Trzech kumpli” Ewy Stankiewicz i Anny Ferens to świetny film. Niezręcznie mi to pisać, gdyż, tak się złożyło, jestem jednym z jego bohaterów. Jestem jednak również dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, a redakcja poprosiła, abym się na ten temat wypowiedział. Więc to robię.
Ponad trzy lata temu, po wyrzuceniu mnie z „Rzeczpospolitej” przez jej ówczesnego naczelnego Grzegorza Gaudena, pojawiła się u mnie pomysłodawczyni filmu Ewa Stankiewicz.
Z pracy zostałem wyrzucony z powodu hałasu, jaki wywołała tzw. lista Wildsteina. Lista ta była osobowym katalogiem zbiorów IPN, który wyniosłem, aby pokazać go moim kolegom dziennikarzom. Chodziło mi o szersze zainteresowanie świata mediów zawartością IPN-owskich archiwów, co uniemożliwiłoby – a w każdym razie utrudniłoby – ich zamknięcie, czego domagała się wtedy „Gazeta Wyborcza”. Dziś żąda zamknięcia całego IPN.
Sprawa wywołała duże zainteresowanie. Po wielu moich wypowiedziach w radiu i telewizji odkryła ją również „Gazeta Wyborcza”, która na czołówce opublikowała artykuł pod tytułem „Ubecka lista krąży po kraju”. Śledztwo autora artykułu doprowadziło go do podejrzenia, że listę z IPN mógł wynieść dziennikarz. Moje nazwisko z wypowiedzi rozmówców zostało jednak skrzętnie usunięte. Gdyby pozostało, wtedy trzeba by było mnie zapytać, a ja wyjaśniłbym sprawę. Ale przecież chodziło o wszystko, tylko nie o wyjaśnienie.
Przerażony Gauden zapytał mnie, co robić. Zaproponowałem zainicjowanie dyskusji na ten temat, do której on, jako naczelny, napisze wstęp. Przystał – i we wstępie oświadczył, że ma do mnie zaufanie. Była niedziela, a więc pierwsza część dyskusji ukazała się w poniedziałek. Tego dnia zostałem przez naczelnego wyrzucony z pracy. Zapewne był to praktyczny objaw deklarowanego zaufania.