Prawda życia, prawda ekranu

A może warto nakręcić film o Westerplatte, w którym niemieccy nudyści szturmują plażę bronioną przez polskich tekstylnych? Po prostu Kulturkampf – pisze Maciej Rybiński

Publikacja: 31.08.2008 17:22

Maciej Rybiński

Maciej Rybiński

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Polały się łzy me czyste, rzęsiste na naszą młodość chmurną i górną, bom sobie poczytał o scenariuszu filmu „Westerplatte”, który ma być realizowany z udziałem dotacji narodowego Instytutu Sztuki Filmowej, i ogarnęła mnie fala wspomnień.

Przypomniało mi się mianowicie, jak w latach 1980 – 1981 wydawaliśmy dodatek satyryczny do tygodnika studenckiego „itd” i zamieściliśmy w nim piękny komiks Andrzeja Czeczota „Przygody Żwirka i Wigurka”. Bohaterowie tej opowiastki, Żwirek i Wigurek, pochlali sobie, odbyli orgię z paniami, a potem wsiedli do samolotu i zwalili się na ziemię. Zdaje się, że ten komiks znajdzie się też w wielkim albumie retrospektywnym, który na 75-lecie Czeczota przygotowują Iskry. I to bez dotacji i subwencji państwowych. Już dziś namawiam do kupna.

Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, film o Westerplatte ma być, w 30 lat później, czymś w rodzaju takiego komiksu, choć nic nie wskazuje, aby chciano nakręcić komedię satyryczną. A szkoda. Mało mamy teraz komedii, a już zwłaszcza śmiesznych. Jak już ktoś nawet idzie tropem satyry odbrązowniczej, to zwykle nieśmiesznej. A przecież z pijanych Polaków na Westerplatte można sobie zrobić niezłe jaja.

Gdyby mnie zaproszono do współudziału w tym przedsięwzięciu, zaproponowałbym dopisanie jako przyczyny wybuchu II wojny światowej wątku żołnierzy z Westerplatte, którzy 31 sierpnia po libacji kradną gauleiterowi Gdańska samochód. Oczywiście mercedesa. „Schleswig-Holstein” strzela do złodziei i tak się zaczyna największa hekatomba w dziejach.

Film to nie policja czy służba zdrowia, które we wspólnym interesie powinni opłacać wszyscy. Film to towar, którego producent powinien ponosić ryzyko, że mu się nakłady nie zwrócą

Ale mnie nie zaproszą. Natomiast mogę złożyć w Instytucie Sztuki Filmowej konspekty paru innych filmów historycznych w podobnej konwencji. Na przykład wielki film o bitwie pod Lenino – zaczyna się od orgii w sztabie, podczas której Włodzimierz Sokorski liże zdjęcie Wandy Wasilewskiej albo i oryginał, a potem odbywa stosunek z generałem Berlingiem. Następnie oddziały pierwszoarmiejców ruszają na bagnety, na każdym bagnecie biała szmata, i masowo oddają się do niewoli.

Powinienem dostać dotacje już choćby z tego powodu, że jeszcze żyjący uczestnicy bitwy oraz rodziny poległych i zmarłych przyjęłyby taki film z należytymi uczuciami. Poza tym nie jest to kanoniczna wersja historii, ale właśnie dlatego zasługuje na poparcie.

Albo taki Sierpień ’80 w Stoczni Gdańskiej. Agenci SB pod wodzą „Bolka” robią strajk okupacyjny, żeby nie dopuścić do zdemaskowania działającej w stoczni bimbrowni. Prawdziwym celem strajku jest zatrzymanie załogi dopóty, dopóki nie wypije wszystkich zdradzieckich zapasów. Oczywiście seks na styropianie we wszystkich możliwych konfiguracjach. Negocjacje z KW PZPR w sprawie zakąski. I aż przykro pomyśleć, jeszcze pół roku temu taki scenariusz mógłby zdobyć poparcie kół miarodajnych, to znaczy takich, które ustalają miarę. Dziś scenariusz nie miałby już żadnych szans, zniszczyli je Cenckiewicz z Gontarczykiem swoją książką.

Zajmując się scenopisarstwem, w ogóle sztuką, trzeba być w kursie dzieła (rusycyzm bardzo na miejscu) i wiedzieć, co można, a czego nie. Mam w tej mierze doświadczenie, bo kiedyś usiłowałem się w kręgach zbliżonych do malarstwa dowiedzieć, czy możliwe jest wystawienie w Zachęcie obrazu historycznego pod tytułem „Polacy na Kremlu”, przedstawiającego generała Jaruzelskiego na klęczkach sprawiającego ustami satysfakcję Breżniewowi. Wszyscy zgodnie twierdzili, że nie, ale gdyby chodziło o Marię Magdalenę z apostołami, to jak najbardziej.

Wątpliwości co do artystycznej wizji siedmiodniowej obrony Westerplatte i celowości jej urzeczywistnienia za pieniądze podatników wywołały krzyk o cenzurze i tłumieniu wolności sztuki. A to nie chodzi o sztukę, tylko o pieniądze. Nikt nikomu nie broni nakręcić filmu o Westerplatte, w którym szturm tej placówki będzie pokazany jako najazd niemieckich nudystów na plażę bronioną przez polskich tekstylnych. To nawet pociągająca wizja – tłum niemieckich nagusów ze szmajserami usiłuje wyprzeć z Westerplatte grupkę Polaków zapiętych na ostatni guzik. Po prostu Kulturkampf.

Proszę uprzejmie, ale za własne albo za sponsorów, którzy mogą mieć jednak wątpliwości, czy ktokolwiek na takie dzieło kupi bilet i czy ich pieniądze nie zostaną zmarnotrawione i wyrzucone do Motławy. Nam takich wątpliwości nie wolno mieć, bo to od razu cenzura i gwałt na artystycznej swobodzie.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że argument finansowy jest haniebny i kołtuński. Przynajmniej w oczach tych, którzy dysponują – albo sądzą, że mają wyłączne prawo dysponowania – pieniędzmi publicznymi. W sposób, który im odpowiada, jest zgodny z ich ideologią i gustami artystycznymi, z ich misją w pedagogice społecznej. Jest to idealny sposób na wyprodukowanie w kinematografii polskiej monotonii światopoglądowej i produkowanie z publicznym wsparciem filmów, które nawet na premierze nie będą miały kompletu, bo aż tylu zwolenników ten nurt nie ma.

Zostawmy konkretny przykład „Westerplatte” i histerycznej reakcji na krytykę scenariusza. Nasz Polski Instytut Sztuki Filmowej jest kopią rozwiązań finansowania kinematografii francuskiej wymyślonych przez Jacka Langa. Skutki widać jaskrawo – z pieniędzy publicznych Francja produkuje rocznie więcej filmów, niż chodzi na te filmy widzów, którzy chcą je oglądać.

Ktoś mi powiedział, że kiedy niechcący włączy telewizyjny kanał Europa i widzi brudne łóżko z kupą petów, a na tym łóżku gołą parę toczącą leniwy dialog o okrucieństwie życia, wie, że trafił na film francuski. My mamy inne preferencje i cudzoziemcy, widząc polskich żołnierzy na polu maków, walących z gwinta i walących się na ziemię nie od kul, tylko z przepicia, będą wiedzieli, że to film polski. I też się przełączą.

Nie jestem tanim moralistą narodowym i nie chodzi mi o – jak to się poetycko określa – zohydzanie najpiękniejszych kart naszej historii. A zohydzajcie sobie, jak wam to sprawia przyjemność. Będę miał zresztą wtedy dodatkową przyjemność ze zohydzania tego wszystkiego, co wy uznajecie za święte.

Ale ja nie żądam od was dotacji i domagam się wzajemności. Nie ma powodu, żeby kinematografia, niech będzie: sztuka filmowa, była w Polsce oazą socjalizmu. Żeby twórcy filmowi samorealizowali się – jakkolwiek zresztą – na koszt ogółu. To jest niemoralne – nie konkretny tytuł i scenariusz, ale generalnie – żeby ludzie, którzy bez państwowego przymusu podatkowego, dobrowolnie nigdy by tego nie zrobili, płacili za coś, co mała grupka uważa za wartościowe i godne poparcia. To jest nie tylko estetyczna i ideowa arogancja, ale po prostu forma rabunku ulicznego.

Film to nie policja, służba zdrowia albo infrastruktura, które we wspólnym interesie powinni opłacać wszyscy. Film to towar, którego producent ponosi (przynajmniej powinien ponosić) ryzyko, że mu się nakłady na produkcję nie zwrócą. Dlaczego mamy takie ryzyko ponosić wszyscy?

W teorii public choice (publicznego wyboru), a właściwie w jej skrajnie cynicznej wersji autorstwa Anthony de Jassaya, państwowy monopol na przymus jest mandatem dla władz państwowych na robienie wszystkiego, co możliwe, dla uzyskania poparcia większości. Demokracja jest po prostu powszechną zgodą na wydawanie pieniędzy w celu utrzymania się przy władzy.

Jeśli większość jest zdania, że państwo powinno produkować filmy, to ma ono nie tylko prawo, ale i obowiązek wydawania pieniędzy podatników na twórczość filmową. Nic mi jednak nie wiadomo, aby większość społeczeństwa domagała się nakręcenia filmu „Westerplatte” w zaproponowanej wersji. Nie wygląda też na to, aby los rządu Donalda Tuska w najmniejszej mierze zależał od wyprodukowania tego filmu. Przeciwnie, film może rządowi nawet zaszkodzić, bo Polacy nie są w większości tak wyrafinowani jak publicyści „Gazety Wyborczej”.

Państwo nie jest wszakże uprawnione do czynienia rozróżnień urzędowych między prawdziwą sztuką a kiczem i ohydą, a tym bardziej do finansowania tylko tych form sztuki, które się podobają jego urzędnikom. Mecenat państwowy, skoro już jest, musi być neutralny. Albo finansujemy wszystkie projekty, albo żadnego. Jak „Westerplatte”, to i „Lenino”.

Ale na razie zgłaszam skromniejszy projekt. Może z moich pieniędzy przeznaczonych na „Westerplatte” zostanie parę groszy. Proponuje przeznaczyć je na skromny film krótkometrażowy, po prostu migawkę o losach w PRL faktycznego dowódcy obrony Westerplatte, kapitana Franciszka Kuby Dąbrowskiego, który po powrocie z niewoli, chory na gruźlicę, jako niepewny politycznie element sprzedawał w Krakowie gazety i utrzymywał się z szycia kapci.

Można to dołączyć do filmu „Westerplatte” z komentarzem, że spotkała go zasłużona kara.

Autor jest publicystą i felietonistą dziennika „Fakt”

Polały się łzy me czyste, rzęsiste na naszą młodość chmurną i górną, bom sobie poczytał o scenariuszu filmu „Westerplatte”, który ma być realizowany z udziałem dotacji narodowego Instytutu Sztuki Filmowej, i ogarnęła mnie fala wspomnień.

Przypomniało mi się mianowicie, jak w latach 1980 – 1981 wydawaliśmy dodatek satyryczny do tygodnika studenckiego „itd” i zamieściliśmy w nim piękny komiks Andrzeja Czeczota „Przygody Żwirka i Wigurka”. Bohaterowie tej opowiastki, Żwirek i Wigurek, pochlali sobie, odbyli orgię z paniami, a potem wsiedli do samolotu i zwalili się na ziemię. Zdaje się, że ten komiks znajdzie się też w wielkim albumie retrospektywnym, który na 75-lecie Czeczota przygotowują Iskry. I to bez dotacji i subwencji państwowych. Już dziś namawiam do kupna.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?