Po co pisać komentarz o rozwiązaniu, które jest dobre? A że nawet w najlepszym systemie są dziury... Najlepiej wiedzą o tym hakerzy. Co prawda z hakerstwem nie mam nic wspólnego, ale nawet ja widzę, że w systemie elektronicznych zwolnień lekarskich jest dziura. I to taka, od której zależy jego sukces.
Większość zainteresowanych e-zwolnienia przywita z radością. Dzięki nim pracownik wyjdzie od lekarza z jednym papierkiem mniej i nie będzie musiał się martwić, jak dostarczyć L-4 do pracy. Dziś ma na to siedem dni, nawet gdy jest sam jak palec, ma 39 stopni gorączki albo złamaną nogę.
Po zmianach pracodawca, wchodząc na specjalny profil założony w systemie, szybko dowie się o przyczynie nieobecności. Najbardziej ucieszy się ZUS. Teraz w praktyce weryfikuje wyłącznie zwolnienia trwające ponad tydzień, bo te krótsze do inspektorów trafiają za późno. E-zwolnienia zobaczą natychmiast na swoich monitorach i będą mogli szybko sprawdzić, czy pacjent nie symuluje.
Można powiedzieć: świetna robota. Ale w tym łańcuszku szczęścia brakuje najważniejszego ogniwa. Lekarzy. Ci, aby wystawić elektroniczne L-4, będą musieli wdrożyć nowy system do swoich komputerów podłączonych do internetu. ZUS obiecuje udostępnić system za darmo. Pozostaje problem sprzętu. Kto bywa w publicznych gabinetach, ten wie, że w wielu go brak. Gdy już znajdą się komputery, a lekarze zdecydują się skorzystać ?z systemu, będą musieli zalogować się do indywidualnego elektronicznego profilu i w nim wypełnić formularz, ?a następnie wysłać e-zwolnienie do ZUS.
I tu rodzi się pytanie: czy ?z punktu widzenia lekarzy to ułatwienie czy utrudnienie, mniej czy więcej pracy? Część medyków twierdzi, ?że więcej. A to od nich tak naprawdę będzie zależało, czy system ruszy.