PiS umiejętnie zarządzał konfliktem. Ze strajkujących uczynił terrorystów, którzy szafując dobrem i przyszłością dzieci bezwzględnie walczą o własne ekonomiczne interesy. Z czasem przychylna początkowo opinia publiczna zaczęła obracać się przeciw protestującym. Badania społeczne pokazywały, że rząd może w tej grze liczyć na zmęczenie społeczeństwa i izolację strajkujących. Strajk cieszył się co prawda poparciem ale nie kosztem problemów dzieci i interesów ich rodziców. Rząd wygrał pierwszą potyczkę przeprowadzając skutecznie egzaminy w szkołach podstawowych wbrew pedagogom. Błyskawiczne uchwalenie ustawy dopuszczającej do matur bez wymaganej kwalifikacji przez rady pedagogiczne rozbroiło „broń atomową”, na którą liczyli protestujący. Udało się przeprowadzić nową linię społecznego podziału na złych zaniedbujących dzieci nauczycieli i dobry rząd, który dba o ich przyszłość. Strajkujące związki zawodowe znalazły się pod ścianą. Na krótką metę PiS zyskał przewagę.
Po pierwsze wygrał wojnę o rząd dusz. Protestujący zostali sami. Poparcie dla strajku już po pierwszym tygodniu stopniało z 52% do 47%. 70% odmawia nauczycielom prawa do strajku w czasie matur. Po drugie strajk przykrył liczne afery targające reputacją partii rządzącej. W zapomnienie poszła afera Srebrnej, koperta prezesa, afera KNF, bizantyjskie zarobki w NBP, nagrody i misiewicze. Bez echa przeszło ujawnienie dochodów partyjnych nominatów w Spółkach Skarbu Państwa. Cała uwaga mediów skupiła się na jednym podstawowym konflikcie – konflikcie, który rząd wygrał. PiS zyskał w ten sposób trzeci bonus w postaci bezcennego atrybutu siły, sprawczości i władzy. W polityce wygrywają ci, którzy umiejętnie tworzą linie podziałów, potrafią postawić się po odpowiedniej stronie i wygrać. Z pozoru partia władzy odniosła bezapelacyjne zwycięstwo. Notowania PiS nie drgnęły na skutek konfliktu. Partia rządząca cieszy się stabilnym 40% procentowym poparciem i może liczyć na zwycięstwo w wyborach. Lecz triumf ten może szybko obrócić się w klęskę.
Prawdą jest bowiem to co politycy zarzucali związkowcom – to był polityczny protest. Nie ma nic bardziej politycznego niż podział środków publicznych pomiędzy grupy interesów. Prawo i Sprawiedliwość postanowiło kupić głosy wyborców powtarzając manewr, który przyniósł im zwycięstwo w poprzednich wyborach. Jarosław Kaczyński ogłosił nowe ulgi podatkowe, 500+ na pierwsze dziecko oraz 13 emeryturę. Z punktu widzenia przewidywanych zysków politycznych to bez wątpienia słuszna decyzja. Zmiany w podatkach obejmą aż 16 milionów osób. Beneficjentów 500+ na pierwsze dziecko jest prawie 6,5 miliona a emerytów 9 milionów. Partia może liczyć na wdzięczność obdarowanych. Tym bardziej, że pieniądze popłyną tuż przed głosowaniem. Potencjalnie jeden głos beneficjentów 500 + kosztuje prawie 3 tys. złotych rocznie. Emerytów kupiono znacznie taniej – już za 1100 złotych na głowę. Najniższy jest koszt pozyskania wdzięczności obdarowanych ulgą podatników – jedynie 656 złotych. Proste przeliczenie nakładów do liczby obdarowanych wskazuje, że PiSowi nie opłacało się inwestować w nauczycieli. Nawet, na co trudno liczyć, gdyby wszyscy zagłosowali zgodnie z intencją rządzących, taki głos kosztowałby władzę aż 14,4 tys. pln. na rok. Za dużo. Tym bardziej, że na wdzięczność tych, którym „te pieniądze się należały” trudno liczyć. Kaczyński lubi rozdawać prezenty lecz nie znosi uginać się przed żądaniami. Nauczyciele przegrali polityczną wojnę o podział publicznych pieniędzy. Po prostu inwestycja w ich głosy była politycznie nieopłacalna.
Gra jednak na tym się nie kończy. PiS wygrał bitwę z nauczycielami potencjalnie dużym kosztem. Duża grupa społeczna, zmobilizowana strajkiem, zdyscyplinowana poprzez jego masowy zasięg, w poczuciu upokorzenia może przenieść konflikt na prawdziwie polityczny poziom – na poziom politycznego poparcia. Do wyborów europejskich pozostał jeszcze miesiąc a do kluczowych - parlamentarnych jedynie 5 miesięcy. Nauczyciele przy urnach dysponują ogromną polityczną siłą. Pamiętajmy jest ich w Polsce 700 tysięcy. Wraz z rodzinami to ponad 1,5 miliona wyborców. Liczba wystarczająco duża by przesądzić o wyniku najbliższych wyborów.
W wyborach parlamentarnych od lat frekwencja oscyluje wokół 50%. To znaczy, że z pośród 30,1 mln uprawnionych, do urn idzie 15 milionów. W poprzednich wyborach 5,7 miliona głosów dało PiS samodzielną większość. Obecne sondaże dają partii rządzącej niewielką 5 punktową przewagę nad Koalicją Obywatelską. Potencjalnych koalicjantów PiS z Kukiz 15 oraz KE z Wiosną różni zaledwie 2,5 punktu procentowego (średnia z ostatniego miesiąca bez niezdecydowanych, wybory.eu). Ta przewaga to jedynie 750 tysięcy głosów. To tyle ilu skrajnie upokorzonych nauczycieli. Jeśli swój gniew i frustrację przełożą na akt wyborczy mogą przesądzić o tym czy Jarosław Kaczyński utrzyma czy też straci władzę. Jeśli do tej pory udział w wyborach wśród nauczycieli nie odbiegał od krajowej średniej, a ich preferencje wyborcze były podobne do populacji, to bunt 38% popierających prawicę i skuteczna mobilizacja połowy wyborczo biernych da to opozycji 480 tysięcy dodatkowych głosów. Jeśli liczbę tę powiększymy o drugie tyle dorosłych członków ich rodzin, Kaczyński może pożegnać się z władzą.