowa maszynka do głosowania przepuściła zmiany przyjęte w maju przez Radę Ministrów, sąd, nawet w wyjątkowych szczególnie uzasadnionych przypadkach, nie mógłby dopuścić i przeprowadzić na rozprawie dowodu z urzędu. Nawet gdyby był to dowód przemawiający na korzyść oskarżonego. Istotnie, brzmi to dość niestandardowo, ale taka jest, niestety, prawda.

Minister sprawiedliwości tłumaczy swoją decyzję tym, że nie chciał, by z wąskiej furtki zrobiła się w kodeksie brama i dopuszczanie dowodów z urzędu przez sędziego stało się regułą. Tłumaczenie jest może nawet i eleganckie, tyle tylko, że nie na temat. Nie oszukujmy się. Skutek procesowy wprowadzonej w ostatniej chwili w projekcie zmiany art. 167 k.p.k. jest bowiem opłakany. Nawet gdy sędziego ruszy sumienie i będzie widział, że oskarżony, wbrew przeprowadzonym przez prokuraturę dowodom, nie dopuścił się zbrodni, albo że jest wprawdzie winny, ale nie popełnił wszystkich zarzucanych mu w akcie oskarżenia czynów, to nie będzie mógł mu pomóc.

„Ameryka w polskich sądach". Jak to łatwo powiedzieć. Jak łatwo wydrukować. Zaledwie trzy proste słowa, a ile w nich nadziei, oczekiwań i skojarzeń ze sprawiedliwością. Ale prawników bardziej interesuje, ile jest w tych słowach sensu. Od samego początku twierdzą, że sensu w tak skrojonej reformie k.p.k. jest niewiele. Ich zdaniem, i trudno nie przyznać im racji, od 1 lipca 2015 r. obrońcy w naszych sądach nie mają co liczyć na pomoc sądu we wspieraniu interesów procesowych oskarżonego. Jak kontradyktoryjność, to kontradyktoryjność. Nie ma to tamto! Tylko własna aktywność w dostarczaniu dowodów niewinności klienta.

Prokurator w roli gospodarza

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby ustawodawca wyremontował w duchu kontradyktoryjności również pierwszy odcinek procesowej autostrady, czyli postępowanie przygotowawcze.

Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Autorzy reformy z Ministerstwa Sprawiedliwości zatrzymali się w pół drogi. A przecież postępowanie przygotowawcze, nie licząc drobnych liftingów, nie było gruntownie remontowane i jego rodowód sięga procesu stalinowskiego. Z dziada pradziada opiera się ono na filozofii inkwizycyjnej: niepodzielnym gospodarzem postępowania przygotowawczego jest prokurator. I w tym zakresie nic się nie zmieni po 1 lipca 2015 r. Ani podejrzany, ani jego obrońca nie dostali od ustawodawcy żadnego procesowego narzędzia, które chociażby minimalnie pozwoliłoby zrównoważyć ich pozycję w stosunku do oskarżyciela publicznego. Jednym słowem, zasady równości broni jak nie było, tak nie będzie w postępowaniu przygotowawczym. Powiem więcej: przewaga oskarżyciela publicznego nad oskarżonym w praktyce jeszcze wzrośnie. Obecnie w postępowaniu dowodowym adwokaci, nawet gdy nie przyłożyli się do sprawy, mogli w ostateczności liczyć na obowiązkową aktywność sądu.

Po 1 lipca 2015 r. ten błogi spokój się skończy. Za stołem sędziowski będzie siedział arbiter z młotkiem pod ręką i żadnych dowodów z urzędu nie będzie mu wolno przeprowadzać. Tak na dobrą sprawę, sprzeczne interesy między prokuratorem a podejrzanym w postępowaniu przygotowawczym będą łagodzone obowiązkiem zachowania obiektywizmu, który spoczywa na oskarżycielu publicznym. Każdy przyzna, że to bardzo niewiele.

Nawet gdyby teraz adwokaci zaczęli się dwoić i troić, gdyby jeden przez drugiego zaczęli zgłaszać w śledztwach dowody niewinności swych klientów, to i tak zawsze ostatnie słowo będzie w postępowaniu przygotowawczym należało do oskarżyciela publicznego. I to jest w moim przekonaniu najsłabsze ogniwo nowelizacji z 27 września 2013 r.. Dobrze by było, gdyby zostało ono skonfrontowane przed Trybunałem Konstytucyjnym z wartościami konstytucyjnymi.

Skazani na porażkę

W procesie karnym, który ma być kontradyktoryjny, nie można oskarżonego i jego obrońcy, skazywać z góry na porażkę w trakcie poszukiwania, gromadzenia i utrwalania dowodów w postępowaniu przygotowawczym. Składając wnioski dowodowe, obrońca i jego klient są całkowicie uzależnieni od zgody prowadzącego postępowanie przygotowawcze. Sami nie mogą przeprowadzać żadnych czynności dowodowych. Nie mogą prowadzić żadnego „własnego" śledztwa, którego wyniki mogliby ewentualnie wykorzystać w późniejszym postępowaniu sądowym. Muszą mieć w zasadzie zgodę prokuratora na udział we wszystkich czynnościach dochodzeniowo-śledczych. Z punktu widzenia rywalizacji kontradyktoryjności z zasadą inkwizycyjności, istotne jest też to, że na odmowę prokuratora nie przysługuje zażalenie. A prokurator może oddalić wniosek dowodowy tylko dlatego, że uzna, iż zmierza on jedynie do przedłużenia postępowania. W ten sposób wszystko, co dzieje się w śledztwie, wymyka się zgrabnie spod kontroli oskarżonego i jego obrońcy. Oczywiście w podobnej sytuacji jest pokrzywdzony i jego pełnomocnik.

Taka wybiórcza kontradyktoryjność, którą zafundował nam ustawodawca, może mieć później trudne do przewidzenia konsekwencje procesowe. Na przykład, jeżeli przed sądem świadek mówi, że pewnych szczegółów zdarzenia już nie pamięta,, albo gdy pojawiają się sprzeczności w jego zeznaniach, będzie można, tak jak dzisiaj, posiłkować się jego zeznaniami złożonymi w postępowaniu przygotowawczym. A tutaj po staremu rządzi zasada inkwizycyjności i protokoły tych zeznań są jej wytworem.

Unikanie zasady kontradyktoryjności w procesie karnym przez całe dziesięciolecia, zrobiło swoje. Prawnicy muszą zacząć się jej uczyć od początku. Również ustawodawca nie powinien się zabierać do zasady równości broni jak pies do jeża. Radę mamy dla niego prostą. Przystępując do reformowania procedury karnej, trzeba wbić sobie do głowy, że emocjonalne przywiązanie do inkwizycyjności nie jest już wartością najcenniejszą, jak to drzewiej bywało.

Autor jest publicystą prawnym

Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Niezbędne są nowe zasady dobrego rządzenia
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kiedy polityk wchodzi do kancelarii
Opinie Prawne
Rafał Rozwadowski: Tajemnica adwokacka i radcowska nadal zagrożona
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Przedsiębiorcy, czyli zakładnicy koalicji rządzącej
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Te insynuacje mogą Ziobrę słono kosztować
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”