Przejmowanie obowiązków przez nowo wybraną władzę to nie tyle jej prawo, ile przede wszystkim obowiązek, i powinno się odbywać bez zbędnej zwłoki. Zwłoka bowiem niepotrzebnie przedłuża okres przejściowy i generuje konflikty.
Pokazuje to ostatni spór o przedłużenie finansowania z budżetu programu in vitro. Wicemarszałek Senatu i szef sztabu PiS Stanisław Karczewski apeluje od kilku dni do ministra zdrowia, by nie przedłużał programu, gdyż obecne zasady obowiązują do czerwca 2016 r., więc decyzja ministra jest „bardzo przedwczesna, niepotrzebna i zła".
Wszystko wskazuje, że nowa władza wycofa się z finansowania programu, choć obok przeciwników i krytyków ma on także zwolenników i można znaleźć wiele argumentów za jego kontynuowaniem. Nie piszę tu jednak o in vitro, ale o sposobie przekazywania władzy w państwie. Jest oczywiste, że ustępujący rząd ma już tylko formalny i ograniczony mandat, a nowa władza nie ma go jeszcze tylko dlatego, iż formalnie nie objęła rządów. To elementarz, że ustępujący powinni się powstrzymać od drażliwych i istotnych decyzji.
Medal ma i drugą stronę. Być może nowa władza powinna szybciej obejmować rządy i bez znaczenia jest, że mieści się w konstytucyjnych terminach, a prezydent ma miesiąc na zwołanie Sejmu. We Francji np. Zgromadzenie Narodowe zbiera się z mocy prawa w drugi czwartek po wyborach.
Nie mogę zapomnieć poprzednich wyborów prezydenckich, przyśpieszonych po katastrofie smoleńskiej, kiedy wybrany 4 lipca na prezydenta Bronisław Komorowski objął urząd dopiero 6 sierpnia 2010 r., a dwóch marszałków pełniło obowiązki głowy państwa. Andrzeja Dudę wybrano 24 maja 2015 r., Sąd Najwyższy wybory uznał za ważne 23 czerwca, a prezydent został zaprzysiężony dopiero 6 sierpnia 2015 r.